10 marca 2008
Pokojowa demonstracja 500 mnichów Drepungu, którzy domagają się wolności religii. Policja bije i używa granatów z gazem łzawiącym. Mnisi zostają zepchnięci do klasztoru, który otacza kordon. Władze odcinają też dopływ wody.
Przed Dżokhangiem protestuje 14 mnichów klasztoru Sera. Powiewają tybetańską flagą. Zostają pobici i aresztowani. Wszystko to na oczach tłumu świeckich Tybetańczyków, którzy błagają policjantów o oszczędzenie mnichów. W rezultacie zabierają jeszcze trzy osoby.
Policja rozpędza pokojowe demonstracje mnichów klasztoru Dica, w Coszarze, w Amdo oraz Lucangu w Mangrze, w Amdo.
11 marca 2008
Pokojowy protest 600 mnichów klasztoru Sera, którzy domagają się zwolnienia aresztowanych duchownych. Policja odpowiada pałkami i gazem łzawiącym, a klasztor zostaje otoczony kordonem. Władze odcinają wodę i każą zamknąć okoliczne sklepy. Do klasztoru zbiegło się mnóstwo ludzi, błagających policjantów, by nie robili mnichom krzywdy.
12 marca 2008
Dwaj mnisi Drepungu podcięli sobie żyły. Mnisi z klasztoru Sera ogłosili strajk głodowy.
Po południu doszło do protestu w klasztorze Ganden, który otoczyła Ludowa Policja Zbrojna partii komunistycznej.
W większości stołecznych jednostek produkcyjnych zwołuje się nadzwyczajne wiece w sprawie incydentów 10 i 11 marca. Przełożeni przedstawiają personelowi oficjalną wersję wydarzeń. „Kilkuset mnichów Drepungu ruszyło na Lhasę, ale zostali zatrzymani”, „do niepokojów doszło także w innych regionach” itd. Niektórzy dodają, że „miały miejsce starcia z LPZ”. Nieodmiennie przestrzegają przed odwiedzaniem „newralgicznych” punktów miasta oraz „nieodpowiedzialnym rozpowszechnianiem plotek”. „Incydenty” nazywane są „poważnym zagrożeniem dla długoterminowej stabilizacji Tybetu”.
13 marca 2008
Do Lhasy ruszyło kilkuset mnichów z klasztoru Ganden i 150 mniszek. Zostali otoczeni i zawróceni przez wojsko i policję. Największe stołeczne klasztory otoczono kordonami i odcięto od świata.
14 marca 2008
Rano na ulice Lhasy wyszli mnisi ze świątyni Ramocze i zostali pobici przez funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej, co stało się katalizatorem protestu co najmniej tysiąca świeckich. Według zagranicznych mediów doszło do aktów przemocy. Tybetańczycy palili sklepy należące do Chińczyków. Chińskie media mówią o 10 zabitych Chińczykach, a tybetańskie źródła o 30, a nawet 100, ofiarach tybetańskich. Teraz miasto jest w rękach wojska. Informacje o protestach dotarły do oddalonego o ponad tysiąc kilometrów Gansu. Kilkuset mnichów z klasztoru i świeckich demonstrowało tam z tybetańskimi flagami, skandując „Niepodległość dla Tybetu. Niech żyje Dalajlama i wolność religii” przed budynkami rządowymi. Wieczorem tłum rozpędziła policja.
Demonstrowali też mnisi klasztoru Dreru w Nagczu. Ich klasztor otoczyła zbrojna policja partii komunistycznej.
15 marca 2008
Władze rzuciły na ulice Lhasy regularne jednostki bojowe (zhenggui jundui). Trwają masowe aresztowania. Wiarygodne źródło mówi o co najmniej 600 zatrzymanych. Obowiązuje godzina policyjna, wszędzie pełno policji. Władze ogłosiły ultimatum: wszyscy uczestnicy zamieszek mają się oddać w ręce policji do północy 17 marca.
