Oser: Mieszane małżeństwa neokolonialnym lekarstwem na separatyzm

Mieszane małżeństwa są potężną bronią w walce z separatyzmem w Tybecie (…) powinniśmy aktywnie je wspierać (…) prowadząc politykę preferencyjną”, opowiadał Chen Quanguo, gensek w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, na sympozjum poświęconym temu właśnie zagadnieniu. Doniesienia rządowych mediów wywołały w internecie burzę pod hasłem „stadła mieszane przeciwko separatyzmowi”.

Współczesny świat tak jednoznacznie brzydzi się wszelkimi przejawami kolonializmu, że nawet przewodniczący Xi Jinping został zmuszony do tłumaczenia, że polityka Chin w Afryce to nie „neokolonializm”, tylko „krok w kierunku pokojowego rozwoju, charakteryzującego się obopólnymi korzyściami”. W gruncie rzeczy podkreśla to tylko trupi odór tamtych ideologii, unoszący się nad dictum Chena.

Japończycy – najbardziej bodaj znienawidzony wróg w Chinach – którzy najechali i kolonizowali ogromne połacie Azji, asymilowali tubylców na wiele sposobów, w tym „specjalną edukacją” i mieszanymi małżeństwami. Polecam film „Wojownicy tęczy: Seediq Bale” i lekturę dokumentów historycznych – po zajęciu Tajwanu, na przykład, opracowano „plan pięcioletni”, obejmujący nagradzanie japońskich policjantów, którzy poślubią córki lokalnych przywódców. „Małżeństwa położą kres oporowi wobec Japonii, a manipulowane tubylcze kobiety zapewnią dostęp do informacji pochodzących z wewnątrz grupy, co pomoże w jej kontrolowaniu”. Stadła nazywane „he fan”, „związkiem z cudzoziemcem”, miały też być częścią japońskiej „misji cywilizacyjnej”.

Wszyscy zaborcy ze starej szkoły – Hiszpania, Portugalia, Anglia, Francja itd. – zgodnie promowali małżeństwa mieszane w nowych posiadłościach w obu Amerykach czy Australii. Uważali je za prosty, skuteczny sposób asymilacji i podporządkowania. Thomas Jefferson, trzeci prezydent i autor deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych twierdził, że taki „amalgamat” fundamentalnie przeobraża i cywilizuje Indian, pozbawiając ich cech „barbarzyńskich”. Poczucie wyższości i dyskryminacja racjonalizowały rabunek ziemi i bogactw naturalnych rdzennej ludności.

Z chińskich annałów od dwóch tysięcy lat przebija jedno zdanie: „Ci, którzy nie wywodzą się z naszej grupy, muszą być inni”. „Różnice błahe wymagają dostosowania, większe – czujności, a najpoważniejsze ataku, wszystkie bowiem stanowią zagrożenie i muszą zostać wyplenione”. Innymi słowy, po drodze większość owych „innych” zasymilowano, wchłaniając ich raz na zawsze, lub „atakując”, wytępiono. Proces ten – przechodząc na nomenklaturę Komunistycznej Partii Chin – nosił kiedyś miano „wyzwalania”, a dziś stał się „stabilizowaniem” i „zwalczaniem separatyzmu”.

W Tybecie małżeństwa mieszane od dawna służą dziełu „asymilacji etnicznej”. Partyjni propagandyści chwalili za nie nawet „pierwszego ministra Tybetu w czasach późnych Qingów”, „strażnika pogranicza” Zhao Erfenga, przez Tybetańczyków nazywanego po prostu „rzeźnikiem”. Zhao wprowadził tak zwany liuguan, system cesarskich namiestników, którzy zastąpili tubylczych tusi, oraz politykę asymilacji, obejmującą masowe mordy i przymusowe wysiedlenia Tybetańczyków oraz propagowanie mieszanych małżeństw w imię „integracji”. Edykt w sprawie związków Hanów z „barbarzynkami” między innymi stanowił, że „każde stadło otrzyma dziesięć litrów jęczmienia na miesiąc, a te wychowujące dzieci tyle samo na każdą osobę. Ci, co w armii służą albo nieużytki zmieniają w przestrzenie uprawne, dostaną je na własność i po trzech latach zwolnieni będą z płacenia kwot zbożowych”.

W XXI wieku rządzący Tybetem komunistyczni aparatczycy „promują” mieszane małżeństwa „preferencjami w sferze oświaty, zatrudnienia, wstępowania do partii i armii oraz zakładania firm”. Innymi słowy, po prostu dostosowują do nowych realiów idee Rzeźnika Zhao. Takie „mieszanie” wymaga, rzecz jasna, napływu przedstawicieli innych nacji. Import Hanów ma rozwodnić i rozładować problemy etniczne. W oczach sprawujących władzę związek dwojga ludzi nie jest kwestią uczuć, tylko sterowalnym elementem „polityki specjalnej”. Słyszałam, że niektóre „jednostki pracy” w Lhasie oferują małżeństwom mieszanym własne zestawy bodźców i nagród. Nie wątpię, że wszystko to będzie miało dalekosiężne konsekwencje.

W gruncie rzeczy jestem wdzięczna partyjnym aparatczykom za bezwstyd, z jakim obnoszą się ze swoimi kolonialnymi zapędami. Nawet w czasach Mao nie strzelano sobie w stopę z taką pompą. Wielki Sternik uwielbiał romantyczną wizję komunistycznych ideałów „jednej ludzkiej rodziny” i nigdy nie przyłożyłby ręki do reanimowania kolonialnej hydry „asymilowaniem barbarzyńców” przy pomocy małżeństw mieszanych.

Z drugie strony, trudno tej partii nie współczuć. Po ponad pół wieku okupacji nie tylko nie rozwiązała „problemu Tybetu”, ale czuje się zmuszona do sięgania po truchło retoryki feudalizmu i metody starej imperialistycznej szkoły, która każe „asymilować” i „atakować” inność. Próbuje przeobrazić na chińską modłę tybetański język, religię, obyczaj i strukturę społeczną przy pomocy internacjonalnych małżeństw, zmuszając sekretarza Chena do targowania się o ich cenę po różnych sympozjach.

 

lipiec 2014

 

Oser-MieszaneMalzenstwa-ChenQuanguo-SympozjumMieszaneMalzenstwa2014

 

Za High Peaks Pure Earth