Yang Zhanqing: Życie za kratami

Próbując uciec przed niewysłowioną nudą tego miejsca, ułożyłem wiersz, który zatytułowałem „Moje ręce”.

Ta para rąk podaje ci bułkę
Ta para rąk grzebie w mojej misce
Ta para rąk publicznie podciera mi tyłek
Ta para rąk znosi zadawany przez nich ból

Ta para rąk pisze też tylko prawdę

Moje małe arcydzieło opiewa codzienność naszego aresztu śledczego, w którym osadzeni nie dostają ani łyżek, ani papieru toaletowego. Celowo, nie przez przypadek. Wygłaszając tradycyjną mowę do nowo przybyłych, naczelnik nieodmiennie powtarza: „Nikt nie zdeponował dla was pieniędzy, nie możecie zatem kupić papieru toaletowego. Żyjemy dziś w społeczeństwie ekologicznym, korzystajcie więc z rąk, a następnie je opłuczcie. Zróbcie to dokładnie, żeby nie sprawić przykrości współwięźniom, którym będziecie podawać bułki”.

Kiedy padają te słowa, wszyscy mimowolnie się rozglądają, patrząc sobie na ręce. To odruch bezwarunkowy. Naczelnik modyfikuje czasem swoją orację, ale akcent pada zawsze na „papier toaletowy” i „społeczeństwo ekologiczne”.

Odbyty myje się tu publicznie, ponieważ nie ma drzwi ani ścianek między oczkami. Można kupić mydło, lecz większość więźniów nie posiada depozytów, musi więc obyć się wodą (nie wolno przyjmować odwiedzin, niemniej bliscy mogą dostarczyć przedmioty osobistego użytku oraz wpłacić określoną kwotę). Ekologia kontra praworządność.

Nieliczni posiadacze kupnego bądź kradzionego papieru toaletowego nie mogą się nim dzielić. Karą za to wykroczenie jest konfiskata rzeczonego środka higieny osobistej tudzież zakaz jego posiadania w przyszłości.

Wersy o bułkach i misce odnoszą się do innej obowiązującej w areszcie zasady: jedzenia rękoma. Na rozkaz kucamy w rzędach i podajemy sobie z rąk do rąk bułki wzdłuż szeregu. Oprócz nich dostajemy miskę czegoś w rodzaju zupy z kawałkami kapusty i rzepy. Nie dają nam jednak łyżek ani pałeczek, kiedy więc wychłepcemy ciecz, warzywa musimy nagarniać do ust palcami. Wszyscy kończą jeść z mokrymi rękoma. Niektórzy mają łyżki z wypiski, ale inny przepis zabrania ich wypożyczania.

Przed kilkoma dniami zebrałem się na odwagę i poprosiłem strażnika o łyżkę. „A ile pałeczek ja dostałem od ciebie?”, prychnął sarkastycznie, ale potem dramatycznie zawiesił głos, odwrócił się do naczelnika i wykrzyknął: „Dajmy temu nieborakowi łyżkę!”. I dali. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Dla świętego spokoju? W każdym razie nazwali to „darmowym sztućcem”.

Warto się zastanowić nad zasadami obowiązującymi w areszcie. Po co odbierać ludziom papier toaletowy i łyżki? Dlaczego zakazywać udostępniania ich innym? Primo Levi, którego w lutym 1944 roku przywieziono w bydlęcym wagonie do obozu zagłady w Auschwitz, pisze, że transportowani nie mieli wody ani kibla. I że pragnienie było gorsze od mrozu. Okrutnie upokorzeni ludzie wypróżniali się i jedli jak zwierzęta. W rozdziale zatytułowanym „Bezsensowna przemoc” Levi pyta, po co naziści robili takie rzeczy. Moim zdaniem to „niepotrzebne” okrucieństwo miało „sens” dla oprawców, odzierając ofiary z człowieczeństwa.

