Dalajlama i Arthur C. Brooks: Wyrwijmy się z kręgu nienawiści

Ludzie pragną żyć ze sobą w zgodzie. Czują się spełnieni tylko w relacjach pełnych miłości. Wie o tym każdy, wierzący czy niewierzący, i chyba nikt tego nie ukrywa.

Mimo to ludzie bezustannie walczą. W większości państw na szczęście nie toczą się wojny, jesteśmy jednak bardzo podzieleni. Nader często wypowiadamy się z pogardą, filozoficzne spory zmieniają się w walkę, a osoby o najzwyczajniej odmiennych poglądach postrzega się jako „wrogów”. Internet, który miał być platformą jedności, zmienił się w arenę anonimowych ataków.

Stan ciągłego konfliktu przysparza stresów i przykrości milionom ludzi. Czy jest jakieś wyjście?

Oczywiście. I jak w przypadku wielu problemów, kryzys jest jednocześnie sposobnością. W polaryzacji kiełkują ziarna doskonalenia się i duchowego rozwoju.

Zacznijmy od tego, że rozwiązanie nie polega na zaprowadzeniu zgody powszechnej i całkowitej jednomyślności. W posiadaniu odmiennych poglądów nie ma nic immanentnie złego ani destrukcyjnego. Przeciwnie, w pluralistycznym społeczeństwie różnice zdań są niezbędne i służą do szukania najlepszych rozwiązań. Możliwość swobodnego niezgadzania się z innymi stanowi jedno z największych błogosławieństw nowoczesnej demokracji.

Rozwiązanie (i sposobność dla każdego z nas) nie leży więc w potakiwaniu, tylko w rozumieniu, jak się nie zgadzać – i to nawet gdy spotykamy się z nienawiścią. Cenną radę znajdziemy w Przewodniku bodhisattwy Śantidewy, indyjskiego mistrza buddyjskiego z VIII wieku: „Uciążliwych istot nie da się zliczyć ani tym bardziej pokonać. Za to okiełznawszy własny gniew, w jednej chwili gromimy wszystkich wrogów”.

Jak w retorycznym pytaniu Lincolna: „czy eliminuję wrogów, zmieniając ich w przyjaciół?”, można doszukiwać się w tej sentencji przewrotnej recepty na wygrywanie sporów, ale to nieporozumienie. Pokonanie adwersarza nie wiąże się tu z wyrządzaniem jakiejkolwiek krzywdy ani nawet z potocznie rozumianym zwycięstwem. Nie chcemy pozbyć się człowieka, którego uważamy za wroga, tylko złudzenia, że nim jest. A klucz do tego stanowi poskromienie własnych negatywnych emocji.

Podejście takie może wydać się wam nierealistyczne, niczym samodyscyplina przyswajana przez mnichów latami rygorystycznej medytacji. Ale to nieprawda. Stać na to każdego bez względu na wyznanie. Cała tajemnica tkwi w okazywaniu dobrego serca, uprzejmości i szczodrości – zwłaszcza gdy traktują nas z lekceważeniem albo nienawiścią.

A co jeśli wcale nie czujecie się dobrzy, mili i hojni? Mamy dla was dobrą wiadomość: nie szkodzi. Między bodźcem a reakcją zawsze jest przestrzeń. Panowanie nad sobą sprowadza się do zdolności wybrania odpowiedzi. Nie musimy odwzajemniać pogardy. Jako ludzie możemy dokonywać świadomych wyborów – i postanowić postępować etycznie.

Takie wybory przeobrażają nasze emocje. Mamy dziś naukowe dowody na to, co rozumiemy instynktownie: uśmiechając się, czujemy się szczęśliwsi, okazując wdzięczność – lepsi, kochając – pełni miłości.

Każdy z nas może wyrwać się z kręgu nienawiści już dzisiaj. Czujecie się atakowani w mediach społecznościowych? Odpowiadajcie życzliwie, rozbrajajcie cierpliwością. Ktoś szydzi z bliskich wam osób? Bądźcie uprzejmi. Chcecie zrewanżować się za obelgę? Weźcie głęboki oddech i zdobądźcie na wielkoduszność.

Jezus uczył: „miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Stać was na to, ponieważ miłość jest postawą, którą możecie wybrać. A uczyniwszy to, z reguły przekonujecie się, że wcale nie mieliście do czynienia z wrogiem.

Czy w ten sposób można osuszyć rozlany ocean pogardy? Dobroć jest zaraźliwa. Podobnie jak szkodliwe, ludzie naśladują też zachowania pożyteczne. Wszyscy chcemy być szczęśliwsi i lepsi. Najlepiej przysłużymy się społeczeństwu propagując dobre wzorce. Zachęcimy innych. Społeczeństwo może zmieniać się powoli – i z pewnością nie szybciej, niż nasze postępowanie.

Pierwszą okazją do kulturowego leczenia ran – i zmieniania na lepsze własnego życia – będzie następna konfrontacja. Skorzystacie?

 

 

 

 

Arthur C. Brooks jest prezesem American Enterprise Institute.