Dalajlama: Rola religii we współczesnym świecie

W dziejach ludzkości religia była głównym źródłem konfliktów – to smutny fakt historyczny. Także i dziś zabija się ludzi, rozbija wspólnoty i destabilizuje społeczności w imię religijnego fanatyzmu i nienawiści. Trudno się dziwić, że wielu kwestionuje miejsce religii w społeczeństwie. Jeśli się jednak głębiej nad tym zastanowić, okaże się, że większość konfliktów religijnych wypływa z dwóch źródeł. Po pierwsze – z odmienności: doktrynalnych, kulturowych i praktycznych różnic między poszczególnymi religiami. Po drugie – z czynników politycznych, gospodarczych i temu podobnych, zwykle na płaszczyźnie instytucjonalnej. Kluczem do rozwiązania pierwszego typu konfliktów jest harmonia między religiami. W przypadku konfliktów drugiego rodzaju trzeba znaleźć inny sposób. Sekularyzacja, a zwłaszcza oddzielenie hierarchii religijnej od struktur państwa, może przyczynić się do zredukowania takich napięć instytucjonalnych.

Harmonia między religiami jest ważnym aspektem powszechnej odpowiedzialności. Zanim zajmiemy się tą kwestią bardziej szczegółowo, warto chyba się zastanowić, czy we współczesnym świecie rzeczywiście jest miejsce dla religii. Wielu ludzi twierdzi, że nie. Jak już mówiłem, praktyka religijna nie warunkiem ani etycznego postępowania, ani szczęścia samego w sobie. Powiedziałem też, że niezależnie od tego, czy praktykuje się religię czy też nie, duchowe przymioty, takie jak miłość i współczucie, cierpliwość, tolerancja, umiejętność wybaczania, pokora, są człowiekowi niezbędne. Osobiście jestem głęboko przekonany, że najłatwiej i najskuteczniej rozwija się je w kontekście praktyki religijnej. Wierzę także, że ludzie, którzy autentycznie praktykują religię, odnoszą z tego ogromne korzyści. Rozwinąwszy głęboką wiarę, wyrastającą ze zrozumienia i opartą na fundamencie codziennej praktyki, z reguły znacznie lepiej niż inni radzą sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu. Jestem więc przekonany, że religia ma ludzkości bardzo wiele do zaoferowania. Właściwie wykorzystywana, jest niezwykle skutecznym narzędziem budowania szczęścia. Przede wszystkim może zachęcać ludzi do rozwijania poczucia odpowiedzialności wobec innych. Przypomina także o potrzebie dyscypliny etycznej.

Dlatego właśnie wierzę, że religia ma nadal duże znaczenie. Przed kilku laty znaleziono w Alpach doskonale zachowane ciało człowieka z epoki kamiennej. Choć spoczywał pod lodem ponad pięć tysięcy lat, zniszczeniu nie uległo nawet jego ubranie. Pomyślałem wtedy, że gdyby udało się przywrócić go do życia, okazałoby się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Mimo wszelkich różnic kulturowych, językowych itd., nadal moglibyśmy utożsamić się ze sobą na fundamentalnej, ludzkiej płaszczyźnie. Nie ma powodu sądzić, że zależałoby mu na szczęściu i unikaniu cierpienia mniej niż nam. Jeżeli religia i nacisk, jaki kładzie na wyzwalanie się z cierpienia poprzez praktykę dyscypliny etycznej i rozwijanie miłości oraz współczucia, były w przeszłości uważane za bardzo istotne – trudno utrzymywać, że dziś potrzebujemy ich w mniejszym stopniu. Niewątpliwe dawniej wartość religii była bardziej oczywista, gdyż nie dysponowaliśmy tyloma zdobyczami techniki i ludzkie cierpienie było bardziej zauważalne. Niemniej cierpimy nadal, choć przede wszystkim na poziomie wewnętrznym: psychicznie i emocjonalnie. Tak więc religia, której celem jest walka z cierpieniem, nie przestaje być potrzebna.

