Wyjeżdżając przed miesiącem z Lhasy do Pekinu, z ulgą żegnałam się z duszną atmosferą stanu wojennego, wszędobylską policją i wojskiem, lecz nam ból towarzyszy jak cień. Tym razem miał postać wiadomości o samospaleniu kolejnej Tybetanki.
Od 2009 roku na znak protestu podpaliło się trzynaścioro naszych mnichów i mniszek. Najbardziej przejmujący był dla mnie widok trzydziestopięcioletniej Palden Czoco, która uczyniła to w zeszłym miesiącu. Ponadtrzyminutowy film zaczyna się od szokującej sceny: całe ciało młodej kobiety spowija ogień, lecz ta stoi prosto niczym gorejąca pochodnia. Zakryłam twarz dłońmi, żeby zatrzymać strumień łez.
Najpierw wydawało mi się, że ona idzie w morzu ognia, wołając imię Dalajlamy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie zrobiła nawet kroku, tylko powoli zginała się, ze wszystkich sił próbując stać prosto. W tle słychać krzyki przechodniów, którzy bezradnie patrzą, jak pożera ją szalejący pożar. W końcu młoda mniszka upada, nie rozplatając złożonych do modlitwy dłoni.
Chciałabym być dziewczyną z filmu – tą w tybetańskiej sukni, tą, która nie krzyczy, lecz podchodzi ku tonącej w ogniu Palden Czoco i na znak szacunku rzuca jej czysty, biały khatak.
Partia komunistyczna nie rozumie, dlaczego to się dzieje. Despoci znają tylko kult karabinów i pieniądza. Nie mając wiary, nie potrafią pojąć mocy, która stoi za aktami najwyższego poświęcenia.
Tybetańczycy nie są tak głupi, by nie cenić życia. Ten ogień wzniecają tyrani, doprowadzając duchownych do desperacji.
Kiedy religii zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, zawsze znajdą się wierni, którzy wezmą na siebie brzemię odpowiedzialności i męczeństwa, by ją ochronić. W czasie rewolucji kulturalnej podpalali się, broniąc swej pagody, mnisi z klasztoru Famen.
We wszystkich świątyniach Tybetu stacjonują chińscy aparatczycy i policjanci. Posyła ich tam partia, by poddawali duchownych praniu mózgu, zmuszali do wyrzeczenia się Dalajlamy jako demona i do klaskania komunizmowi jako wybawcy.
Rząd Chin boi się, że Tybetańczycy, którzy poświęcają życie, zainspirują do stawiania oporu żywych. Niezależnie od tego, jak bardzo stara się ukryć samospalenia i ich znaczenie, prawda wychodzi na jaw. Nawet jeśli przy każdym ustawi uzbrojonego strażnika, zawsze znajdą się rodacy gotowi na „męczeństwo w płomieniach”.
Ich ofiara ma dwojaki sens: strzeżenia wiary i walki o wolność. Płonąc i ginąc, wołają: „Tybet musi być wolny! Dajcie wrócić do domu Dalajlamie!”.
4 grudnia 2011