Oser: Co robić?

W artykule „Czy można zrobić coś poza samospaleniem?” Wang Lixiong pisze, że podejmując takie protesty, Tybetańczycy nie zmuszą chińskiego rządu do ustępstw, bo ból i cierpienie z zasady nie budzą współczucia ani zainteresowania autorytarnej władzy. To problem także wcześniejszych tybetańskich wystąpień bez użycia przemocy:

„Złożenie w ofierze własnego życia w ogniu to najwyższy akt niestosowania przemocy, choć samospalenie jest formą przemocy, i to skrajnej, tyle że wymierzonej w samego siebie”.

Stosowanie przemocy wobec siebie stanowi nie tylko rozpaczliwy protest w obronie godności i honoru – winno być również skuteczne. Gandhi uważał, że „cierpieniem, które znosimy”, można „wpłynąć na rząd”, zaś Martin Luther King mówił, że „waszej zdolności zadawania bólu przeciwstawimy naszą zdolność jego wytrzymywania”, aby „wyczerpać waszą nienawiść” i „obudzić wasze sumienie”.

Warunkiem spełnienia takich oczekiwań jest istnienie sumienia, tymczasem na autorytarny reżim składają się sztywne struktury, okrutna logika i biurokratyczny interes. Czy ktoś widział jego sumienie, gdy tysiące studentów ogłaszały na Tiananmen strajk głodowy do śmierci?

Tu właśnie przebiega granica tej strategii: decyzji nie podejmują walczący bez przemocy, lecz reżim, oni zaś są skuteczni tylko na tyle, na ile wywierają presję na władzę w sytuacji, w której rozwiązanie problemu wymaga zgody rządzących na pójście na kompromis. W tym sensie obecny kryzys w Tybecie jest nieuchronny”.

Cóż więc mamy uczynić? Wang Lixiong mówi dalej:

„Jestem przekonany, że teraz najważniejsze pytanie brzmi: jaki kierunek obrać, aby Tybet z owego kryzysu wyprowadzić. Pozbawieni perspektywy, błądzimy po omacku i nawet heroiczne ofiary zdają się nam świadectwem bezradności – emocjonalnymi, bezrozumnymi wybuchami.

Zarzucanie tybetańskim męczennikom braku mądrości wydaje mi się nieuczciwe. Mądrość nie jest techniką czepiania się życia, tylko dalekowzroczną wizją wyprowadzenia kraju z kryzysu, której nie należy oczekiwać od prostych ludzi. Na nieodpowiedzialność zakrawa natomiast uznawanie za jedyne źródło mądrości Dalajlamy, który przeszedł na polityczną emeryturę. On zdefiniował strategię niestosowania przemocy i drogi środka – dziś mądrości trzeba politykom, by móc ją skutecznie realizować.

I mądrości tej wciąż nie widać. Chiny w jednej ręce trzymają sakwę, w drugiej sztylet – a Tybet, to znaczy reprezentujący go ponoć rząd na wychodźstwie, najwyraźniej nie wie, co z tym począć (poza wydawaniem oświadczeń).

Proszę, poinformujcie dzielnych Tybetańczyków, co mają czynić. Wiedza o tym, co powinni i mogą robić, pomoże im żyć. Nie zmieniajcie tragicznych samospaleń w prasowe notki”.

Wang Lixiong uważa więc, że:

„Dalajlama wyznaczył cel, którym jest faktyczna autonomia Tybetu. Jeśli ma być to punktem wyjścia, ziści się tylko z łaski chińskiego rządu, co, jak jednoznacznie pokazały wszystkie dotychczasowe wysiłki, jest mrzonką.

Dalajlama zabiegał o autonomię w oparciu o konstytucję Chin, podczas gdy one posługują się wyłącznie przepisami o samorządzie wiejskim. Dlaczego więc walka o faktyczną autonomię Tybetu nie miałaby się zacząć od zdobywania autonomii dla każdej tybetańskiej wsi?

Prawdziwy samorząd trzeba budować od samego dołu, pnąc się warstwa po warstwie aż do regionalnej autonomii narodowej. Rozpoczęcie od poziomu najniższego po prostu musi przynieść z czasem taki rezultat.

Rzeczywista autonomia wioski oznacza uczestnictwo prostych ludzi, którzy sami są aktywni i nie muszą biernie czekać na żmudne, jałowe negocjacje przywódców – ani protestować pod lufą karabinu, ani podpalać się, by wywrzeć presję na rządzących”.

 

15 stycznia 2012