W przestworze błękitnego nieba
Nie ma miejsca na czarne chmury.
Czerwony smoku ze wschodu,
Na nic twoje zakłamane wycie.
W przestworze błękitnego nieba
Nie ma miejsca na czarne chmury.
Czerwony smoku ze wschodu,
Na nic twoje zakłamane wycie.
Dwadzieścia sześć lat temu po raz pierwszy rozmawiałem z Jego Świątobliwością Dalajlamą. W bardzo dla mnie ważnym momencie, bo wciąż byłem roztrzęsiony i skołowany po powrocie z Tybetu, do którego przedostałem się przez granicę w Ladakhu, żeby walczyć z Chinami. Zostałem aresztowany przez pograniczników i przewieziony w kapturze na głowie do więzienia, w którym byłem przesłuchiwany i torturowany. Kiedy uznali, że nie opłaca się stawiać żadnych zarzutów, wykopali mnie z powrotem do Ladakhu.
Jeszcze miesiąc temu sama idea bronienia jego moralności wydawałaby czystym absurdem. Od chwili, gdy jako dwudziestolatek musiał opuścić okupowaną przez Chiny ojczyznę, Dalajlama stanowił światowy symbol moralnego przywództwa. Całe życie, które poświęcił niezmordowanej pracy na rzecz pokoju i działania bez przemocy, był osobą publiczną. I nawet jako starzec nie ustaje w głoszeniu przesłania dobroci i współczucia.
Niedawna „kontrowersja” wokół Jego Świątobliwości Dalajlamy dobitnie przypomniała Tybetańczykom, jak niepewny i kruchy jest los uchodźców. Na naszą spuściznę składają się strata i wywłaszczenie. Jak naród utraciliśmy kraj, dom, dziedzictwo; dziś próbuje się nam odebrać język, kulturę, przyszłość. Pozbawieni ochrony, jesteśmy całkowicie zależni od kaprysów, życzliwości i nikczemności otaczających nas ludzi. Ta bezradność sprawia, że staramy być wzorowymi uchodźcami. I jesteśmy w tym dobrzy, jak o nas mówią, „modelowi”. Dalajlama jest nie tylko jednym z największych przywódców moralnych w dziejach ludzkości: dzięki jego obecności i naukom świat stał się lepszym miejscem. Innymi słowy, był doskonałym uchodźcą. Do zeszłego tygodnia.
Wielu w tybetańskiej diasporze sądzi, że rozwiązanie problemu Tybetu znaleźć może nowy kalon tipa. Porozmawiajmy więc o tym. Premier obejmie urząd w newralgicznym momencie kontaktów z Chinami, musi zatem je naprawdę rozumieć i umieć dokonać właściwej oceny sytuacji. Wiele osób pomaga Dharamsali w kontaktach z Zachodem, lecz jedynie Tybetańczycy mogą ułożyć swoje relacje z Chińczykami – bez żadnych pośredników i wsparcia z zewnątrz. Kalon tipa winien być ekspertem przede wszystkim w tej właśnie dziedzinie.
Zangkar Dziamjang żyje, choć siedzi w więzieniu. Kilka dni temu, podczas dorocznego posiedzenia, pochylił się nad nim jeden z deputowanych naszego parlamentu. A dokładniej: uśmiercił, prosząc jeszcze o modlitwy i kondolencje. Nie mam pojęcia, co tam pijecie, ale przynosicie hańbę tej Izbie.
Dwudziestotrzyletnia Jangco została zatrzymana 2 marca po „rutynowej kontroli” na ulicy w Szigace (chiń. Xigaze, Rigaze), drugim co wielkości mieście Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.
Jak wszystkim wiadomo, dawnym Tybetem złożonym z trzech prowincji (czolka sum) władała linia czterdziestu dwóch królów – od Njatriego Cenpo (127 p.n.e.) po Tri Ralpaczena (828 n.e.). Panowali oni niemal tysiąc lat. W tym okresie Tybet był środkowoazjatyckim mocarstwem, porównywalnym – pod względem siły militarnej i wpływów politycznych – z Mongolią i Chinami; pod względem literatury, bogactwa i rozmachu religii oraz kultury cywilizacja tybetańska ustępowała jedynie indyjskiej.
Jeden obraz potrafi obudzić wiele wspomnień. Ta okładka magazynu TIME, ilustracja do artykułu o mojej ucieczce z Tybetu, przypomina o tragedii naszego kraju i narodu.
najpierw chciałem unosić się na wodzie
i było wspaniale, dokładnie jak pragnąłem
czułem się absolutnie wolny i nic nie bolało
a potem zacząłem tonąć