Jak zatem osiągnąć harmonię, której potrzeba, by nie dochodziło do konfliktów religijnych? Podobnie jak w wypadku jednostek, praktykujących dyscyplinę, by powściągać reakcje na szkodliwe uczucia i rozwijać duchowe przymioty, kluczem jest tu zrozumienie. Najpierw musimy się dowiedzieć, co stoi na przeszkodzie owej harmonii, a następnie znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

Największą przeszkodą w harmonii między religiami jest, jak sądzę, ignorancja. Do niedawna komunikacja między różnymi kulturami, a nawet społecznościami, była bardzo czasochłonna, o ile w ogóle istniała. Życzliwość dla innych tradycji religijnych nie była wówczas czymś szczególnie ważnym – z wyjątkiem, oczywiście, tych miejsc, gdzie wyznawcy różnych religii żyli obok siebie. Dziś, coraz bardziej złożony, pełen wzajemnych zależności świat zmusza nas do uznania istnienia innych kultur, innych grup etnicznych i innych religii. Czy nam się to podoba, czy nie, większość z nas codziennie obcuje z tego rodzaju odmiennością. Życzliwość dla innych tradycji stała się sprawą ogromnej wagi.

Wierzę, że najlepszym sposobem walki z ignorancją jest zrozumienie, jakie wyrasta z dialogu z przedstawicielami innych tradycji religijnych. Dialog ów odbywa się na wielu płaszczyznach. Uczeni dyskutują o podobieństwach i, co zapewne jeszcze ważniejsze i bardziej wartościowe, o rozbieżnościach między różnymi tradycjami. Na innym poziomie, bardzo pomocne są spotkania zwykłych ludzi, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami. To zapewne najlepszy sposób na przekonanie się o wartości innych nauk. Dla mnie, na przykład, niezwykle inspirujące były spotkania z katolickim mnichem, trapistą, Thomasem Mertonem. Pomogły mi rozwinąć głęboki szacunek i podziw dla nauk chrześcijaństwa. Po trzecie, za bardzo pomocne uważam spotkania przywódców religijnych i wspólną modlitwę we wspólnej intencji. Spotkanie w Asyżu, gdzie zebrali się przedstawiciele wszystkich światowych religii, by razem modlić się o pokój, pomogło, moim zdaniem, wielu ludziom – stając się symbolem solidarności i oddania dla pokoju wszystkich tradycji religijnych.

Uważam wreszcie, że bardzo pożyteczne mogą być wspólne pielgrzymki wyznawców różnych religii. W 1993 roku udałem się do Lourdes, a później do Jerozolimy, świętego miejsca trzech wielkich religii. Odwiedzałem też liczne sanktuaria hinduistyczne, islamskie, dżinijskie i sikhijskie w Indiach i za granicą. Ostatnio, podczas seminarium poświęconego modlitwie, medytacji i dialogowi w tradycji buddyjskiej i chrześcijańskiej, uczestniczyłem w historycznej pielgrzymce wyznawców tych religii w Bodh Gai, jednym z najważniejszych sanktuariów buddyzmu w Indiach.

Podczas takich spotkań wyznawcy różnych religii przekonują się, że nauki innych tradycji, podobnie jak ich własnej, są źródłem duchowej inspiracji i uczą etycznego postępowania. Mogą też zobaczyć na własne oczy, że wszystkie wielkie, światowe religie, niezależnie od różnic doktrynalnych, próbują nam pomóc stać się dobrymi ludźmi. Wszystkie nauczają miłości i współczucia, cierpliwości, tolerancji, wybaczania itd. I naprawdę mogą pomóc w rozwijaniu tych przymiotów. Co więcej, przykład, jaki nam dał każdy z założycieli owych religii, wyraźnie pokazuje, że troska o innych i podążanie drogą cnoty prowadzą do szczęścia. Wszyscy oni prowadzili bardzo proste życie, w którym najważniejsza była dyscyplina etyczna i miłość do wszystkich istot. Odrzucali luksusy królewskich i cesarskich dworów. Dobrowolnie, nie bacząc na żadne trudności, brali na siebie cierpienie, by nieść pożytek całej ludzkości. Nauczając, szczególną uwagę poświęcali rozwijaniu miłości i współczucia oraz konieczności wyrzeczenia się egoistycznych pragnień. Każdy z nich wzywał nas do przeobrażenia serc i umysłów. Bez względu na to, czy jesteśmy wierzący czy nie, wszyscy oni z pewnością zasługują na nasz najwyższy podziw.