Podobnie wygląda to w naszym areszcie, którego rygory można tłumaczyć jedynie chęcią zmienienia ludzi w zwierzęta, odebrania im godności i wstydu. Słowo „tortury” pochodzi od łacińskiego torquere, „skręcać”; nasi strażnicy mają bogaty repertuar i umieją robić to na wiele sposobów. Na przykład, zostawiając ludziom wybór między publicznym wytarciem odbytu dłonią a „zbrodnią” kradzieży papieru toaletowego, między jedzeniem rzepy brudnymi palcami a bezprawnym pożyczeniem łyżki.

Poza standardowymi procedurami funkcjonariusze upadlają „stosownie do potrzeb”. Kilka dni temu widziałem, jak pięć policjantek rewiduje więźniarkę. Kazały jej rozpiąć bluzkę i zdjąć stanik, czyli publicznie się obnażyć. Potem wrzeszczały, znalazłszy w miseczkach kilka skrawków papieru toaletowego.

W przemówieniach naczelnika wszystkiemu winni są osadzeni: „Nie macie pieniędzy, a mimo to chcecie srać”. Władze metodycznie odzierają was z tego, co dostaliście od cywilizacji. Dawniej wyprostowani, zaczynacie się pochylać, zginać w ukłonie, czołgać.

Czy te upodlenia rzeczywiście niczemu nie służą? Wręcz przeciwnie. Ich celem jest złamanie woli, ponieważ człowiek bezwolny łatwiej poddaje się manipulacji, przez co sprawia mniej kłopotów aresztowi. Nie koniec na tym. Strażnicy są ludźmi, rodzą się wyposażeni w sumienie i mogą stresować się koniecznością „skręcania” bliźniego. Co innego z półczłowiekiem – w takim przypadku sprawa jest o wiele prostsza.

Pozostaje pytanie: jak może się przed tym bronić osadzony? Wydaje się, że za kratami najmniej cierpią właśnie ci, którzy pogodzili się ze statusem półzwierzęcia. Czytałem niedawno o starym żebraku, który w biały dzień dopuścił się kradzieży, żeby go zamknęli. Najwyraźniej gotowana rzepa i upokorzenie były dlań bardziej atrakcyjne od codziennej próżni. To jednak przypadek niecodzienny.

Liu Renwang, kierowca ciężarówki z Luliangu w prowincji Shanxi, zdążył przesiedzieć pięć lat, nim go uniewinniono. Po zwolnieniu pokazał znajomym rysunki więziennych scen „wymuszania zeznań torturami”, którym sam był poddawany. Czy to możliwe, że wyobrażał sobie wtedy, że po prostu zbiera materiały do komiksu, myślał o kresce i kompozycji? Albo o milionowym odszkodowaniu, którego będzie się domagał od władz? W ten sposób mógł zapewne próbować odpędzić od siebie straszną myśl, że ktoś korzysta na tym, przez co on właśnie przechodzi.

Większość osadzonych szuka mechanizmów psychologicznej obrony. Choćby w fantazjowaniu. Będąc zmuszonym do publicznego oddawania stolca, można na przykład wyobrażać sobie, że jest się pawiem, rozkładającym ogon i pławiącym się w blasku pełnych podziwu spojrzeń. Szczęścia to może nie daje, ale pomaga ścierpieć upodlenie.

 

6 października 2016

 

 

Yang Zhanqing, weteran ruchu praw obywatelskich, walczący między innymi o prawa chorych i nosicieli wirusa HIV, został zatrzymany 12 czerwca 2015 roku i osadzony w „Areszcie śledczym nr 3” miasta Zhengzhou w prowincji Henan. Był podejrzany o „prowadzenie nielegalnej działalności gospodarczej”, polegającej na opublikowaniu i rozdawania „Biuletynu antydyskryminacyjnego” oraz „Poradnika walki z dyskryminacją w miejscu pracy”. Po miesiącu zwolniono go warunkowo, co między innymi oznacza policyjny nadzór, zakaz opuszczania miejsca zamieszkania oraz „rozmawiania o sprawie”.