Oser: Co tak ciemno w Bathangu?

Kiedy latem przejeżdżałam przez Kham, specjalnie skręciliśmy do Bathangu. Z Lithangu musieliśmy się tam tłuc przez bezkresne łąki; mój przyjaciel rzucił znad kierownicy, że jest jeszcze gorzej niż na szosie Xinjiang-Tybet (prowadzącej z Kargiliku do Ngari), ale nawet w tym błocku natykaliśmy się na chińskich turystów w terenowych wozach z małymi czerwonymi flagami. Sto sześć lat temu tą samą trasą nadciągała karna ekspedycja Zhao Erfenga. I nadal nie odstępowała nas policja.

W Tybecie obowiązuje prosta zasada: gdzie są góry, tam jest kopalnia, a gdzie rzeka – elektrownia woda. W Bathangu mają i góry, i wodę. Dojechaliśmy już po zmroku, ale w całym mieście było ciemno; dzięki generatorom świeciło się tylko w kilku sklepach i hotelach. Środek lata i sezonu – czemu, u diabła, nie mieli prądu? Kiedy znaleźliśmy nocleg, zaczęliśmy o to pytać miejscowych i okazało się, że w mieście stawiają właśnie elektrownię wodną. Prąd był potrzebny na placu budowy, więc ku utrapieniu mieszkańców od półtora roku wyłączano go ciągle w całym Bathangu. W końcu emerytowani aparatczycy poskarżyli się w prefekturze, że wieczorami ludzie chcą oglądać telewizję, więc zaczęto odcinać elektryczność za dnia i przywracać dostawy między dziewiętnastą i dwudziestą trzecią.

Niezadowolonych było, rzecz jasna, więcej. Gdy tylko wspominaliśmy o prądzie, ludzie zaczynali wymachiwać rękami. Przerwy w dostawach daje się znosić nawet latami, prawdziwym koszmarem są konsekwencje maniakalnego stawiania zapór. Przyczyną tragicznych osuwisk w Drugczu w 2010 roku były nie tyle opady deszczu, co dewastacja środowiska. Karczowanie lasów, rycie w zboczach i łożyskach rzek – to wszystko rabunek bogactw naturalnych w imię „rozwoju”. W Drugczu skończyło się to nieszczęściem i z pewnością nie będzie ono ostatnie. Ilekroć padała tamta nazwa, mieszkańcy Bathangu bledli.

Trochę informacji o tamtejszych elektrowniach wodnych znalazłam w internecie. W oficjalnym raporcie napisali, że „okręg Bathang leży w środkowym biegu rzeki Jangcy. Pod koniec 2007 roku w trzydziestu jeden lokalizacjach działało tam czterdzieści jeden elektrowni wodnych (…) i wciąż istnieje ogromny potencjał rozwoju”. Dalej wszystkie te „przemysły wiodące”, nazwy urzędów, prywatnych firm oraz mniejszych i większych zakładów, wśród których odnalazłam też winne fali ostatnich zaciemnień „Sumdo”.

Przy okazji natknęłam się na zapiski kantońskiego turysty, który trafił do okręgowego szpitala w Bathangu z powodu choroby wysokościowej. „Karczowanie tych drzew jest jak zdzieranie z nas skóry i kończy się erozją – miał mu tam powiedzieć ze złością jeden z lekarzy. – Rabunkowe wydobywanie minerałów to wyrywanie nam serc i zatruwanie rzek. Teraz w dodatku budują na nich niezliczone elektrownie, wysysając naszą krew. Niektóre strumienie zaczynają już wysychać”. Przyjezdny wziął to chyba sobie do serca, bo zapytał retorycznie: „A może powinniśmy spojrzeć inaczej na to, co robimy, na wycinanie lasów, kopalnie i zapory?”, doszedł jednak do zaskakujących (przynajmniej dla mnie) wniosków: „Za monitorowanie poglądów i nastrojów odpowiada lokalne biuro bezpieczeństwa publicznego. Czy Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa ma świadomość bezpardonowej krytyki partii i społeczeństwa, zwłaszcza wśród niezadowolonych inteligentów, i czy na pewno kontroluje sytuację?”.

I jeszcze ten wielokrotnie udostępniany wpis z Weibo: „W okręgu Bathang, w prefekturze Kardze prowincji Sichuan ludzie uczą się żyć bez prądu od grudnia 2010 roku. Jest coraz gorzej. Kiedy mi powiedzieli, że osiemdziesięciodwuletni dziadek wstaje o trzeciej w nocy, żeby zrobić sobie herbatę, po prostu się popłakałem. To nie do pomyślenia, żeby starzy ludzie nie mogli regularnie jeść i pić, bo jakieś bydlę ciągle wyłącza im prąd”.

 

20 grudnia 2011

 

 

Za High Peaks Pure Earth