Prowadząc dialog z wyznawcami innych religii, musimy, oczywiście, wprowadzać w codzienne życie nauki naszej własnej tradycji. Zaznawszy pożytków płynących z miłości i współczucia oraz dyscypliny etycznej, z łatwością dostrzeżemy wartość innych nauk. Aby to się stało, musimy jednak uprzytomnić sobie najpierw, że praktyka religii to coś znacznie więcej, niż powtarzanie słowa „wierzę” albo, w przypadku buddystów, „przyjmuję schronienie”. To coś więcej niż wizyta w świątyni, sanktuarium, kościele. Nauki religijne są mało użyteczne, jeśli nie przenikną do serca, pozostając tylko na poziomie intelektu. Również ślepa wiara bez głębszego zrozumienia, wiara, której nie przenosimy w codzienne życie, ma niewielką wartość. Stale powtarzam Tybetańczykom, że noszenie przy sobie mali (tybetańskiego odpowiednika różańca) nie robi z nikogo osoby prawdziwie religijnej. Prawdziwa praktyka religijna polega bowiem na wytężonej pracy nad autentycznym przeobrażeniem duchowym.

Jak ważna jest prawdziwa praktyka, zrozumiemy, uprzytomniwszy sobie, że niezdrowy stosunek do tego, w co wierzymy, jest, obok ignorancji, jedną z najważniejszych przyczyn konfliktów religijnych. Nie dość, że nie stosujemy nauk swojej wiary w codziennym życiu, ale mamy skłonność do wykorzystywania ich, żeby utwierdzać się w egoistycznych postawach. Traktujemy religię tak, jakby była naszą własnością, albo robimy z niej etykietkę, odróżniającą nas od innych. To nie jest dobra droga. W ten sposób, zamiast oczyścić trucizny serca i umysłu nektarem religii, zatruwamy ów nektar tym, co w nas negatywne.

Dotykamy tu głębszego problemu, który kryje się we wszystkich religiach. Każda z nich rości sobie prawo do tytułu jedynej „prawdziwej”. Jak uporać się z tym problemem? To prawda, że z punktu widzenia człowieka religijnego, całkowite oddanie dla wiary ma zasadnicze znaczenie. Prawdą jest również, że owo przekonanie wyrasta z pewności, iż nasza ścieżka stanowi jedyną drogę do prawdy. Niemniej jednak musimy znaleźć sposób na pogodzenie takiej postawy z mnogością analogicznych roszczeń. Praktykujący musi więc nauczyć się szanować prawdę innych religii, pozostając całym sercem oddanym własnej.

Co do mnie, jestem przekonany, że buddyzm daje mi najmocniejsze fundamenty, na których, pielęgnując miłość i współczucie, opieram swój duchowy rozwój. I choć jest dla mnie – za sprawą mego charakteru, temperamentu, skłonności i pochodzenia – ścieżką najlepszą, to muszę przyznać, że dla chrześcijan najlepsze jest chrześcijaństwo. Tak więc nie mógłbym powiedzieć, że buddyzm jest najlepszy dla wszystkich.

Często myślę o religii jako o lekarstwie dla ducha. Skuteczność religii – podobnie jak lekarstwa – trudno oceniać w oderwaniu od sposobu użycia, konkretnej osoby i stanu jej zdrowia. Nie można powiedzieć, że lekarstwo jest dobre, bo ma takie a takie składniki. Liczy się jego wpływ na pacjenta. Jedyne sensowne stwierdzenie brzmi: w przypadku tego akurat chorego i tej a nie innej dolegliwości – to właśnie jest najskuteczniejsze lekarstwo. Podobnie z różnymi tradycjami religijnymi – ich skuteczność odnosi się tylko do konkretnych osób. Nie ma sensu próbować wywodzić – na podstawie filozofii czy metafizyki – że jedna religia jest „lepsza” od drugiej. Liczy się skuteczność ich wpływu na poszczególne osoby.

