Kiedy zaczynam myśleć o sztuce, natychmiast przychodzą mi do głowy dwa słowa: gjucel i citrakala. Pierwsze, tybetańskie jest zbitką wyrazów gjuma (który oznacza iluzję, magię) oraz cel (umiejętność, zręczność, kunszt). Nasza sztuka ma więc w sobie zdolność czarowania – to nie tylko umiejętność naśladowania, gdyż zawiera szczyptę magii, a przynajmniej świadomość bycia złudą.
Równie fascynujący jest termin drugi, sanskrycki, na który składają się słowa citta (świadomość) oraz kala (śmierć, pustość, przeszłość, przyszłość, czas). Tutaj sztuka jest zatem umyślnym aktem tkania w czasie.
W obu przypadkach sztuka bierze się z określonego przymiotu świadomości – wynoszącego ją na ten pułap – twórcy. Kiedy pytam sam siebie, czym jest, widzę, jak bardzo zależy to od czasu i etapu procesu twórczego. Doznanie (a więc i reakcja) na widok własnego obrazu w hongkońskiej galerii różni się zasadniczo od odczuć, jakie miałem, wodząc pędzlem po płótnie.
Jeszcze innej odpowiedzi udzieliłbym, cofając się w czasie do poprzedzającej działanie chwili obmyślania kompozycji. Uważam, że istnieje wiele wrót do doświadczania niuansów sztuki przez artystę, ale dziś skupiamy się głównie na owocu, dziele czy raczej produkcie.
Wydaje mi się, że ta bardzo ograniczona perspektywa często odbiera widzowi możliwość uczestniczenia w procesie tworzenia sztuki. Dla mnie jej doświadczanie obejmuje całą podróż od pierwszej myśli przez nadawanie kształtu po finalny produkt.
Odnoszę wrażenie, że to wyobcowanie, odejście od aktywnego uczestnictwa w procesie tworzenia własnej sztuki, dotyka dziś nawet wielu artystów. Czuję, że ma to związek z naszymi naturalnymi preferencjami, przedkładaniem produktu nad proces produkcji, podczas gdy moim zdaniem do uprawiania sztuki należy podchodzić tak, jak do praktykowania w pustelni. Jeśli traktujesz twórczość jak trzyletnie odosobnienie medytacyjne, masz coś ciekawego do powiedzenia i masz czym dzielić się ze światem.
Zilustrowałbym to historią o spotkaniu Buddy (uważanego za mistrza wszystkiego, a więc i sztuki) z muzykiem.
Pewnego razu Budda spotkał w lesie grupę ludzi i zauważywszy, że jeden z nich ma zatknięty za pasem flet, zapytał, czy mógłby na nim zagrać. Otrzymawszy instrument, przyłożył go do warg, zamknął oczy i wydobył cudowną melodię.
Kiedy skończył, podniósł lotosowe powieki i powiedział, że ku własnemu zdziwieniu gra lepiej, niż sądził. Oniemiały muzyk ukląkł i poprosił, żeby Budda został jego nauczycielem. „Jeśli chcesz dobrze grać – usłyszał – skup się nie na flecie, a na tym, kto go trzyma”.
Tenzin Rigdol (rocznik 1982) urodził się w Nepalu, mieszka w Stanach Zjednoczonych jest jednym z najbardziej znanych tybetańskich malarzy.