Chińska policja zatrzymała ponad osiemdziesiąt osób po „konfrontacji” z chińskimi górnikami w pobliżu osady Kasi (chiń. Gaxi), w Serszulu (chiń. Shiqu), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan.
Według tybetańskich źródeł mieszkańcy wioski natychmiast powiadomili władze lokalne o „nielegalnym rozkopywaniu ziemi”. Aparatczycy odpowiedzieli, że łąki są własnością państwa i „kazali nie zakłócać prac wydobywczych”.
Następnego dnia, 6 listopada, do wioski wkroczyła „zwykła i paramilitarna” policja. „Przeszukiwali dom po domu, konfiskowali telefony i aresztowali ludzi, których skojarzyli z protestem”. Całą osadę „obstawiono i odcięto od świata”.
Ponad osiemdziesięciu zatrzymanych przewieziono do aresztu śledczego w Serszulu. „Bili ich, głodzili, nie dawali spać i korzystać z toalety. Ludzie mają połamane żebra i odbite nerki”.
Większość osób, w tym najstarszych i najbardziej poturbowanych, zwolniono, zmusiwszy do podpisania „zeznań”, wedle których „Tybetańczycy zaatakowali robotników bez powodu”, oraz lojalek, zobowiązujących do „niepodejmowania protestów i dochowania tajemnicy”.
„Nie wypuścili co najmniej siedmiu osób”. Nie wiadomo, gdzie są przetrzymywane.
Władze straszą, że ujawnienie wiadomości o pacyfikacji protestu będzie traktowane jak „ciężkie przestępstwo”. Policja „zainstalowała kamery i mikrofony” w większości domów.
„Teraz wzywają na przesłuchania, organizują wiece reedukacji politycznej i ciągle sprawdzają wszystkim telefony”.