Pozorną sprzeczność między roszczeniami wszystkich religii do monopolu na „jedyną prawdę” a mnogością wyznań rozwiązuję na własny użytek w ten oto sposób: z perspektywy jednostki może istnieć tylko jedna prawda, jedna religia. Niemniej patrząc z perspektywy całej ludzkości, musimy pogodzić się z istnieniem „wielu prawd wielu religii”. Wracając do naszej analogii medycznej: z punktu widzenia chorego odpowiednie lekarstwo jest faktycznie jedynym lekarstwem. Niewątpliwie nie znaczy to jednak, że dla innych pacjentów nie są dobre inne leki.

W rzeczy samej, różnice między poszczególnymi religiami są, moim zdaniem, wielkim skarbem. Nie widzę żadnej potrzeby argumentowania, że w ostatecznym sensie wszystkie religie są tym samym. Owszem, mają ze sobą wiele wspólnego, kiedy podkreślają nieodzowność miłości i współczucia w kontekście dyscypliny etycznej. Nie znaczy to jednak, że w istocie są jednym. Na przykład sprzeczność między stworzeniem, o którym mówią jedne tradycje, a brakiem początku, którego nauczają inne, oznacza, że nasze drogi, mimo wielu niewątpliwych podobieństw, rozchodzą się, gdy przychodzi do filozofii. Takie filozoficzne antynomie mogą nie mieć większego znaczenia na wczesnych etapach praktyki. Jeśli jednak podążamy ścieżką jednej tradycji, dochodzimy w końcu do punktu, w którym musimy uznać istnienie fundamentalnych różnic. Na przykład koncepcja odrodzenia w buddyzmie i innych tradycjach religijnych Indii jest nie do pogodzenia z chrześcijańską ideą zbawienia. Nie musi to jednak wywoływać konsternacji. W metafizyce buddyjskiej, na przykład, spotykamy wiele diametralnie sprzecznych poglądów. Koniec końców, taka odmienność oznacza chociażby, że istnieje wiele ram, w których możemy umieścić praktykę dyscypliny etycznej i rozwijać przymioty ducha. Dlatego też nie opowiadam się za jakąś nową, światową „superreligią”. W ten sposób zagubilibyśmy bowiem jedyne w swoim rodzaju cechy różnych tradycji.

Spotkałem się, na przykład, z poglądem, że buddyjska doktryna śunjaty, czyli pustki, niczym się nie różni od pewnych interpretacji pojęcia Boga. Niemniej jednak nie rozwiązuje to problemu. Przede wszystkim, choć wolno nam oczywiście interpretować owe pojęcia, pojawia się pytanie, jak daleko odchodzimy od pierwotnych nauk. Owszem, są kuszące podobieństwa między pojęciami Dharmakai, Sambogakai i Nirmanakai w buddyzmie mahajany a chrześcijańską Trójcą Świętą. Jeśli jednak na ich podstawie twierdzilibyśmy, że w ostatecznym sensie buddyzm i chrześcijaństwo są jednym i tym samym, to posunęlibyśmy się, jak sądzę, o krok za daleko! Jak mówi stare tybetańskie przysłowie: nie próbuj dopasować łba jaka do tułowia owcy, i na odwrót.

Zamiast tego powinniśmy rozwijać autentyczny zmysł pluralizmu religijnego. Zwłaszcza, jeśli poważnie podchodzimy do zasady powszechności praw człowieka. Bardzo mi się podoba pomysł powołania światowego parlamentu religii. Słowo „parlament” niesie ze sobą ducha demokracji, a „religie” – w liczbie mnogiej – przypominają o wadze i potrzebie istnienia wielu różnych tradycji. Perspektywa autentycznego pluralizmu religijnego, na której opiera się ten pomysł, przyniosłaby moim zdaniem wiele pożytku. Pomogłaby unikać skrajności fanatyzmu z jednej, i niepotrzebnego synkretyzmu z drugiej strony.

