Wiem, że to, co piszę, może mieć negatywne konsekwencje dla moich przyjaciół, a nawet zaszkodzić klubowi fotograficznemu Szalonego Konia, ale gdy w czasie święta zmarłych pojechałem na górę Niubei, coś we mnie pękło i po prostu muszę to z siebie wyrzucić.
Byłem tam już osiem razy. Morze skłębionych chmur, gwiaździste niebo, zapierające dech wschody słońca i buddyjska aura przyciągają na Niubei tłumy amatorów fotografowania i turystów spragnionych duchowych doznań. To jednak tylko jedna strona medalu. Druga nie daje mi spokoju od dawna i wspominałem o tym nawet na swoim blogu, ale że nie jestem gwiazdą, mało kogo to obeszło.
Z nikim nie uzgadniałem upubliczniania tych zdjęć. Ludzie, którzy tam pracują, szczerze mi to odradzali, uważając, że nic w ten sposób nie wskóram. Zdaję sobie z tego sprawę i nie zdziwię się nawet, jeżeli stracę kilku znajomych, ale naprawdę mam już dosyć tej zbiorowej nieodpowiedzialności! I szczerze mówiąc, nie dbam o to, że nazywanie po imieniu chamstwa i zdziczenia może się wam wydać nacjonalistycznym oszołomstwem albo świętoszkowatą pozą.
Z czym się wam kojarzy Niubei?
Z morzem chmur?
Ze wschodem słońca?
Ze złocistymi górskimi szczytami?
Z tańcem gwiazd?
Mnie też. I dlatego ciągle tam jeżdżę robić takie zdjęcia.
A widzieliście drugą stronę Niubei?
Śliczna? Wstrząsająca!
Nikogo nie wskazuję palcem. Częścią problemu jest każdy bezmyślnie śmiecący turysta.
Wspinacze i fotografowie dźwigają na grzbiecie mnóstwo ciężkiego sprzętu, ale czy to znaczy, że nie można po sobie sprzątać? Zabranie pustej butelki, puszki czy kanistra jest naprawdę ponad wasze siły? Lubicie nurzać się w odpadkach? Bez was nie byłoby tego śmietniska!
Czy w zachwycaniu się urodą Niubei naprawdę nie przeszkadza wam ta cuchnąca, gnijąca rana? Mam też pytanie do właścicieli schronisk na szczycie. Nigdy nie zastanawialiście się, co zrobić z tym śmietniskiem? Nic na to nie wskazuje. Pewnie jesteście zbyt zajęci liczeniem pieniędzy.
Pojedynczy płatek śniegu nie poczuwa się do odpowiedzialności za lawinę. Nikt więc nie czuje się winny, ale mamy tylko jedną górę Niubei i jedną Ziemię. A te są już ciężko chore. Uważamy się za miłośników przyrody, gór i rzek, jednak ich nie cenimy. Tymczasem właściwe urzędy mają w dupie swoje obowiązki, a mieszkańcom tych terenów często brakuje elementarnej wiedzy.
Widziałem wielu tybetańskich ziomków, którzy rzucają za siebie puste flaszki i puszki na zboczach własnych świętych gór. I napatrzyłem się na podobnych do mnie wędrowców, potrafiących wkopać w rozpadlinę wszystkie swoje śmieci. To raczej reguła niż wyjątek.
To zdjęcie zrobiłem na kempingu na wschodnim stoku Everestu.
To na polu namiotowym Karma Gorka.
A to nad świętym jeziorem Njenpo Juco.
Wy widzicie piękno, ja zagładę.
Piszę to z poczucia bezradności. Ewolucja dała nam ludzką postać, żyjemy coraz dostatniej, ale ciągle zachowujemy się jak bydlęta.
Nasz klub fotograficzny jest mały, a sam mogę tylko dokumentować tę tragedię i zabierać z powrotem tyle śmieci, ile zdołam unieść.
Wylałem się i poczułem odrobinę lepiej. Może nawet trochę przesadziłem – jeśli winę ponosi tłum, trudno będzie naprawić szkody garstce. Mam nadzieję, że wszyscy pokochamy miejsce, któremu zawdzięczamy istnienie. Że będziemy mogli chodzić po białym śniegu i kolorowych liściach. Że zostawimy swoim dzieciom świat czysty i piękny.
Nie ośmielam się prosić, żebyście poszli w moje ślady, ale chcę wierzyć, że dla własnego dobra przestaniecie wreszcie śmiecić. Zostawcie odrobinę przestrzeni następnym pokoleniom!
Oczywiście, będę szczęśliwy, jeśli zechcecie do mnie dołączyć i zaczniecie znosić z gór swoje i cudze śmieci. Oraz dokumentować te, których nie zdołacie zebrać. Przejdę góry i rzeki, żeby wam w tym pomóc. Tylko zacznijcie.
5 kwietnia 2017
Apel – kolejny – z serwisu społecznościowego Weibo.