Oser: Błazeństwo „muru romansów”

Nadawana w najlepszym czasie reklama „Podróży do Tybetu” ryczy: „stawiamy na wycieczki do zachodnich prowincji i kulturę Dachu Świata”. Po obejrzeniu ostatniego odcinka zemdliło mnie jednak tak, jakbym połknęła muchę. Tym razem tybetański „przewodnik” i chiński dziennikarz zajęli się „murem romansów” i przesłuchali kilkoro turystów, którzy unisono zachwycają się składającymi pokłony pielgrzymami.

Zbitka „mur romansów” narodziła się przed kilku laty, w sieci. Ojcostwo przypisuje sobie wielu turystów, którzy zaliczyli Lhasę albo w niej pomieszkiwali. Wszyscy z lubością dzielą się z bliźnimi zdjęciami. Wkrótce melodię podchwyciły brukowce, ściągając do Tybetu miłośników czegoś, czego nie będzie im dane tam zaznać. Tak zwany „mur romansów” stoi naprzeciw Dżokhangu. Wcześniej pielgrzymi palili na nim tysiące maślanych lampek lub przysiadali po złożeniu tyluż pokłonów. „Romantyczne” błazeństwo oblepiło go turystami, spychając wiernych na bruk.

Nie zliczę, ile razy widziałam ten głupawy tłumek. Przepychają się, palą fajki, piją piwko, rechocą, karmią się czipsami i dźwigają wielkie aparaty, żeby pstryknąć pielgrzyma albo pokłon. Niektórzy potrafią postawić przed sobą tabliczkę z zachętą dla ewentualnych partnerów. Inni – przysięgam, nie zmyślam – przebierają się za żebraków i proszą wiernych o jałmużnę. Są i tacy, którzy małpują buddystów i wyciągają się na ziemi przed naszym sanktuarium. „Siedzimy, palimy i śmiejemy się z tych głupków – napisał w internecie jeden z weteranów murowego sportu. – Ni kuta nie wiem, o co im chodzi? Zbawienie?”

Nic chyba nie może się równać z obsceną tego ich muru. My czegoś takiego nie mieliśmy nigdy. Mur wyrósł w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, tworząc pielgrzymom – którzy wędrują tu (często całymi miesiącami, jak inni do Mekki czy Watykanu) z najdalszych zakątków naszego kraju – przestrzeń do palenia maślanych lampek. Tyle że dziś ich miejsce zajęli durnie, którym marzy się romantyczna przygoda albo szybki numerek, co nie służy najlepiej atmosferze uduchowienia. „Chyba tylko misiowaty buddyzm – napisał zaprzyjaźniony obywatel sieci – zniesie taką profanację. Kto odważyłby się jarać i chlać przed grobem Proroka?”

Z niewiadomych przyczyn to prostactwo pokochały media. Wrzućcie w wyszukiwarkę „mur romansów”, a w wynikach posypie się Lhasa i Dżokhang. Nawet rządowa Xinhua i jej klony reklamują „mur” jako padok pełen pięknych kobiet. Przekaz utrwala raz po raz ichnia telewizja, eksportując go w broszurach i przewodnikach. Durny „mur”staje się dla zwiedzających pozycją obowiązkową.

 

Pekin, 27 maja 2011