Marsze i protesty na rubieżach Lhasy: w Tagce, Czuszurze, Maldrogongkarze. W Phenpo policja spacyfikowała demonstrację 50 mnichów Gandenu i świeckich.
Marsz mnichów i świeckich (w tym kobiet, dzieci i starców) w Labrangu. Ściągnęli ponad 40 ciężarówek z policjantami z Lanzhou. Strzelali do bezbronnych ludzi. Jest wielu zabitych i rannych. Teraz aresztują.
Wieczorem rozbita przez policję demonstracja w stolicy prefektury Kanlho, w Amdo. Demonstrują też studenci.
Demonstrowali mnisi klasztoru Langmu w Luczu. Interweniowała policja.
Policja rozbiła manifestację kilkuset mnichów i świeckich w Dału, w Khamie.
W jednostkach produkcyjnych w Darcedo ogłoszono całodobowe, obowiązkowe dyżury.
W Dabpie demonstrowało ponad sto osób, doszło do starć z policją. Zastrzelono trzech Tybetańczyków, jeden funkcjonariusz stracił rękę. Władze ściągnęły posiłki.
16 marca 2008
W niektórych kwartałach Lhasy trwają jeszcze protesty, które pacyfikuje wojsko. Aresztowano już ponad 300 osób. Obowiązuje godzina policyjna. W południe głównymi ulicami przejechały, paradnie, dwie odkryte ciężarówki z aresztowanymi Tybetańczykami. Sami młodzi ludzie, ręce skute na plecach, za każdym żołnierz z karabinem, siłą zginający kark.
W Tagce pod Lhasą aresztowano 30-40 osób. Pokojową demonstrację mnichów z Maldrogongkaru spacyfikowała policja. Było wiele aresztowań, reszta duchownych ukryła się w górach.
Informacje o demonstracjach w Samje, w Lhoce oraz w Nagczu.
Protesty w siedzibie panczenlamów, Taszilhunpo, i w samym Szigace.
Rano uzbrojeni policjanci rozbili pokojowy protest mnichów i świeckich w Ngabie, w Amdo. Mówią nam o 30 zabitych – mnichach, uczniach, koczownikach. Wśród ofiar jest kobieta w ciąży, pięcioletnie dziecko, i Lhundrub Co, uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej. O czwartej rano aresztowano słynnego Dałę (nauczyciela i działacza, który organizował tam kampanię palenia ubrań obszytych futrem dzikich zwierząt) i kilku innych. Nie wiemy, dokąd ich zabrali. Policja zbrojna otoczyła budynki rządowe. Do klasztoru Kirti przyniesiono zwłoki 18 zabitych, żeby mnisi mogli odprawić stosowne rytuały. Ciała zanoszono też do innych świątyń. Ciągle nie można się doliczyć wielu osób.
Do Kakhogu w Amdo ściągnięto setki żołnierzy.
Podczas protestu w klasztorze Namu, w Amdo policja otworzyła ogień do tłumu. Nie wiemy, ile osób zginęło i ile jest rannych.
Pokojową demonstrację mnichów i świeckich w Czabczy, w Amdo spacyfikowała policja.
Po południu protestowało 300 mnichów klasztoru Rongłu w Rebgongu, ale świątynię otoczył tłum uzbrojonych policjantów. Ulice miasta patrolują wozy pancerne.
Demonstracja w klasztorze Rabgja w Maczen, w Gologu.
Wieczorem mieli demonstrować mnisi klasztorów w Draggo, w Khamie, ale urzędnicy, którzy najpierw prosili i grozili, zdążyli ściągnąć wojsko.
Po południu doszło do wielkiego protestu w Maczu, w Amdo. Na czele tłumu – ponad tysiąc osób – szli uczniowie i mnisi. Zniszczono wiele sklepów, których właściciele nie byli Tybetańczykami, spalono 16 samochodów. Wybito szyby we wszystkich budynkach rządowych. Władze ogłosiły godzinę policyjną i obowiązkowe, całodobowe dyżury we wszystkich jednostkach produkcyjnych.
