W siedemdziesięcioletniej dyspucie między tybetańskim rządem na wychodźstwie a Pekinem zaszła nieoczekiwana zmiana. Na początku lipca władze chińskie – po raz pierwszy od 2010 roku – nawiązały kontakt z przywództwem w Dharamsali. Spotkanie poprzedziły ponadroczne nieformalne konsultacje.
Szóstego lipca obchodził osiemdziesiąte dziewiąte urodziny Dziecyn Dziamphel Ngałang Lobsang Jesze Tenzin Gjaco, którego świat zna jako Jego Świątobliwość Dalajlamę. Z tej okazji świętowała nie tylko tybetańska diaspora, ale także tysiące sympatyków i wyznawców w każdym zakątku naszego globu. Jego Świątobliwość urodził się w wiosce Takcer, w tybetańskiej dzielnicy Amdo, ale na skutek bezprawnej inwazji komunistycznych Chin od 1959 roku jest uchodźcą w Indiach. Najwyższy autorytet duchowy i najbardziej czczony mistrz buddyzmu tybetańskiego do niedawna był przywódcą politycznym Tybetu. Rodzice nazwali go Lhamo Dhondup, „Spełniającą Życzenia Boginią”, i w rzeczy samej to właśnie czyni przez całe życie.
Kiedy przeczytałam o planowanych „przenosinach”, postanowiłam wybrać się do klasztoru Acok, bo akurat byłam w pobliżu okręgu Dragkar (po chińsku: Xinghai) i dało się tam dojechać (w przeciwieństwie do odciętego od świata przez służbę bezpieczeństwa Łonto).
Sanskryckie określenie nauczyciela, kaljanamitra, oznacza „pięknego, błogosławionego, prawego przyjaciela”. Takiego, który sprawia, że stajemy się lepszymi ludźmi, i pomaga tworzyć warunki do rozwoju duchowego. Bywa to bardzo bezpośrednie: nauczyciel ucieleśnia przymioty, które chcemy posiadać, i objaśnia Dharmę, umożliwiając jej zrozumienie i wprowadzenie w życie. Ale może też działać bardziej subtelnie – widząc w was potencjał, jakiego sami nie dostrzegacie, wskazując dojrzewające do zmiany okoliczności, poruszając struny, o których istnieniu nie macie pojęcia.
Wszyscy w Instytucie Mind and Life jesteśmy zasmuceni i skonsternowani zarzutami, jakie pojawiły się w związku z nagraniem, które przedstawia interakcję między Jego Świątobliwością Dalajlamą, współzałożycielem naszej organizacji, a młodym chłopcem podczas spotkania z uczniami na dziedzińcu świątyni w Dharamsali. Dziś wiadomo znacznie więcej o geście i intencjach Dalajlamy. Z perspektywy tybetańskich obyczajów i, jak sam o nim mówi, „łamanego angielskiego” Jego Świątobliwości cała sytuacja przedstawia się zgoła inaczej, niż sugerowali autorzy dwudziestosekundowego montażu.
W dawnych, dobrych czasach wolnego i szczęśliwego Tybetu, kiedy jeszcze mieszkałem w Lhasie jako przedstawiciel rządu Indii, zdarzało mi się zamarzyć o opuszczeniu wyrafinowanej stolicy z jej korowodem pysznych ceremonii. Wedle zachodnich standardów miasto – oddalone o dwa tygodnie jazdy wyboistymi drogami od wrót świata na indyjskich równinach – było senne, jego mieszkańcy cudownie gościnni, a dyplomatyczne obowiązki niezbyt absorbujące, jednak kryształowa jasność zielonej wiosny i kojący spokój złotej jesieni wyzwalały przejmującą tęsknotę za wiejską ciszą.
Zachodniemu, chrześcijańskiemu sumieniu trudno było zrozumieć samospalenia wietnamskich mnichów buddyjskich w 1963 roku. Media mówiły wtedy o samobójstwie, lecz w istocie akt ten nim nie jest. Nie jest nawet protestem. Zgodnie z listami, które mnisi zostawiali przed podpaleniem się, ich zamiarem było jedynie przebudzenie, poruszenie serc ciemiężców i zwrócenie uwagi świata na cierpienia Wietnamczyków. Wydanie siebie na pastwę ognia ma dowodzić, że mówi się rzecz wagi najwyższej. Nic nie boli bardziej niż poparzenie. Wypowiedzenie czegoś w takich katuszach świadczy o największej odwadze, determinacji i szczerości. Podczas ceremonii wyświęcenia w tradycji mahajany nowicjusz musi wypalić na swoim ciele jedno lub więcej znamion, ślubując przestrzegać dwustu pięćdziesięciu zasad bhikszu, prowadzić życie mnicha, osiągnąć przebudzenie i poświęcić się wyzwoleniu wszystkich istot. Można, rzecz jasna, oświadczyć to siedząc w wygodnym fotelu, lecz kiedy wypowiada się owe słowa klęcząc przed Sanghą i doświadczając takiego bólu, wyrażają one powagę serca oraz umysłu i ważą o wiele więcej.
Przenosząc buddyzm z jednego kontekstu społecznego w drugi, musimy umieć wskazać i odróżnić nauki podstawowe od kulturowego tła. Umierając, Budda przedstawił kryteria, którymi należy się wtedy kierować. Wedle Sutry mahaparanirwany (tyb. mDo mya-ngan-las‘das chen-po) miał powiedzieć zgromadzonym uczniom, że gdy odejdzie z tego świata, powinni stosować się do jego nauk (Dharma) i zasad dyscypliny (winaja). Zapytany, skąd mają wiedzieć, które pouczenia są najważniejsze, ostrzegł, by nie pozostawiać tego osądowi przyszłych nauczycieli ani konsensusowi społeczności monastycznej.