Oser: Kto zrównał z ziemią Ganden

Kiedy pada hasło „rewolucja kulturalna”, przed oczami stają ruiny klasztoru Ganden. Za jego zagładę często – i niesprawiedliwie – wini się lokalną ludność. Bardzo chciałam zrozumieć, co tam zaszło, i przed kilku laty – uzbrojona w zdjęcia zrobione przez mojego ojca – przeprowadziłam jakieś siedemdziesiąt wywiadów ze świadkami tamtych wydarzeń. Dopiero ich słowa uprzytomniły mi skalę tragedii walki z „siłami zła”.

Tybetański czerwonogwardzista, który odbył pielgrzymkę do Pekinu, żeby zobaczyć przewodniczącego Mao, powiedział mi tak: „Przed ostatecznym końcem Ganden służył jako magazyn żywności dla wszystkich stołecznych zakładów pracy. Pilnowali go wtedy uzbrojeni żołnierze. Kiedy departament aprowizacji dobrał się do srebra i złota, wojskowi rozwalili wszystkie posągi. Zarzucali pętle na ich szyje, przewracali, cięli na kawałki i wywozili złoto, srebro, miedź oraz inne metale. Co po nich zostawało? Drewno. Ale i to rozkradali – tym razem tutejsi. Wybierali też resztki i to ich oskarżono na koniec o złupienie Gandenu”.

Im większa tajemnica, tym więcej trzeba wiedzy do ujawnienia prawdy. Dostałam wewnętrzny dokument, wojskowy, z czasów rewolucji kulturalnej. Piszą w nim tak: „Klasztor Ganden, znany w całym świecie zabytek narodowy, został nagle zniszczony i splądrowany po powołaniu komitetu rewolucyjnego. Była to nieodwracalna strata polityczna. Śledztwo niczego nie ujawniło, kończąc się na wojskowym administratorze Zhi Zuo”.

Ale dlaczego? Co takiego zrobiło wojsko, że trzeba to zmilczeć? Jasne – kolejna sprawa, o której Tybetańczykom mówić nie wolno.

Po rewolucji kulturalnej mnóstwo naszych ruszyło odbudowywać Ganden. Znów czerwonogwardzista: „Facet z taczką mógł wyciągnąć piętnaście yuanów, ale oni woleli robić za dwa i pół przy Gandenie. Wielu z radością harowało za darmo. Niektórzy składali w ofierze oszczędności całego życia. Klasztory powstawały z ruin wyłącznie dzięki szczodrości Tybetańczyków. Państwo rzucało jakiś ochłap tylko przyparte do muru, ale robiło z tego taką aferę, że wyglądało na odnowiciela świątyń”.

Reżimowy dziennikarz, wyczytamy w sieci, informuje: „chaos wojny, katastrofy naturalne i dekada rewolucji kulturalnej odcisnęły się na klasztorze Ganden. W 1978 roku rozpoczęła się renowacja. Zbierali też na nią datki tutejsi mnisi”. Dalej podają listę rządowych wydatków na odbudowę.

Odnosisz wrażenie, że zniszczenia były nieuchronne, a tak zwane „państwo” zawsze troskliwie opiekowało się świątyniami. Nieśmiało przypominam, że w „starym Tybecie” stało jakieś sześć tysięcy klasztorów, a po licznych rewolucjach ostało się może dziesięć. Wiele podniesiono z ruin, ale tylko w mikroskali. I „państwo” miało w tym mikroudział. Każdą splądrowaną przez obcych świątynię rodacy przywracali do życia wiadrami potu i łez, tchnąc w tę ziemię i zamieszkujące ją istoty z sześciu sfer bytu ducha oporu wobec obmierzłej władzy.

 

17 czerwca 2011