Szokdziang: Apelacja

Nazywam się Drukar Gjal, w skrócie Druklo, piszę pod pseudonimem Szokdziang. Pochodzę z wioski Khagja w okręgu Sangczu (chiń. Xiahe) prefektury Kanlho (chiń. Gannan), w prowincji Gansu. 19 marca 2015 roku zostałem zatrzymany przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa z Rebgongu (chiń. Tongren) i osadzony w tamtejszym areszcie śledczym. Formalnie aresztowano mnie 5 maja. 21 lipca stanąłem przed Pośrednim Sądem Ludowym Prefektury Malho; broniłem się, tłumacząc, że moje działania nie były nielegalne. Sąd ogłosił przerwę i ponownie zebrał się 17 lutego 2016 roku, żeby skazać mnie na trzy lata pozbawienia wolności i odebrać mi prawa polityczne na dwa lata.

Nie mogąc się z tym zgodzić, apeluję do sądu wyższej instancji z nadzieją, że sprawiedliwości stanie się zadość.

Sąd ludowy z Malho uznał to, co napisałem, za „podżeganie do podzielenia kraju”. Poszło przede wszystkim o: raz, opublikowany w internecie artykuł o wolności religii; dwa, relację z przeszukania mojego hotelowego pokoju przez uzbrojonych i mierzących do mnie policjantów; trzy, umieszczenie w sieci fragmentu książki „Podział na niebo i ziemię”; cztery, udostępnienie informacji, że rząd Chin prowadzi rozmowy z wysłannikami Dalajlamy na tematy niezwiązane z niepodległością Tybetu; pięć, udostępnienie prywatnego filmu, na którym chińska policja bije na ulicy zwykłych Chińczyków; i sześć, posiadanie w telefonie plików z sześcioma książkami, w tym „Pogrzebu przez powietrze” Wang Lixionga.

Z sentencji wyroku wynika, że argumenty, którymi odpierałem cztery pierwsze zarzuty, cytując konstytucję i inne dokumenty, są „bezpodstawne”.

Jeśli konstytucja nie jest wystarczająco przekonująca, naprawdę nie mogę pojąć, na jakiej podstawie zostałem uznany winnym przez Pośredni Sąd Ludowy. Pozostaje mi tylko powtórzyć, że jestem niewinny, i liczyć, że Wyższy Sąd Ludowy zechce pochylić się nad moimi wyjaśnieniami.

Po pierwsze, swobody religijne są ważnym prawem, gwarantowanym obywatelom przez konstytucję. Przypomniałem o tym moim czytelnikom, opisując restrykcje i zachowanie uzbrojonych żołnierzy podczas uroczystości w klasztorze Kumbum. Każdy ma prawo do wypowiadania się o sprawach społecznych, a propagowanie znajomości przepisów jest obywatelską powinnością. Nie robiłem nic ponad to, słowem nie wspominając – jak mi się zarzuca – o żadnym „separatyzmie”.

Wyraźnie napisałem, że przedstawiam swoje zdanie na temat podporządkowania religii polityce i odwrotnie. Zdążyłem omówić tylko kwestię pierwszą i wciąż liczę, że uda mi się dokończyć.

Słowem, to był krótki tekścik, który nijak się ma do najcięższych zarzutów „dzielenia kraju”. Pośredni Sąd Ludowy zacytował fragment: „w ten sposób depcze się nie tylko swobody religijne Tybetańczyków, ale i wolność religii wszystkich Chińczyków”, uznając go za świadectwo separatystycznego nastawienia. Czy to nie śmieszne? Nie tylko nie wspominam o żadnym separatyzmie – Tybetańczycy i Chińczycy są dla mnie wyraźnie jednym. Co niby tu od czego oddzielam?

Jak wszystkim doskonale wiadomo, zalanie wojskiem klasztoru Kumbum było wtedy szeroko dyskutowane. Zabrałem po prostu głos i podzieliłem się myślami; zdjęcia, którymi zilustrowałem komentarz, pochodziły z innych postów, żadnego nie zrobiłem sam. Mieszkam w Labrangu – nie ma aparatu, z którego dałoby się stąd robić zdjęcia w Kumbumie, co powinno być oczywistego dla każdego rozumnego człowieka.

Spisywanie własnych myśli jest moim prawem, gwarantuje mi je konstytucja. Czy każdy uczestnik wydarzenia kulturalnego, które nagle nabrało charakteru politycznego i podtekstu separatystycznego, zmienia się w przestępcę, bo robił tam zdjęcia i wyraził zdanie? Posługując się taką logikę, zmienimy w podżegaczy niemal wszystkich obywateli o dowolnym pochodzeniu etnicznym. Czyż taka podejrzliwość nie jest najlepszym przepisem na autorytarny stryczek? Czy nie stoi to w całkowitej sprzeczności z podstawowymi socjalistycznym wartościami wolności, demokracji, równości, transparencji, praworządności itd., propagowanymi przez prezydenta Xi Jinpinga i innych przywódców? Kto chciałby okryć się hańbą, występując przeciwko nim? Co powiedzą o tym następne pokolenia? Bardzo proszę Wyższy Sąd Ludowy o rozważenie tych kwestii.

Po drugie, w środku nocy 16 marca do mojego pokoju hotelowego wtargnęło dwóch uzbrojonych ludzi w mundurach – policyjnym i wojskowym. Powiedzieli, że muszą przeprowadzić rewizję. Kiedy poprosiłem o pokazanie nakazu, wymierzyli we mnie i zaczęli krzyczeć. Pierwszy raz w życiu znalazłem się na muszce. Zastraszany w tak niesłychany, niewyobrażalny sposób, nie umiem myśleć z sympatią o tamtejszych służbach bezpieczeństwa. Nie wiedząc, czy byli to gangsterzy czy stróże prawa, opisałem całe zdarzenie, licząc na pomoc władz i społeczeństwa.