Demonstracje w Luczu i Coe (Amdo), gdzie spalono kilka sklepów należących do chińskich muzułmanów. Protesty w wielu klasztorach w Czone i Lithangu. Nie ma doniesień o starciach.
W Colho, w Amdo demonstracja ze sztandarami z ośnieżoną górą i lwami oraz portretami Dalajlamy.
W Lanzhou, stolicy Gansu, milczący protest 500 tybetańskich studentów Północno-Zachodniego Uniwersytetu Mniejszości. Na plakatach opis zajść w różnych regionach Tybetu. Rektor i tybetańscy wykładowcy apelowali o zakończenie demonstracji, która skończyła się po godzinie.
Tymczasem uniwersytet w Chengdu oraz dzielnicę, w której mieszczą się tybetańskie biura i setka sklepów, otoczyli mundurowi i tajniacy. Blokada na każdym skrzyżowaniu, przeszukują wszystkie samochody. Policjanci w hełmach, uzbrojeni.
Dostajemy też informacje o studenckich protestach w Coe, Kardze i Ngabie.
17 marca 2008
Aresztowania i rewizje w otoczonych przez wojsko tybetańskich kwartałach Lhasy. Nie wiemy, ile osób zabrali. Sprawdzanie dokumentów i rewizje na każdym skrzyżowaniu. Zatrzymują wszystkich bez papierów.
Aresztowali 12 mnichów protestujących w stołecznym okręgu Tolung Deczen. Znamy imiona pięciu. Zabrali też ośmiu duchownych z pobliskiego Damszungu.
Rano demonstrowały mniszki z klasztoru Mami w Ngabie. Krzyczały „pokój”, trzymając nad głowami zdjęcia Dalajlamy. Do protestów doszło również w klasztorach Czabczy.
O świcie mnisi klasztoru Rongłu w Rebgongu wspięli się na górską przełęcz za świątynią ofiarować kadzidło i modlić się o długie życie Dalajlamy. Kiedy ruszyli do miasta, zatrzymali ich świeccy, błagając z płaczem, by wrócili do klasztoru. W międzyczasie władze postawiły w stan gotowości policję zbrojną. Stanęło na kompromisie – mnisi, za pośrednictwem swojego tulku, przedstawili rządowi lokalnemu kilka żądań: policja nie będzie patrolować okolic klasztoru, zdemontuje zainstalowane w świątyni kamery przemysłowe i przestanie zakłócać ceremonie religijne. Władze na warunki te przystały, a wieczorem wysłały do tybetańskich domów grupy robocze, które zmuszały do podpisywania lojalek: „Nie będę brać udziału w demonstracjach” itd. Następnego dnia, w ramach przygotowań do odwetu, ściągnięto kolejne oddziały policji z Silingu.
O 10 rano manifestowało 500 mnichów tybetańskiego klasztoru w Mongolskim Okręgu Autonomicznym Sogpo. Mieli flagi z ośnieżoną górą i lwami, portrety Dalajlamy. Chińska partia komunistyczna posłała po policję zbrojną.
Rankiem w mieście Coe, w Amdo demonstrowali tybetańscy studenci Akademii Medycznej. Próbowali do nich dołączyć uczniowie innych szkół, ale zostali zatrzymani.
Rano odbyła się pokojowa demonstracja ponad 500 mnichów i świeckich w Luczu, w Amdo.
Mnisi klasztoru Tarszu w Mangrze maszerowali przed siedzibę władz okręgu, ale zostali zatrzymani przez policję i zawróceni do świątyni.
Po południu manifestowało ponad tysiąc osób w pobliżu klasztoru Talung w okręgu Czigdril, w Gologu. Zastąpili chińską flagę tybetańską. Demonstrowali też mnisi klasztoru Lungge (duchowni z tej świątyni uczestniczyli w proteście na lhaskim Barkhorze). Wcześniej protestowało kilkuset koczowników, którzy zniszczyli kilka sklepów i policyjnych samochodów. Tę demonstrację zakończyła interwencja grupy mnichów. Władze ściągnęły posiłki i ogłosiły godzinę policyjną. Wieczorem pokojowa manifestacja 300 osób w Mantangu; wciągnęli na maszt tybetańską flagę.
