Przedstawiciele różnych grup i organizacji spotykają się dziś w Waszyngtonie, żeby rozmawiać o Tybecie. Najpierw pragnę więc wam wszystkim podziękować.
Problem Tybetu jest z jednej strony kwestią prawdy, z drugiej zaś – zrozumienia umysłu, które służyć ma pielęgnowaniu współczucia i wewnętrznego spokoju. Innymi słowy, to nie tylko sprawa polityki, ale także pracy z umysłem w oparciu o rozum, nie wiarę.
Wielki opat Śantarakszita, przybywszy do Tybetu w VIII wieku, zaszczepił tam najwspanialsze aspekty kultury Indii. Przyswoiliśmy je tak bardzo, że nawet dzieci wiedzą, iż nie wolno odbierać życia, choćby i owadom. W naszym kraju wpaja się współczucie od najmłodszych lat, lecz nie powinno dotyczyć to tylko jednej nacji – wypada dzielić się tą wiedzą z innymi. Tybetańczycy, którzy doskonalą takie techniki od wieków, powinni móc propagować je na całym świecie, skoro są dziś takie możliwości. W tym sensie problem nie sprowadza się więc do Tybetu.
Cały świat, rzecz jasna, pragnie pokoju. Źródłem pokoju jest dobre serce. Dotyczy to zresztą wszystkich ssaków, od chwili narodzin doświadczających matczynej miłości i troski. Wysysamy je z mlekiem kochających, opiekuńczych matek, dzięki któremu żyjemy.
Ukształtowany na Zachodzie nowoczesny system oświaty jako taki skupia się jednak głównie na sprawach materialnych. Nie interesuje się umysłem i emocjami ani metodami osiągania spokoju wewnętrznego. Kwestie te coraz bardziej nurtują przecież wielu zachodnich uczonych, zwłaszcza psychologów i neurobiologów, którzy chcą wiedzieć więcej o naszych technikach pielęgnowania miłości i współczucia. Jestem przekonany, że możemy połączyć nasze tradycyjne zrozumienie umysłu z nowoczesną nauką, aby pomóc ludziom w rozwijaniu tych przymiotów i spokoju.
Wszyscy pragniemy szczęścia, a kluczem do niego jest dobre serce. Każdy człowiek doświadcza przyjemności i bólu. Pełny brzuch i chwila rozrywki nie zapewnią nam trwałego szczęścia, które, jak doskonale wiemy, wymaga oprawy odpowiedniego otoczenia.
Tybetańska kultura była nastawiona na zgłębianie mechanizmów działania umysłu i emocji, nie sprowadzała się do rytuałów zjednywania bogów czy bóstw ziemi. Zresztą każdy, nawet niewierzący, czuje się lepiej, będąc człowiekiem życzliwym. Nie ma nic ważniejszego od miłości i współczucia.
Choć żyjemy na wygnaniu, dając z siebie wszystko i korzystając z pomocy wielu ludzi, zdołaliśmy zachować nasze dziedzictwo i jego owoce. Jako osoba ukształtowana przez tę kulturę wszędzie mówię o znaczeniu miłości i współczucia. W wymiarze politycznym nie zabiegamy o niepodległość Tybetu. Powtarzam to od lat. Największą wagę przywiązujemy do konieczności chronienia i zachowania naszej kultury i języka. Coraz więcej Chińczyków zaczyna interesować się buddyzmem, jeśli więc pozwoli się nam pielęgnować i rozwijać rodzimą kulturę etyki i dobroci, będziemy mogli służyć nie tylko rodakom, ale także innym buddystom, choćbym Mongołom i różnym nacjom w Chinach, najludniejszym kraju świata.
Nie próbujemy propagować buddyzmu. Pielęgnowanie dobrego serca i człowieczeństwa służy każdemu bez względu na wyznanie. Od chwili narodzin matki okazują nam miłość i troskę. Nie ma to żadnego związku z religią. Robią to spontanicznie, instynktownie.
My, Tybetańczycy, możemy być przykładem dla innych. Jeśli dane nam będzie upowszechniać naszą kulturę i wartości, z pewnością pomożemy wielu ludziom. Podkreślam jednak, że nie namawiamy nikogo do propagowania buddyzmu. Mówię tylko o rozwijaniu dobrego serca.
Pragnę zaapelować do wszystkich zebranych w Waszyngtonie o szukanie sposobu na ożywienie i krzewienie esencji tybetańskiej kultury, która sprowadza się do pamiętania o innych. Wiele korzyści przyniosłoby także umożliwienie pracownikom instytucji edukacyjnych studiowania i rozwijania wartości takich jak dobroć i uczciwość.
To wszystko – dziękuję!
22 czerwca 2022