Dalajlama: O edukacji

Kiedy odwiedzam nasze szkoły dla tybetańskich uchodźców w Indiach czy zagraniczne uczelnie, zawsze jestem bardzo szczęśliwy, spotykając się z młodymi ludźmi. Mają w sobie naturalny entuzjazm dla sprawiedliwości i pokoju; mają też znacznie bardziej otwarte i elastyczne umysły niż dorośli. Niezależnie od tego, jak przychylnie patrzymy na zmiany, są one znacznie trudniejsze dla nas, dorosłych. Spotkania z młodzieżą przypominają mi również, że dzieci stanowią największy skarb ludzkości. A ponieważ wychowanie kształtuje ich postawę moralną, odpowiedzialna edukacja jest kwestią najwyższej wagi.

Umysł, lo, jest zarazem źródłem, jak i – jeżeli właściwie go ukierunkujemy – rozwiązaniem wszystkich naszych problemów. Ludzie posiadający wielką wiedzę, ale nie mający dobrego serca, często padają ofiarą lęków i niepokojów, zrodzonych z pragnień, których nie da się zaspokoić. Dlatego mówię, że wiedza „materialna” często staje się źródłem negatywnych myśli i uczuć. Natomiast prawdziwe zrozumienie wartości duchowych przynosi spokój. Jeżeli damy naszym dzieciom wiedzę, nie dając im współczucia, ich stosunek do innych będzie konglomeratem zazdrości wobec tych, którzy nad nimi górują, agresywnego współzawodnictwa z tymi, którzy są im równi, oraz pogardy dla słabszych. Mieszanina takich uczuć rodzi skłonność do chciwości, arogancji, nieumiarkowania oraz, bardzo szybko, odbiera poczucie szczęścia. Wiedza jest ważna, niemniej o wiele większe znaczenie ma sposób, w jaki ją wykorzystujemy. A to zależy od serca i umysłu.

Edukacja jest czymś więcej, niż przekazywaniem wiedzy i umiejętności, pozwalających osiągać konkretne cele. Polega też na otwieraniu oczu dziecka na potrzeby i prawa innych. Musimy pokazać mu, że jego działania mają wymiar powszechny. Musimy też znaleźć sposób na rozwijanie jego naturalnej zdolności empatii, by poczuło się odpowiedzialne wobec innych i, tym samym, motywowane do działania. W rzeczy samej, gdybyśmy mieli wybierać między wiedzą a prawością, ta druga jest z pewnością bardziej wartościowa. Dobre serce, owoc cnoty, stanowi, samo w sobie, wielkie dobrodziejstwo dla ludzkości. Sama wiedza – nie.

Jak więc uczyć nasze dzieci moralności? Mam wrażenie, że współczesne systemy edukacyjne w gruncie rzeczy omijają dyskusję o sprawach etyki. Nie wydaje mi się, żeby było to zamierzone – wynika raczej z historycznych uwarunkowań. Współczesne systemy edukacji kształtowały się w czasach, gdy instytucje religijne odgrywały jeszcze ogromną rolę w życiu społeczeństwa. Ponieważ wartości ludzkie i etyczne uważano wówczas – i z reguły uważa się nadal – za domenę religii, zakładano, iż tę edukację dziecko otrzyma w kościele. Działało to nie najgorzej, dopóki wpływy religii nie zaczęły słabnąć. Dziś, choć potrzeba istnieje nadal, nie jest zaspokajana. Musimy zatem znaleźć inny sposób na pokazanie dzieciom, że podstawowe wartości etyczne są ważne, i pomóc im je rozwijać.

