Niezależne źródła informują o pierwszych Tybetańczykach zarażonych „wuhańskim” koronawirusem.
Według tybetańskich źródeł wśród ośmiu zarażonych w Dału (chiń. Daofu), w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan jest czterech Tybetańczyków. Do tej pory oficjalne i niezależne źródła informowały o chorych, którzy „przywlekli” wirusa z prowincji Chin właściwych.
Przywódcy Komunistycznej Partii Chin musieli uznać, że gniew wywołany ponadmiesięcznym tuszowaniem problemu – w epicentrum epidemii tradycyjnie aresztowano osoby ostrzegające przed zagrożeniem – jest tak wielki, że pozwoliły (także reżimowym mediom) na publiczne krytykowanie lokalnych władz w Wuhanie (wychwalając jednocześnie w północnokoreańskim stylu rząd centralny).
Korzystając z chwilowej swobody, „obywatele sieci” skarżą się więc na indolencję swoich aparatczyków, rozpaczliwy brak rzetelnej informacji czy gwałtownie rosnące ceny masek. Niektórzy starają się wyręczać władze, tłumacząc na tybetański i publikując w sieci filmy oraz inne materiały edukacyjne.
Według niezależnych źródeł w wielu regionach Tybetu brakuje lekarzy, który wyjechali do domów na noworoczne urlopy. W Dału szpital ludowy wystosował apel o pomoc, zwracając się do ludzi o przynoszenie masek, środków dezynfekujących, ubrań ochronnych i antybiotyków. Podobny komunikat wydał „przepełniony zarażonymi i chorymi” szpital w Kardze.
W sieci pojawiły się także informacje o cudownym działaniu starych receptur – i ostrzeżenia ekspertów przed dawaniem im wiary. Znany tybetański lekarz napisał, że z uwagi na astronomiczne ceny niektórych składników większość dostępnych na rynku tradycyjnych „leków na epidemię” nie jest sporządzana zgodnie z recepturą.