Protestowali świeccy w okręgu Czone, w Amdo. Uczniowie lokalnej szkoły średniej wybijali okna w restauracjach i sklepach. Zjechało 40 samochodów z uzbrojonymi policjantami, którzy spacyfikowali protest. Wszystkie drogi w mieście są zablokowane.
Do protestu doszło też w Theło, w Amdo.
Wieczorem ponad 100 tybetańskich studentów podjęło symboliczny, milczący protest na Centralnym Uniwersytecie Narodowości (czyli mniejszości narodowych) w Pekinie – tybetańskie wystąpienia dotarły do stolicy ChRL. Naoczny świadek mówił mi, że palili świece i bezgłośnie płakali. Nauczyciele prosili, żeby przestali. Zjawiła się też policja i obstawiła campus. Teraz szukają „inicjatorów”. Protest trwał trzy i pół godziny. Teraz słyszę, że mogło w nim uczestniczyć nawet 300 osób.
Podobną demonstrację zorganizowało ponad 100 tybetańskich studentów Południowo-Zachodniego Uniwersytetu Narodowości w Chengdu.
W Kakhogu, w Amdo nauczyciele i policjanci zatrzymali grupę tybetańskich studentów, którzy próbowali opuścić campus. Kilka osób zatrzymano i zwolniono, gdy pozostali usiedli na ziemi i zagrozili, że się nie rozejdą. Jeden chłopiec został postrzelony w nogę, drugiego przebito bagnetem. Obaj trafili do szpitala.
Kolejny pokojowy protest w Sertharze, w Khamie.
W południe doszło do demonstracji mniszek i świeckich w okręgu Ngaba, w Amdo. Pod siedzibę władz zaniesiono zwłoki Tybetańczyków zastrzelonych 16 marca.
Na wypadek nowych protestów do Gjalthangu w Khamie jedzie gigantyczny konwój policji.
18 marca 2008
W Lhasie masowe aresztowania. Nikt nie potrafi powiedzieć ile. Na każdym skrzyżowaniu żołnierze, legitymują i rewidują wszystkich Tybetańczyków. Najgorliwiej tych w tradycyjnych ubraniach. Wojsko wdziera się do domów, wywleka ludzi i niemiłosiernie bije ich pałkami, traktuje gazem łzawiącym każdego, kto się przygląda. Właśnie słyszymy: o 16:30 z nowej wioski Szo zabrali trzy osoby. Mężczyzna, około pięćdziesiątki, miał na sobie garnitur i wyglądał na urzędnika. Skuli go i pobili, ale trzymał wysoko głowę; pozostali to miejscowe dzieciaki.
O 10:30 około 200 tybetańskich studentów Akademii Pedagogicznej Qinghai zorganizowało milczący protest pod hasłem „Żałoba”. Wielu wykładowców prosiło, by się rozeszli. Zrobili to o 14:30.
Rano podjęli protest mnisi klasztoru Darthang w Gologu, do których szybko dołączyły setki świeckich i dzieci. Bez względu na prowokacje demonstracja ma przebiegać pokojowo.
Świadkowie twierdzą, że po południu do miasta Coe w Amdo wjechało ponad sto wojskowych ciężarówek. Wszystkie lokalne szkoły zdążyły wysłać dzieci na wakacje, nie mówiąc kiedy znów zaczną się lekcje.
Tymczasem uczniowie z Maczu, też w Amdo, nie mogą opuszczać szkół. Władze – grożąc surowymi konsekwencjami – kazały tam wszystkim urzędnikom „wyjść na ulice” i „pilnować porządku”.
Około 16:00 ponad 300 Tybetańczyków protestowało w Lithangu, w Kardze. Dokonano wielu aresztowań.