Znaczenia troski o innych uczymy się, naturalnie, nie ze słów, ale przede wszystkim z czynów: z przykładów, jakie mamy wokół siebie. Dlatego najważniejszą rolę w wychowaniu dziecka odgrywa rodzina. Nietrudno się zorientować, w których domach brakuje atmosfery troski i współczucia i rodzice zaniedbują swoje potomstwo: ich dzieci są bezradne, niespokojne, często czują się zagrożone. Natomiast dzieci, którym nie brakuje czułości i opieki, są z reguły znacznie szczęśliwsze i bardziej pewne swoich możliwości. Wydają się też zdrowsze. I interesują się nie tylko sobą, ale i innymi. Dzieci wynoszą z domu nie tylko dobro: uczą się od rodziców również negatywnego postępowania. Jeżeli ojciec awanturuje się z kolegami, jeżeli rodzice ciągle się kłócą, dziecko, choć początkowo budzi to jego sprzeciw, uzna to w końcu za normalne. I tę wiedzę poniesie w świat.

Rozumie się samo przez się, że to, czego dzieci nauczą się o etycznym postępowaniu, muszą utrwalać ćwiczeniem. Tu brzemię szczególnej odpowiedzialności spoczywa na nauczycielach. Postępowanie wychowawcy może zostawić ślady w pamięci dziecka na całe życie. Jego zasady, dyscyplina wewnętrzna i współczucie szybko odciskają się w umyśle dziecka. Dzieje się tak dlatego, że to, czego naucza się z pozytywną motywacją (kun-long), najgłębiej zapada w pamięć ucznia. Wiem to z własnego doświadczenia. Byłem bardzo leniwym chłopcem. Jeśli jednak czułem miłość i troskę nauczyciela, zapamiętywałem znacznie więcej niż wtedy, gdy był surowy albo pochłonięty własnymi myślami.

Szczegóły zostawmy fachowcom, pozwolę sobie jednak na kilka sugestii. Po pierwsze, jeżeli mamy uprzytomnić dzieciom wagę podstawowych wartości, nie przedstawiajmy problemów społecznych w kategoriach etycznych czy, tym bardziej, religijnych. Mówmy o nich w kategoriach przetrwania. Dzięki temu zrozumieją, że przyszłość leży w ich rękach. Po drugie, jestem przekonany, że można i trzeba uczyć w szkole sztuki dialogu. Przedstawmy kontrowersyjne zagadnienie i pozwólmy uczniom o nim dyskutować. Nie ma lepszego sposobu nauczania, jak rozwiązywać konflikty. Wydaje mi się, że gdyby szkoły uznały to za priorytet, mogłyby pomóc wielu rodzinom. Na widok kłócących się rodziców, dziecko, które rozumie wartość dialogu, instynktownie wykrzyknie: „O nie, nie tędy droga. Musicie najpierw porozmawiać, musicie to przedyskutować”.

I wreszcie musimy usunąć z programów szkolnych wszystko, co przedstawia innych w negatywnym świetle. W niektórych częściach świata, na przykład, nauczając historii, podsyca się fanatyzm i zaszczepia rasistowskie postawy wobec innych społeczności. Dziś bardziej niż kiedykolwiek musimy pokazywać naszym dzieciom, że różnice między „moim krajem” a „twoim krajem”, „moją religią” a „twoją religią” to kwestie drugorzędne. Trzeba natomiast wpajać im przekonanie, że własne prawo do szczęścia nie jest ważniejsze od praw innych ludzi. Nie mówię, oczywiście, że mamy zachęcać dzieci do porzucenia albo lekceważenia kultury i tradycji, w których zostały wychowane. Wprost przeciwnie, muszą znaleźć w niej oparcie. Trzeba je uczyć miłości do ojczyzny, religii, kultury i tak dalej. Niebezpieczne jest tylko przekształcenie tej miłości w ciasny nacjonalizm, etnocentryzm i fanatyzm religijny. I znów przychodzi na myśl przykład Mahatmy Gandhiego, który, choć bardzo długo kształcił się na Zachodzie, nigdy nie zapomniał przebogatego dziedzictwa kultury Indii ani się go nie wyparł.

 

 

Fragment książki „Etyka na nowe tysiąclecie”, Politeja 2000