Rozważając problematykę harmonii między religiami, należy powiedzieć kilka słów o zmienianiu religii. Musimy podchodzić do tej kwestii z najwyższą powagą. Po pierwsze, trzeba sobie uprzytomnić, że sam fakt nawrócenia nie uczyni nikogo lepszą osobą – to znaczy bardziej zdyscyplinowaną, współczującą, ciepłą. O wiele lepiej skupić się więc na duchowym przeobrażeniu, praktykując powściągliwość, prawość i współczucie. Jeżeli pewne nauki lub praktyki innych tradycji są pożyteczne i odpowiadają naszej religii, to warto z nich czerpać. Czasem pomocne może być nawet przyswojenie pewnych praktyk. Jeżeli robimy to mądrze, nie narazimy na szwank żarliwego oddania dla naszej własnej wiary. Pozostanie przy niej jest z reguły najlepsze. W ten sposób nie narażamy się bowiem na dezorientację, wynikającą przede wszystkim z odmienności stylów życia, które towarzyszą poszczególnym religiom.

Biorąc jednak pod uwagę liczne różnice między poszczególnymi istotami ludzkimi, trudno się nie zgodzić, że wśród milionów wyznawców każdej religii musi znaleźć się garstka, która uzna, że bardziej odpowiada jej podejście do etyki i rozwoju duchowego innej tradycji religijnej. Jedni znajdą w doktrynie odrodzenia i karmy szczególną inspirację do rozwijania miłości i współczucia w kontekście odpowiedzialności. Do innych silniej przemówi pojęcie transcendentnego, miłującego Stwórcy. Jeśli się tak zdarzy, powinni być bardzo uważni i samokrytyczni. Muszą stale zadawać sobie pytania: „Czy moje zainteresowanie inną religią ma naprawdę uzasadnione powody?” „Czy pociąga mnie tylko jej oblicze kulturowe albo rytuały?” „A może podejrzewam, że będzie ona po prostu mniej wymagająca od tej, w której się wychowałem?”. Mówię to, ponieważ często mam wrażenie, że nawróceni przyswajają wyłącznie powierzchowne aspekty kultury, do której należy ich nowa wiara. I że ich praktyka sprowadza się niemal wyłącznie do tego.

Osoba, która decyduje się – po głębokim, dojrzałym namyśle – na przyjęcie nowej religii, musi pamiętać, że inne tradycje religijne mają ogromny wkład w rozwój ludzkości. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że będzie się starała usprawiedliwiać swoją decyzję. To zaś może ją popchnąć do krytykowania poprzedniej wiary i niepochlebnych wypowiedzi o niej. Musimy się tego wystrzegać. Jeżeli nawet jakaś tradycja przestaje być korzystna dla jednostki, nie znaczy to, że nie przynosi pożytku ludzkości. Przeciwnie – możemy być najzupełniej pewni, że była inspiracją dla milionów, nadal inspiruje miliony, i że będzie natchnieniem dla milionów ludzi, którzy zechcą wkroczyć w przyszłości na ścieżkę miłości i współczucia.

Pamiętajmy, że jedynym celem religii jest wspierać nas w rozwijaniu miłości i współczucia, cierpliwości, tolerancji, pokory i innych duchowych przymiotów. Jeśli zaniedbujemy pracę nad sobą, zmiana wyznania w niczym nam nie pomoże. Podobnie – nawet pełne żarliwej wiary przywiązanie do religii przodków nie zda się na nic, jeżeli owe przymioty nie przenikają naszego codziennego życia. Taki wierny niczym nie różni się od pacjenta, który cierpiąc na śmiertelną chorobę, czyta traktaty medyczne zamiast zażywać przepisane leki.

Co więcej, jeśli uważamy się za osoby religijne, a nie ma w nas współczucia i dyscypliny, jak możemy wymagać tego od innych? Jeżeli uda nam się osiągnąć prawdziwą harmonię, wyrastającą ze wzajemnego zrozumienia i szacunku, religia będzie miała ogromne możliwości, by wypowiadać się autorytatywnie o tak ważkich problemach moralnych, jak rozbrojenie, sprawiedliwość społeczna i polityczna, ochrona środowiska naturalnego i o wszelkich innych kwestiach, dotyczących całej ludzkości. Dopóki jednak nie zaczniemy na serio praktykować nauk duchowych naszej własnej religii, nikt nie będzie poważnie nas traktował. A praktyka oznacza, między innymi, dawanie dobrego przykładu poprzez utrzymywanie harmonijnych stosunków z innymi tradycjami religijnymi.

Fragment książki „Etyka na nowe tysiąclecie”, Politeja 2000