W okręgu Kardze, w Khamie protestuje jakieś tysiąc osób. Mnisi dwóch słynnych klasztorów przedarli się przez policyjne kordony i wyszli na ulice. LPZ zastrzeliła cztery osoby: Ngogę, Dziampę, „mnicha z klasztoru Dhargjal” i „małą dziewczynkę”. Jest wielu rannych, nikt nie, czy przeżyją. Do protestujących dołączają setki koczowników z okręgu Draggo.
W nocy demonstrowało kilka tysięcy mnichów i świeckich w Sertharze, w Khamie. Choć manifestacja przebiegała pokojowo, została rozpędzona przez policję.
Wieczorem w jedynej tybetańskojęzycznej szkole średniej w Czency, w Amdo rozlepiono plakaty z hasłami „Wolny Tybet” i „Niech żyje Dalajlama”. Chińską flagę zastąpiono sztandarem z ośnieżoną górą i lwami. Uzbrojona policja strzeże siedziby władz, mnisi mają zakaz opuszczania klasztorów.
Na Uniwersytecie Pekińskim nowe formularze dla tybetańskich studentów: 1. Stosunek do Dalajlamy. 2. Adres jednostki produkcyjnej rodziców. 3. Numer legitymacji. 4. Zobowiązanie do nieuczestniczenia w protestach i jakichkolwiek działaniach o charakterze politycznym.
Zagraniczni dziennikarze nie mają wstępu nie tylko do Lhasy, ale też tybetańskich regionów Qinghai, Gansu itd. Dbają o to policyjne patrole przeszukujące każdy pojazd. Jeden z korespondentów spędził w autobusie 15 godzin, ale nic nie wskórał. W końcu policja odeskortowała go na lotnisko w Lanzhou i wsadziła do samolotu do Pekinu. Tłumaczyli mu, że w Tybecie „nie jest bezpiecznie”. „Naprawdę gorzej niż w Iraku?”, spytał na pożegnanie.
W Silingu nowy obowiązek „rejestracji” tybetańskich uczniów szkół podstawowych i średnich. Imię, nazwisko, adres, informacje o rodzinie.
19 marca 2008
W Lhasie trwają aresztowania. Wciąż nie mamy pojęcia, ile osób zabrali. Według agencji Xinhua w ręce policji dobrowolnie oddało się 160 Tybetańczyków.
Od siedmiu-dziewięciu dni klasztory Drepung, Sera i Ganden są odgrodzone od świata policyjnymi kordonami. Odcięto dopływ wody, wszystkie okoliczne sklepy są zamknięte. Mnichom musi być już bardzo ciężko. Apeluję do świata o zainteresowanie losem duchownych trzech wielkich lhaskich klasztorów.
W telewizji tybetańskiej pokazali listy gończe nr 1, nr 2 i nr 3. Poszukują ponad 20 Tybetańczyków, w tym dwóch mnichów i jednej kobiety. Zdjęcia to najwyraźniej powiększone odbitki ujęć z kamer przemysłowych. Mówi się, że aresztowali już ponad tysiąc Tybetańczyków. Trzy osoby miały stawiać opór – odebrały sobie życie, wyskakując przez okna. Wszyscy zatrzymani są okrutnie bici stalowymi prętami przez funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej. Tybetańczycy nie mogą na to patrzeć, ale wielu Hanów jest wniebowziętych. „Dołóżcie im i od nas”, wrzeszczą. Żołnierze legitymują wszystkich Tybetańczyków, sprawdzając meldunki. Mało kto odważa się wyjść z domu. Na ulicach widzi się niemal wyłącznie Hanów. Hongkońska telewizja satelitarna pokazała reportaż o „powrocie” stolicy do „normalnego życia”. Tyle że rozmawiali wyłącznie z Hanami. Lhasa jest dziś chińskim miastem.
Stołeczna Prokuratura Ludowa formalnie aresztowała 24 osoby. Ta liczba nie obejmuje 12 ściganych listem gończym (z których jedną już złapano, ale jej nazwiska nie ma na liście 24).