O ile faktycznie wymierzyli we mnie broń policjant i żołnierz, czy przeszukanie bez nakazu jest legalne? Osobą pokrzywdzoną i wymagającą opieki sądu jestem tu ja – tym bardziej, jeśli napadli mnie gangsterzy. Choć to zupełnie nieprawdopodobne, winnym uznano właśnie mnie – i to nie tylko „podżegania”, ale i składania „fałszywych” zeznań! Tymczasem można je bardzo łatwo zweryfikować: wystarczy przejrzeć nagrania z hotelowych kamer.

Owo „podżeganie” jest dla mnie wielką zagadką. W inkryminowanych tekstach nie użyłem nawet słowa „separatyzm”, o popychaniu do niego nie wspominając. Opisując wyrządzoną mi krzywdę, naraziłem się na bezpodstawne zarzuty, a broniąc się przed nimi, zostałem separatystą. Teraz jestem za to karany – i mogę tylko prosić Wyższy Sąd Ludowy, by zechciał dojść prawdy.

Po trzecie, fragment „Podziału na niebo i ziemię” umieścił w sieci ktoś inny. Mój udział sprowadzał się do dodania komentarza: „Czytajcie to w kółko. I myślcie o tym ciągle”. Powód jest bardzo prosty – nie chcę, żeby znów lała się krew. Nigdy nie zapłaciłbym za swoje szczęście cudzą krzywdą. Chiny są wielkim krajem pięćdziesięciu sześciu nacji, a Tybetańczycy jedną z największych mniejszości. Jako obywatel Chin i tybetański intelektualista nie mogę nie drżeć o życie swoich rodaków. Nazywanie tego „separatyzmem” nie jest nawet śmieszne. Wolę zgłosić się na ochotnika do więzienia niż zobojętnieć na los braci i sióstr. A skoro już o tym mowa – dotyczy to także braci i sióstr chińskich.

Po czwarte, o dialogu rządu Chin z Dalajlamą rozmawiałem prywatnie, ze znajomym z serwisu społecznościowego Weibo. W głowie się nie mieści, że może być to nielegalne. Negocjacje toczą się od lat, przedstawiciele tybetańskiego rządu emigracyjnego przyjeżdżali w tej sprawie do Chin. Prefektura Malho zdaje się nie rozumieć, że nie ma w tym żadnej tajemnicy, nie tylko „państwowej”. Jeśli traktować poważnie wyrok tamtejszego sądu, przestępstwa dopuściłem się nie tylko ja, ale przede wszystkim rząd w Pekinie. Apeluję do Sądu Ludowego prowincji o zrozumienie.

Po piąte, film z prawdziwego zajścia, do którego doszło gdzieś w Chinach właściwych, krążył po Weibo i miał mnóstwo odsłon. Ja również go udostępniłem. To naturalne, że prześladowani sympatyzują z ofiarami. Jak już mówiłem, dokładnie tak samo myślę o chińskich braciach i siostrach. Nie ma w tym żadnego separatyzmu ani niczego nielegalnego. Pośredni Sąd Ludowy prefektury Malho – nie oglądając filmu – był łaskaw uznać, że incydent wiąże się z Tybetem, i przywalić mnie głazem „separatystycznego podżegania”, który jest stanowczo za ciężki dla moich wątłych ramion. Liczę więc na pomocną dłoń Wyższego Sądu Ludowego.

Po szóste, rzeczywiście czytałem różne książki, w tym „Pogrzeb” Wang Lixionga, ale nigdy go nie cytowałem ani tym bardziej nie udostępniałem innym. Jeśli to rzecz tak straszna, że nie wolno jej nawet przejrzeć, to najwyższy szacunek budzi wyrozumiałość, jaką władze okazują autorowi. Takie stosowanie prawa popieram całym sercem. Uważam, że pisarze pokroju Wang Lixionga zasługują na uznanie państwa i społeczeństwa. Nie umiem jednak pojąć, na jakiej podstawie karze się jego czytelnika. Przepraszam Wyższy Sąd Ludowy za słabą znajomość prawa i jednocześnie proszę o wytłumaczenie mi, na czym polega i jak działa zasada „jednego kraju, dwóch systemów”.

To jeszcze nie wszystko. Jeśli znajomi, którzy stwierdzają, że widzieli trzy ostatnie wpisy na moim blogu, uznawani są winnymi złamania prawa, to nielegalne musi być nie tylko wszystko, co kiedykolwiek napisałem, ale również ptaszki i pszczółki. Jak można stawiać ludziom zarzuty – jak powiedziano by u nas – „dobre dla psa”?

Nie rozumiem jeszcze jednego. Zabrano mi telefon, ponieważ znaleźli w nim te pliki. Czy gdybym miał je na półce, skonfiskowaliby mi dom z całą zawartością?

Mam wrażenie, że wszystko potoczyło się tu po prostu utartą koleiną – a jako że nie mogę liczyć na żadnego dobrodzieja, pozostaje mi mieć nadzieję, że Wyższy Sąd Ludowy „nie będzie dmuchał biedakowi w campę”.

Jako obywatel Chińskiej Republiki Ludowej mam konstytucyjne prawo do swobodnego wypowiadania się i opisywania własnych przeżyć. Przepraszam, jeśli z powodu nieznajomości prawa nie wyrażam się jasno. Przez wzgląd na łzy mojej starej matki i rodzeństwa oraz każdą sekundę przeczekaną przez żonę i dzieci, apeluję do Wyższego Sądu o jak najszybsze podjęcie słusznej decyzji.

 

Druklo – Szokdziang,

24 lutego 2016

 

 

Za International Campaign for Tibet