Rabdzior: Społeczne zadania poezji

Zanim zaczniemy dyskutować o społecznych zobowiązaniach poezji, zastanówmy się czy w ogóle może ona odgrywać podobną rolę. Społeczeństwo ma dziś ogromne potrzeby. Po pierwsze musi się móc najeść i odziać. To zadanie jednostek i tych, co nimi rządzą. Potem idzie bezpieczeństwo, za które odpowiadają służby i instytucje o adekwatnych nazwach. Społeczeństwo ma też być krzepkie i wolne od chorób, czym zajmują się właściwe urzędy i szpitale, natomiast odpowiedzialność za rozwój wiedzy i umiejętności ponoszą biura oświaty i szkoły. O prawość i równość dbają sądy. Ogół potrzebuje tych i kilku innych rzeczy, ale czy może zapewnić je poezja?

Dyskutujący o niej uważają, że społeczeństwo jest chore i wymaga poważnej operacji, wytykają mu więc błędy słowem wiązanym. Czy mamy jednak uznać to za zadanie poezji? W demokratycznym państwie wypełniają je gazety, radio i telewizja, ujawniając problemy i zwracając na nie w ten sposób uwagę odpowiednich instytucji.

W Chinach media są tubą partii komunistycznej i faktycznie nie mogą swobodnie mówić o problemach ogółu, społeczeństwo potrzebuje więc kogoś, kto przemówi w jego imieniu, nie pełniąc jednocześnie funkcji rzecznika rządu. W Tybecie zadanie to bierze na siebie literatura, jednak ku naszemu rozczarowaniu nie umie się z niego wywiązać. Niezależnie od tego, jak wydaje się nam realistyczna, pozostaje subiektywna. Określając wartość dzieła, oceniamy wyobraźnię pisarza i własne wrażenia. Niezależnie od tego, czym się zajmuje, literatura pozostaje fikcją. I nawet jeśli popchnie aparat państwowy do działania, musi się ono opierać na analizie danych dostarczonych przez odpowiednie służby lub media, a nie poetów.

Innymi słowy, pytanie o społeczne zadania poezji jest moim zdaniem zupełnie nie na miejscu. Tyle że tybetańscy pisarze i intelektualiści przepadają za roztrząsaniem tej kwestii. Może jestem za mało skomplikowany albo coś przeoczam – ale naprawdę nie widzę żadnych przesłanek. Wydaje się to także potwierdzać rzeczywistość za oknem.

Nowa literatura tybetańska narodziła się w latach osiemdziesiątych i od tego czasu niezmordowanie piętnuje rodzime zło społeczne, czuje się bowiem do tego „zobowiązana”. Nikt nie zliczy opowiastek policzkujących chłopów za kłótnie o miedzę, rodziców za nieposyłanie dzieci do szkół czy aranżowanie im małżeństw. Nigdy jednak nie słyszałem, by ubyło od tego na przykład waśni o ziemię. Jak rozumiem, po dekolektywizacji skakali sobie o nią do oczu nawet rodzeni bracia. Po kilku dekadach nieprzejednanej krytyki literackiej liczba konfliktów tego rodzaju zdaje się jednak rzeczywiście spadać. Tyle że nie za sprawą pisarzy, a urbanizacji.

 

sierpień 2012

 

 

Autor jest popularnym pisarzem i blogerem; pisze po tybetańsku.