Tenzin Cunde: Czekając na Dalajlamę

Młodzi Tybetańczycy nie odczuwają oddania dla Dalajlamy jako emocji, tylko głębokie zobowiązanie. Wywiązując się z niego, często ponoszą ofiary. Miłość do przywódcy jest elementem walki o tybetańską tożsamość i wolność. Na szali leżą tortury w więzieniu, rozłąka z rodzinami i ukochanymi oraz wielkie próby miłości i współczucia, których niestrudzenie naucza Dalajlama. Ci niewidzialni bohaterowie są nadzieją całej cywilizacji.

 

Kiedy dwadzieścia lat temu siedziałem w chińskim więzieniu w Lhasie, codziennie musiałem słuchać tybetańskojęzycznych audycji radiowych, w których wyszydzano i znieważano Dalajlamę. Czułem ból i nie mogłem nic zrobić, ale nauczyłem się to znosić, litując się nad bezmyślnością i małością potężnego jakoby ichniego mocarstwa.

Chwilę wcześniej skończyłem szkołę. Długo planowałem misję przedostania się ukradkiem do Tybetu, żeby wzniecić rewolucję koczowników i chłopów. Miałem dwadzieścia dwa lata. Udało mi się ominąć indyjskie posterunki i przekroczyć granicę. Po pięciu dniach wdrapywania się na himalajskie skały, forsowania rzek i zmagań z zamieciami aresztowali mnie chińscy pogranicznicy.

Kiedy w końcu deportowano mnie z Tybetu, wstąpiłem na Uniwersytet Bombajski. Wkrótce potem przyjechał tam Jego Świątobliwość i udało mi się uzyskać pięciominutową audiencję. Opowiedziałem swoją historię. W tamtych czasach Tybetańczycy uciekali z Tybetu, ale do tej pory nikt, kto urodził się na wygnaniu, nie przedostał się do kraju, nie trafił do więzienia i nie wrócił stamtąd w jednym kawałku. Jego Świątobliwość nazwał mnie pało patruk, „małym bohaterem”, i tak skończyło się moje pierwsze osobiste spotkanie.

A potem, w apogeum tybetańskiego powstania przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie w 2008 roku, gdy Chiny znalazły się w ogniu krytyki za brutalną pacyfikację protestów, Jego Świątobliwość pospieszył im z pomocą, mówiąc, że „zasługują na dobrą olimpiadę”.

Jako aktywista czułem się strasznie zawiedziony. Przez całe lata staraliśmy się pokazać prawdę o Chinach, a gdy świat zaczął wreszcie słuchać, Jego Świątobliwość sparował cios. Nie pierwszy raz. W 1991 roku, kiedy stronnicy Tybetu próbowali izolować Chiny, poparł ich starania o przyjęcie do WTO, Światowej Organizacji Handlu.

Jego Świątobliwość mówi, że walczymy nie tylko o wolność polityczną, ale także wewnętrzną: od gniewu, nienawiści, chciwości. Prawdziwy wróg, powtarza, znajduje się w nas. Ten zewnętrzny jest nauczycielem, ponieważ wymaga cierpliwości, dobroci, wybaczenia. Uczy współczucia i czerpania z duchowych zasobów. Nie da się praktykować dobroci w pustelni ani w klimatyzowanym apartamencie. W tamtym roku poznałem innego Dalajlamę.

W wydaniu Jego Świątobliwości buddyzm jest dobrocią. Mówi: „bądźcie dobrzy, kiedy tylko możecie, a możecie zawsze”.

Łatwo powiedzieć. Kiedy wróg staje w drzwiach i chce cię zabić, dobroć czmycha. Ale gdy jesteś najsłabszy, ratuje cię właśnie ona, nie gniew.

Pierwszy raz zobaczyłem Dalajlamę w piątej klasie, czyli w wieku jedenastu lat. Szkoła – Tybetańska Wioska Dziecięca w dolinie Kullu – zapakowała nas do czterech wielkich autobusów i zawiozła do Manali. Dzieci posadzono na łące naprzeciw tronu, na którym zasiadł Dalajlama. Wskazując nas dłonią, powiedział, że jesteśmy nasionami przyszłości.

Przypomniał nam o dwóch rzeczach – że jesteśmy Tybetańczykami i uchodźcami. Ślubowałem sobie wtedy uczyć się i rozwijać, aby być godnym sprawy. I tak narodził się bojownik o wolność.

Kiedy podróżuję po Indiach, moje rysy często budzą niechciane zainteresowanie. Niektórzy – o zgrozo – nazywają mnie Chińczykiem. W takich sytuacjach mówimy, że jesteśmy od Dalajlamy, ale czasem nie pomaga nawet to. Przywołuję wtedy Górę Kailaś, siedzibę Śiwy. Indusi wierzą, że Śiwa mieszka w Tybecie. A my wierzymy, że Budda naszych czasów, mieszka w Indiach.

 

 

5 lipca 2025

Za The Week