Z informacji napływających z Qinghai wynika, że każda tybetańska wioska otoczona jest przez żołnierzy i LPZ. Z tego, co rozumiemy, oddziały te przerzucono z Lanzhou.
Studenci Instytutu Narodowości Qinghai podpisują się pod apelem o zorganizowanie symbolicznego, milczącego protestu.
Przed siedzibą władz okręgu i innymi budynkami rządowymi w Maczu, w Amdo stoją wojskowe ciężarówki. Policjanci dokonują masowych aresztowań.
Ponad 500 Tybetańczyków protestowało przed siedzibą władz w Sertharze, w Khamie. Aresztowali 60 osób.
W okręgu Kakhog w Amdo 40 Tybetańczyków zerwało chińskie flagi z budynku rządowego i szkoły, zastępując je białymi szarfami w miejsce sztandaru z ośnieżoną górą i lwami.
Do protestów doszło w dwóch miastach okręgu Rebgong w Amdo.
20 marca 2008
W Cekhogu, w Amdo tysiące świeckich z setką mnichów klasztoru Sona na czele pokojowo maszerują ulicami, skandując „Zacznijcie dialog z Dalajlamą”, „Dajcie Tybetańczykom prawdziwą autonomię”. Niosą portrety Dalajlamy, XI Panczenlamy, XVII Karmapy Rinpocze. Lokalna i zbrojna policja śledzą ich każdy ruch, ale nie podejmują żadnych działań.
Dziś policja odcięła od świata wioskę Takcer w Amdo, miejsce narodzin XIV Dalajlamy. Nie wjedzie do niej żaden Tybetańczyk ani dziennikarz.
O ósmej rano rozpoczęli milczący protest tybetańscy studenci wydziałów sztuki i języków obcych Instytutu Narodowości Qinghai.
O dziesiątej wieczorem czwarty program telewizji państwowej pokazał nowy dokument: „Zapis incydentu obejmującego bicie, niszczenie i plądrowanie w Lhasie”. Władze chcą najwyraźniej podgrzać nastroje Chińczyków propagandą budzącą wrogość wobec innych nacji.
21 marca 2008
Lhasa wydaje się spokojna, ale wszystkie agendy rządu, przedsiębiorstwa, instytucje oraz komitety dzielnicowe gorączkowo organizują wiece i studiują przemówienia przywódców. Kadry, urzędnicy, mieszkańcy muszą „obnażać, potępiać, piętnować podłe knowania kliki Dalaja oraz stanowczo zwalczać separatyzm”. Każdy musi się „określić” i wygłosić przemówienie, żeby zdać ten „polityczny test”. Tybetańscy urzędnicy różnych szczebli, „przedstawiciele frontu jedności” i „luminarze religijni” jeden po drugim występują w telewizji, obrzucając błotem Dalajlamę (oraz chroniąc tym samym własne tyłki i interesy). Rytualne potępienia wygłaszają nawet dzieci ze szkół podstawowych.
O ósmej rano rozpoczęli milczący protest tybetańscy studenci Instytutu Narodowości Qinghai.
Raz po raz emitują nowy dokument państwowej telewizji: „Zapis incydentu obejmującego bicie, niszczenie i plądrowanie w Lhasie”, który doskonale trafia do Chińczyków. Innymi słowy, pogłębia rozdźwięk między grupami etnicznymi.
W telewizji także list gończy nr 5 (nr 4 pokazali wczoraj) lhaskiego BBP. W sumie szukają 29 Tybetańczyków, w tym (już aresztowanego) mnicha i dwóch kobiet. W Lhasie panuje niezwykle napięta atmosfera. Najpopularniejsze portale takie jak Sina.com reprodukują zdjęcia 19 poszukiwanych – z numerem BBP, pod którym można składać donosy. Według agencji Xinhua do wczoraj w ręce władz oddały się dobrowolnie 183 osoby. Teraz mówią już o 18, a nie, jak wcześniej, 13 ofiarach.
