Palden Sonam: Czekając na Dalajlamę

Nie pamiętam, kiedy i jak dowiedziałem się, że Jiszin Norbu nosi także imię Dalajlamy. Po tybetańsku jiszin znaczy „czego chce umysł”, a norbu – „klejnot”. Dla większości z nas Jego Świątobliwość jest zatem „Klejnotem Spełniającym Życzenia”.

Nie wiem, skąd wzięła się we mnie żarliwa wiara w buddyjskiego Lamę, którego moi dziadkowie – choć niczego bardziej nie pragnęli – nigdy nie zobaczyli. Nie przypominam też sobie, by ktoś ze starszych tłumaczył mi, że mam szanować Dalajlamę. Sądzę, że odziedziczyłem tę wiarę jak geny: nikt nie musiał mi nic mówić, a ja nie potrzebowałem o nic pytać. Wiem na pewno, że od zawsze widziałem w domu jego zdjęcie, ale nie pamiętam, jak na nim wyglądał.

Moja rodzina, koczownicy, pochodzi ze wschodniego Tybetu. Na tym odludziu trzymanie portretu Jego Świątobliwości na domowym ołtarzu było stosunkowo bezpieczne. Ale już nie jest. W tamtych latach większość dzieci nosiła na szyi talizmany z obrazkami bóstw i świętych, w tym także Dalajlamy.

Dwa razy czułem, że posiadanie zdjęcia Jego Świątobliwości może być niebezpieczne. W 1998 roku pojechaliśmy odwiedzić ciotkę w Lhasie. Kiedy podczas kolacji rozległo się pukanie do drzwi, ktoś ze starszych poderwał się i schował do szuflady portret Dalajlamy. Okazało się, że na progu stali policjanci, którzy chcieli zadać kilka pytań, ale na szczęście tym razem nie przeprowadzili rewizji.

Druga sytuacja była bardziej osobista. W styczniu 2000 roku po kilku dniach wędrówki i ukrywania się w Himalajach udało nam się dotrzeć pod granicę Nepalu, ale w ostatniej chwili zabrakło szczęścia i zostaliśmy zatrzymani przez chińskich żołnierzy, którzy zabrali nas do aresztu w najbliższym miasteczku. W celi było ciemno i zimno. Siedzący obok mnich wyszeptał, żebym pozbył się amuletu z portretem Jego Świątobliwości i dzindy (pobłogosławionych węzełków), bo jeśli je znajdą, zbiją mnie, a zdjęcie podepczą.

Zamarłem ze strachu przed bólem i wizją relikwii pod chińskim butem. W kulturze, w której się wychowałem, słowa Buddy oraz wizerunki nauczycieli i bóstw są święte. Bardziej od upokorzenia – będącego, jak sądzę, celem Chińczyków – przerażała mnie wizja negatywnej karmy.

Kiedy po posiłku pozwolono nam wyjść na zewnątrz, wrzuciłem amulet na dach. Zostaliśmy zwolnieni po dwóch miesiącach i mój uparty wuj wkrótce podjął kolejną próbę ucieczki. Tym razem udaną.

Do Dharamsali dotarliśmy w czerwcu 2000 roku. Nowo przybyli o świcie ustawili się w kolejce przed rezydencją Jego Świątobliwości. Mieliśmy wrażenie, że śnimy. Jedni płakali, inni się modlili. I w końcu zobaczyłem Jiszina Norbu, ziszczając marzenie moich bliskich. Ich drugim marzeniem było zapewnienie mi wykształcenia. Dzięki Jego Świątobliwości spełniło się i ono.

 

 

5 lipca 2025

Za The Week

 

Autor, uchodźca w Indiach, jest analitykiem i politologiem.