Gurgon Kjab: Dawni kronikarze o współczesnym Tybecie

Gendun Czophel zauważył kiedyś, że tybetańskie obyczaje i praktyki częściej niż my opisywali cudzoziemcy. „Cenią tam – cytuje w »Białych annałach« kronikarza dynastii Tang – wojowników. Synowie szanują ojców, a matki synów. Mężowie nie rozstają się z nożami, łukami i strzałami swymi. Wiodą młodzi, starsi podążają za nimi. W większym poważaniu młodych raczej mają. Mąż, co umiera ze starości, nie budzi uznania, poległych zaś w bitwie czczą jako bohaterów. Jeśli z rodu padło w boju wielu, pancerz ich u wrót zawieszają z dumą”. Czyta się to dzisiaj z pewną konsternacją.

Gdyby owych dziejopisów nie zabrała śmierć, wróciwszy znów do Tybetu, napisaliby z pewnością coś takiego:

Na zachodzie mieszka lud zwany Tybetańczykami. Ludzie to prości, łatwo zaprząc ich w służbę obcym. Wobec swoich uczciwi nie są i nie ufają sobie nawzajem. Za króla mają mnicha, który stracił kraj i żyje na obczyźnie, darzą go przecież niewzruszoną wiarą. Mają własne litery, ale nie korzystają z nich należycie. Posiadają bezlik szkół buddyjskich, które nieustannie o coś się wadzą. Ukochali kamienie szlachetne, srebro i złoto. Choć mają ich u siebie pod dostatkiem, wolą kupować błyskotki od obcych, przepłacając za nie. Hodują zwierzęta, nie chcą ich jednak sprzedawać ani ubijać. Jedzenie mięsa uznali za występek, robią to więc po kryjomu. Ogłaszają najróżniejsze lokalne prawa, a mąż co je złamie, za karę wdziewa kobiecą suknię i idzie hen, pokłon co krok składając.

Nie uczą się żadnego rzemiosła ani zawodu, które pozwoliłyby im zarobić na życie. Zamiast tego zbierają maczużniki, które zimą gąsienicą będąc, latem zmieniają się w grzyby. Są one tak drogie, że pozwalają pracować w roku całym ledwie miesiąc.

Kto w dzieciństwie dom opuści i w klasztorze buddyzm zgłębiać zacznie, nazywany jest mnichem. Nie wolno takiemu mieć rodziny ni żony. Na czele owych mnichów stoi lama, który jeśli zechce, kobietę mieć może. Ludzie nazywają ją „partnerką” i szacunkiem darzą. Ze statusu swego lama korzysta nie tylko przez życie całe, ale także po nim. W klasztorze swym jest lamą na zawsze. Jeśli mnich jaki mu tam uchybi, na poniewierkę wygnany zostaje.

Większość Tybetańczyków uwielbia mówić o karmie. Choć weszło im to w nawyk, nikt o nią naprawdę nie dba. Starsi wierni byli słowu swemu i zobowiązaniu, dziś jednak przysięganie przychodzi im tak łatwo jak jedzenie. Młodzi zaklinają się co drugie słowo. Jeśli zdarzy się między nimi kto dzielny, tchórze poczynają go strofować i besztać, póki nie umilknie. W młodszych jest odwaga, starsi umieją ją jednak okiełznać i zgasić.

Koczownicy opuszczają łąki, a wieśniacy przenoszą się do miast. Po kilku latach z reguły stają się Chińczykami.

Mają wiele współczucia dla obcych, a ci żebrzą u nich, recytując mantry w miejscach publicznych. Jeśli nie umieją, starczy, że uniosą kciuki.

Obdarzeni są dobrą pamięcią, równie łatwo przychodzi im jednak zapominanie”.

Tak dziś opisaliby nas kronikarze Tangów. Myślicie, że czytając to za tysiąc lat, nasze wnuki też pytałyby: „Czy oni naprawdę byli tacy dziwni?”.

 

kwiecień 2015

 

GurgonKjab

Autor jest historykiem i pisarzem, autorem akademickiego podręcznika języka tybetańskiego. Pochodzi z Czency (chiń. Jianza) w Amdo.

Za Tibet Wed Digest