Po rewolucji kulturalnej władze chińskie zmieniły politykę wobec Tybetu. W 1979 roku Jego Świątobliwość wysłał pierwszą z trzech delegacji (Chińczycy mówią o nich „goście”), by przedstawiciele diaspory przekonali się o sytuacji na własne oczy.
Opowiemy tu o emocjach, jakie rodzą zmienne koleje losu. Płaczę, ilekroć czytam o tych wizytach albo oglądam wstrząsające sceny w filmach dokumentalnych. Trzecia z delegacji odwiedziła w 1980 roku klasztor Ganden: „Dawniej stało tu ponad sto wspaniałych budynków, po których dziś zostały tylko długie szeregi pokruszonych murów. Ganden dosłownie leży w ruinach. »Słyszeliśmy o zniszczeniach, ale tego, co zobaczyliśmy, po prostu nie da się opisać. Te gruzy wyglądały tak, jakby miały pięćset lat, a nie ledwie dwadzieścia«, powiedział Tenzin Tethong”.
Jeszcze bardziej niż delegaci cierpieli, rzecz jasna, ci, którzy tu żyli. „Kiedy przyjechaliśmy – wspomina Tenzin Tethong – ludzie nie potrafili powstrzymać łez. Zbiegali z góry, płacząc i krzycząc: Patrzcie, to jest nasz Ganden! Zobaczcie, co z nim zrobili!”
Ci ludzie schodzili się tam spontanicznie, żeby podnieść świątynię z ruin. I nie dotyczyło to tylko Gandenu – w ten sposób odbudowywano klasztory w każdym zakątku Tybetu. Nie zgadzam się tylko z jednym. Powinno się ratować wszystko, ale nie Ganden. Jego pozostałości winny być prawdziwym pomnikiem rewolucji kulturalnej. Wiele klasztorów do dziś uparcie usuwa jej blizny – te wszystkie portrety Mao i wyblakłe już slogany. Rozumiem mnichów i świeckich, którzy zamazują owe znaki upokorzenia, lecz moim zdaniem powinni zostawić je potomnym.
Puśćmy wodze fantazji. Niech to będą pielgrzymi, turyści albo policjanci z bronią w garści. Niechaj patrzą na resztki murów rozsypujących się na zboczach góry, niech oglądają kikuty pozostałe po gęstej puszczy i wsłuchują się w świergot ptaków opowiadających jej historię. Czym różni się to od niemieckiej rampy kolejowej, z której wywożono Żydów do obozów zagłady? Pociągi już nie odjeżdżają, ale zostały po nich liczby i daty transportów. „Nie ma lepszego upamiętnienia – mówi nam historyk. – Nie idzie o wzniesienie jakiegoś pomnika, lecz o pozostawienie przestrzeni, która niczemu nie służy. Jej wymowności nie zastąpi żadna przebudowa ani symbol. Tu historii nie zamyka się w muzeum, lecz wystawia ją na słońce, deszcz i wiatr”.
Deszcz i wiatr obrócą z czasem ruiny w pył, ale uważam, że tak jest lepiej. Ci, którzy sądzą, że dowiodą istnienia i świetności Gandenu odtwarzając dawne struktury architektoniczne, uparcie biorą się za bary z esencją rzeczywistości.
Z punktu widzenia nauk buddyjskich ruiny są jak śmierć – najwymowniejsza lekcja życia, jaką odbiera człowiek. Estetycznie rzecz ujmując, urodą nie przyćmi ich najpiękniejsza budowla. Skoro trzeba było odbudować Ganden – powinno to tyczyć tylko głównej świątyni i stupy zawierającej nauki Congkhapy. Okalające je ruiny należało pozostawić w spokoju. Za oszczędzone pieniądze przywrócone do życia struktury mogłyby odzyskać dawną świetność, a nawet zyskać nowy blask. Kontrast z tłem szokowałby tym bardziej, obdarzając Tybet pomnikiem, jakiego nasz kraj nigdy nie dostał, a potrzebuje go całym sobą.
lipiec 2011