Oddziały, których zadaniem była pacyfikacja protestów, rozbijają namioty w tybetańskich kwartałach miasta. Wygląda na to, że szykują się na długą wojnę.
22 marca 2008
Setki mnichów i świeckich pokojowo demonstrują przed siedzibą władz okręgu Mangra w Amdo.
W Czency, też Amdo, przed budynkami rządowymi zebrało się pand 300 Tybetańczyków, skandujących „Niech żyje Dalajlama”, „Dajcie wrócić Dalajlamie”. Protest trwa of dziewiątej rano – póki co nie doszło do starć z policją.
W Cekhogu, znów Amdo, pokojowy protest rozpoczął się w południe. Najpierw było 20 osób, dołączyły setki. Krzyczeli „Niech żyje Dalajlama”, „Zwróćcie wolność Tybetańczykom” i podnosili wysoko portrety Dalajlamy, XI Panczenlamy, XVII Karmapy Rinpocze. Przyjechały trzy czy cztery wojskowe ciężarówki, aresztowali ponad 20 osób i powieźli w kierunku Rebgongu. Ludzie z dwóch innych miasteczek w tym okręgu strzegą flagi z ośnieżoną górą i lwami, którą 20 marca zatknęli na dziedzińcu szkoły podstawowej. Czekamy na dalsze informacje.
W telewizji list gończy nr 6 BBP w Lhasie. Teraz szukają czterech kobiet i, w sumie, 38 Tybetańczyków. Od 19 marca, gdy zaczęli, codziennie dochodzi średnio dziewięć i pół osoby. Te audycje telewizyjne i radiowe wywołują poczucie zagrożenia. Lhaskie więzienia są przepełnione; wielu aresztowanych przewożą do sąsiednich okręgów. Wczoraj zwolnili pierwszą grupę, przypadkowych przechodniów. Władze nazwały ich „uczestnikami incydentu 14 marca: bicia, niszczenia, plądrowania i podpalania”.
23 marca 2008
Lhaski esemes: „Biuro Bezpieczeństwa Publicznego surowo napomina – wszyscy podejrzani, którzy uczestniczyli w incydencie 14 marca mają natychmiast się poddać w celu łagodnego potraktowania. Wyrażamy nadzieję, że społeczeństwo aktywnie wskaże ślady. Informacje składać pod numerem 0891-6324422 lub 110”.
Esemes z Kanlho w Gansu: „Ostatnie działania polegające na biciu, niszczeniu, plądrowaniu, podpalaniu i wandalizmie, które miały miejsce w naszej prefekturze, zostały obmyślane i wywołane przez »tybetańskie siły niepodległościowe« w Chinach i za granicą. Rząd centralny, rząd prowincji oraz rząd prefektury z pełną determinacją i stanowczością zmiażdżą podobne działania i zgodnie z prawem surowo ukarzą wszystkich winnych. Biuro ds. Strzeżenia Stabilizacji Prefektury Gannan”.
Telewizja pokazuje list gończy nr 7 lhaskiego BBP – dziś szukają jednego mnicha i sześciu kobiet. Na wcześniejszych listach było przeciętnie po dziewięć osób.
24 marca 2008
Lhasą wciąż włada policja zbrojna. W tybetańskich dzielnicach blokady, sprawdzają i przesłuchują wszystkich przechodniów. Podobnie w innych regionach Tybetu. Dowiedzieliśmy się właśnie, że stolicę prefektury Kanlho w Amdo patrolują patrolują oddziały przywiezione z prowincji Shanxi. Najwyraźniej mają ugruntowaną opinię na temat Tybetańczyków – biją często, brutalnie, bez powodu. Wczoraj zatrzymali czterech uczniów ze szkoły samochodowej. Kazali im kucnąć i zbili, bo chłopcy zrobili to za wolno. Nie muszę mówić, jakie są nastroje tybetańskiej społeczności tego miasta.
