Di Lhaden: Prosty człowiek

Jestem prostym człowiekiem i gorliwym buddystą z Krainy Śniegu. Wierzę w pokój, niestosowanie przemocy, karmę i drogę środka. Nie mam nic do żadnej nacji. Nie pragnę upadku chińskiego rządu ani nie życzę źle Chińczykom. I nie sądzę, bym różnił się w tym od reszty ziomków, których celem jest równość i pokojowe współistnienie naszych narodów. Nie szukamy zemsty. Powtarzam: chcemy równych praw i wolności. To podstawa naszego pokojowego ruchu.

Cieszę się, że Chiny wyrastają na globalne mocarstwo, potęgę gospodarczą i militarną. Popełniły jednak wiele ciężkich błędów, do których należy polityka etniczna, prowadząca do ciągłego naruszania praw mniejszości narodowych. Nie jest to wyłącznie opinia tybetańska, o czym dobitnie świadczą antyrządowe wystąpienia innych nacji.

Ustawiczne deptanie naszych praw i wolności popycha naród tybetański do ostateczności. Nieprzestrzeganie przez stronę chińską postanowień Siedemnastopunktowej ugody, która gwarantowała nam autonomię, doprowadziło do wybuchu narodowego powstania w 1959 roku. Podobnie, niepodjęcie szczerych negocjacji z Dalajlamą, mimo że w 1979 roku zrezygnował on z zabiegania o niezawisłość na rzecz drogi środka, stało się katalizatorem niepodległościowych protestów w 1987 roku, a odrzucenie „Memorandum w sprawie autonomii”, przedstawionego przez przywódców diaspory w 2008 roku – zarzewiem tragedii samospaleń.

Kontynuacja tego stanu rzeczy może doprowadzić do nieodwracalnego rozbratu pomiędzy ludźmi a władzą. Znajdziemy się na krawędzi krwawego konfliktu, zmieniającego kraj w pole bitwy. Chcąc zapobiec temu nieszczęściu, napisałem „Opór przez współpracę z prawem”. Jak już mówiłem, moim celem jest osiągnięcie prawdziwej równości i harmonii poprzez zagwarantowanie praw i swobód narodu tybetańskiego. Modlę się do nieśmiertelnych Kunciok Sum („Trzech Klejnotów” Buddy, Dharmy i Sanghi), by moja skromna praca przyczyniła się do otwarcia oczu chińskiego rządu na nieomylne prawo karmy, poprawiając los wszystkich nacji tego kraju i stan przestrzegania praw człowieka.

Jestem przekonany, że zachowanie integralności buddyzmu tybetańskiego wymaga stabilnej suwerenności. Musimy odzyskać ojczysty kraj, jeśli mamy ocalić rodzimy język i kulturę. Bez faktycznej kontroli nad własnymi sprawami nasza umiłowana wiara, mowa, literatura i tradycja skończą jak przysłowiowy płomyk na wietrze. Fundamentem wolności jest niewzruszone poczucie tożsamości narodowej. Wielu zdaje się nie rozumieć, czym jest dusza narodu. I co otwiera listę rzeczy, które musimy zachować. Ta ślepota będzie tragedią następnego pokolenia Tybetańczyków. Nasza religia i język poniosą straty, których nie da się odrobić. Każdy wie, że bez nich oraz gospodarki, nie ma mowy o narodzie, musimy jednak zrozumieć, że nie wolno na nich poprzestać.

W poprzedniej książce przedstawiłem analizę dokonań postaci kluczowych dla współczesnej historii Tybetu, między inny Ngabo Ngałanga Dzigme. Kiedy zmarł, chciałem napisać nekrolog, lecz uniemożliwiły mi to określone okoliczności. Mogę się mylić, ale w głębi serca zawsze uważałem go za tybetańskiego patriotę. Mocne słowa, których wtedy użyłem, wzięły się ze spontanicznego gniewu. Ci, którzy na zamówienie władz godzą w nasze narodowe interesy, zasługują, rzecz jasna, na najostrzejszą krytykę. Dlatego też pisałem: „Był i drugi Ngabo, który występował przeciwko Tybetowi. To jego odsądzam od czci i wiary”. Chciałem w ten sposób dać ludziom do myślenia.

Jeśli zdążyłem znudzić Czytelnika i zamierza on odłożyć tę książkę, proszę tylko, by zechciał przebrnąć przez następne akapity.

Chińskie państwo osiągnęło mistrzostwo w sztuce kłamstwa i zwodzenia. Tubą łgarstw są rządowe media na czele z telewizją, potrafiącą nazwać niewinnych bandytami. Niektórzy ziomkowie i znamienici pisarze emigracyjni karcili mnie za słowa krytyki, jakiej nie szczędziłem kilku osobom, które zapisały się w najnowszej historii naszego kraju. Przyjmuję to z pokorą nie tylko za sprawą szacunku dla cudzych poglądów, ale i dlatego, że mówi przez nich miłość ojczyzny.

Czytelników może dziwić tytuł, bowiem opór bez przemocy kojarzy się przede wszystkim ze sformułowaniem „nieposłuszeństwo obywatelskie”. Ja wybrałem słowo „współpraca” z dwóch powodów. Po pierwsze, sygnalizuje ono, że wszystkie podejmowane przez nas działania są zgodne z prawem – wbrew enuncjacjom Pekinu, dla którego zawsze jesteśmy przestępcami. Po wtóre rozgoryczenie, jakim przepełnia Tybetańczyków czyniona nam krzywda, często prowadzi do błędnego wrażenia, że nie szanujemy konstytucji. To nieprawda. Słuszne są nie tylko cele, ale i metody naszej walki, jest ona bowiem najzupełniej pokojowa. Słowo „współpraca” ma to jeszcze podkreślać.

Oczywiście obywatelskie nieposłuszeństwo jest również właściwą metodą walki z barbarzyństwem i przemocą. Jako takie nie może być nielegalne, o czym najlepiej świadczy dzieło Mahatmy Gandhiego i doktora Martina Luthera Kinga.

 

2014

 

 

 

Autor pochodzi z Pemy (chiń. Banma), w prefekturze Golog (chiń. Guoluo) prowincji Qinghai, jest mnichem, studiował w Instytucie Studiów Buddyjskich w Sertharze (chiń. Seda), w Sichuanie i w lhaskim Drepungu, skąd musiał wrócić w rodzinne strony w 2008 roku. „Prosty człowiek” jest wstępem do książki „Opór przez współpracę z prawem”.

Za Tibetan Centre for Human Rights and Democracy (TCHRD)