Pasang Jangdzi Szerpa: Góry jako metafora

Pamiętam, jak babcia składała ofiarę z kadzidlanego dymu bóstwu Khumbi Jullha. Ten obraz stanowi duchowy pomost, łączący mnie z miejscem, które nazywam domem. Budząc się rano, nieodmiennie słyszałem jej Om mani padme hung. Patrzyłem, jak wygarnia z paleniska żar i sypie na niego wysuszone gałązki jałowca. Kuchnię wypełniał szary dym, gdy wynosiła mosiężną szufelkę na dziedziniec, skąd wonną smugę zanosił górom wiatr.

Khumbi Jullha to dosłownie „opiekuńcze bóstwo Khumbu”, ojczyzny Szerpów w północnym Nepalu. Jest ono promienne, nosi szatę z białego jedwabiu i dosiada czerwonego wierzchowca. Mieszka na wznoszącej się ponad doliną skalistej górze, której dało nazwę. Rok w rok Szerpowie odprawiają lhapsang, rytuał zjednujący i zapewniający nieprzerwaną opiekę bóstwa. I starają się nie wchodzić w drogę ani jemu, ani jego orszakowi (khor), do którego należą yeti, jaki, kozy i owce. Ta góra uchodzi za zbyt świętą, by się na nią wspinać.

Góra jest metaforą. Zastanawiając się nad przyszłością alpinizmu, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czego – jako obywatele całego świata – chcemy od gór. Podpowiedzi udziela nam prezent w postaci historii. Dzięki spuściźnie ksiąg i przekazywanych z ust do ust opowieści wiemy, co powinniśmy zostawić za sobą, a co ponieść dalej. Każdy musi dokonać własnego wyboru. Ja marzę o przyszłości uczciwej i sprawiedliwej. Jak miałaby ona wyglądać? Odpowiedzi trzeba szukać w tym, co mamy teraz.

Tkwimy w pułapce systemu ukształtowanego przez hegemoniczny światopogląd, wedle którego natura ma służyć ludziom. Eksploatujemy więc i bierzemy. W górach zdobywamy. W ten sposób atakujemy nie tylko szczyty, ale także tych, którzy je czczą.

Poglądy, które nie mieszczą się w głównym nurcie, z reguły nazywa się „reliktami”, „przesądami” albo „namiastkami”. A czym są w istocie? Wizja Szerpów, na przykład, zapewniała byt kolejnym pokoleniom w jednym z najwyżej położonych i najbardziej niedostępnych miejsc na planecie. Siła górali bierze się z poszanowania człowieczeństwa jako takiego, a nie redukowania jednostek do ich osiągnięć i porażek. Kierowanie się w życiu współczuciem znaczy więcej niż medale, rekordy i tytuły. W czasach, gdy dobra luksusowe były tylko mrzonkami, zasady naszych przodków, którzy czuli się odpowiedzialni za siebie nawzajem i inne istoty, zapewniały byt wszystkim mieszkańcom tych gór. Siła owych zasad zasadzała się na ich egzekwowaniu.

Komercyjne systemy, które zastąpiły prawa naszych przodków, pochłonęły wielu z nas niczym górskie przepaście. Ich słabość obnażył COVID-19. Globalna pandemia miała zniweczyć jeden sezon, ale trwa drugi rok i sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Na początku maja, kiedy zaczynałem pisać ten tekst, w Solokhumbu (na terenie którego znajduje się Czomolungma, czyli Mt. Everest) zaczynał się właśnie kolejny lockdown, a urzędnicy z biura turystyki twierdzili, że nie mają informacji o żadnych chorych. Dwa tygodnie później w mediach huczało od doniesień o ponad stu zakażonych w obozie bazowym. Możemy tylko zgadywać, ile osób zachorowało w wioskach, przez które – dwukrotnie – przechodzili wspinacze. Brak informacji na ten temat trudno uznać za zupełnie przypadkowy.

Pandemia zmogła też pomocowe inicjatywy, które na początku podjęto w wybranych wioskach Khumbu. Na jednej szali leży ryzyko, na drugiej środki niezbędne do przeżycia. Trudno się dziwić, że ludzie obsługują turystów mimo strachu przed chorobą. Powszechnie wiadomo, że na nepalskiej wsi brakuje szczepionek, lekarzy i lekarstw. Jednak mało kto, zwłaszcza na Zachodzie, zdaje sobie sprawę, że na himalajskich bezdrożach – gdzie turystykę górską, dosłownie, wnosi się na plecach – w gruncie rzeczy nie ma dostępu do żadnej placówki opieki zdrowotnej.

W 2020 roku pandemia pokazała nam na chwilę, jak wyglądałyby Everest, gdybyśmy dali mu spokój. Do tej pory każdy rok przynosił tylko zdjęcia coraz dłuższych kolejek na szczyt i coraz wyższych gór śmieci. Widząc puste zbocza, niektórzy zagraniczni komentatorzy oddychali z ulgą, w miejscowych – dla których turystyka górska stała się jedynym źródłem dochodów – ta cisza budziła przerażenie. Jak żyć?

W tej sytuacji wyobrażanie sobie świata po pandemii wydaje się zajęciem ekscentrycznym. Oddalony o pół świata, mogę sobie pozwolić na ten luksus. Z perspektywy Szerpy wyprawa na szczyt nie jest tylko kwestią umiejętności technicznych, ale także skalkulowanej relacji człowieka z górą. I zachowania świętości przestrzeni, w której znalazł się wspinacz. Jednym ze sposobów na to jest – jak czyniła to moja babka – składanie górze ofiar. Drugim: gotowość do służenia innym. Niestety ludzie Zachodu od zawsze biorą pogodę Szerpów za gotowość do radykalnego podporządkowania, a nie dar zrodzony ze współczucia.

Mam nadzieję, że w przyszłości alpinizm zdobędzie się na uwzględnianie wielu perspektyw – nie po to, by ustalać hierarchię ważności, tylko uczyć się od siebie nawzajem i szanować cudzą godność. Chcę wierzyć, że celem wspinaczki nie jest jedynie postawienie nogi na szczycie, ale pogłębianie naszej relacji z górami i ludźmi. I że nie będziemy redukować szczytów do towaru na sprzedaż, dostrzegając spoza nich ludzi, dzięki którym działa przemysł turystyczny, i rozumiejąc, że są tu oni absolutnie niezbędni.

 

wrzesień 2021

 

 

 

Autor jest nepalskim antropologiem, pracującym na amerykańskiej uczelni.

Za „Alpinist