Propaganda władz, które podgrzewają nastroje i etniczną wrogość, trafia na podatny grunt. W Silingu, stolicy prowincji Qinghai, niektórzy kierowcy odmawiają wożenia Tybetańczyków.
W Ngabie, w Sichuanie na ulicach pojawiły się hasła: „Okażmy wdzięczność i poświęćmy służbie dla kraju oraz umacnianiu przewodniej roli partii”. Idzie tu o krytykowanie Tybetańczyków, którzy nie wiedzą, jak „okazać wdzięczność”.
Xinhua opublikowała wczoraj depeszę z Gansu: „Ten korespondent dowiedział się od rządu Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Gannan w prowincji Gansu, że podczas tego incydentu poważnie ucierpiało 105 organizacji podlegających bezpośrednio okręgowi i miastu, 27 ośrodków miejskich, 113 jednostek produkcyjnych oraz 22 komitety wiejskie”. Protesty objęły Maczu, Labrang, Czone, Coe itd. Skala ostatnich wystąpień najwyraźniej przerasta wyobrażenie świata (i doniesienia mediów).
W telewizji list gończy nr 8 za ośmioma osobami, co daje 53 „najbardziej poszukiwanych” Tybetańczyków. Dlaczego władze czekały tak długo z umieszczeniem tych ludzi na liście? Dziś burmistrz Lhasy powiedział w programie telewizyjnym, że najważniejszym zadaniem jest „ujawnienie prawdy”.
Z ostatniej chwili: dziś po szesnastej ponad 200 mniszek klasztoru Łoge, ponad 200 mnichów klasztoru Dzioro oraz około 800 chłopów z trzech miast okręgu Draggo w Khamie uczestniczyło w pokojowym proteście. Krzyczeli „Niech żyje Dalajlama”, „Tybet dla Tybetańczyków” itp. Policja otworzyła ogień do demonstrantów, zabijając Cełanga Dhondupa i jednego mnicha. Ponad dziesięć osób jest ciężko rannych. W Draggo są cztery miasta, które nazywają się po prostu nr 1, nr 2, nr 3 i nr 4. Teraz otaczają je oddziały LPZ, nie działają telefony komórkowe.
25 marca 2008
Dziś rano, jak słyszymy, około stu Tybetańczyków z miasteczka Heka w Cigorthangu, w Amdo, wzięło udział w pokojowej demonstracji, skandując „Niech żyje Dalajlama”, „Wolność dla Tybetu” itd. Kiedy na drodze stanęła im lokalna policja, usiedli na ziemi w milczeniu czcząc pamięć zabitych w Lhasie i innych miejscach. W tej chwili otacza ich już potężny kordon LPZ.
Chińska agencja Xinhua znalazła wyjaśnienie pacyfikacji wczorajszego protestu w Draggo, w Khamie: „Grupa ludzi, którzy prawo mają za nic, wściekle zaatakowała uzbrojonych funkcjonariuszy na służbie. Jeden policjant zginął, wielu odniosło rany. Do tego incydentu doszło wczoraj po południu. Wówczas zbrojni policjanci zostali zmuszeni do oddania strzałów w powietrze, by ostrzec i rozproszyć motłoch”. Prawda jest jednak taka, że policja zabiła dwóch Tybetańczyków. Jest mnóstwo rannych. Wprowadzono godzinę policyjną, trwają masowe aresztowania uczestników protestu.
Świadek z Lhasy powiedział nam, że rankiem 23 marca w lhaskiej świątyni Ramocze powiesił się mnich imieniem Thogme. Miał jakieś 30 lat, pochodził z Gjance w Cangu. Wcześniej mówił, że nie może pogodzić się z zamknięciem świątyni, ostrzelaniem jej granatami z gazem łzawiącym, przesłuchiwaniem i zastraszaniem mnichów.
Wczoraj koło dziewiątej wieczorem ktoś zmienił hasło do mojego bloga, więc nie mogłam go uaktualnić. Uporaliśmy się z tym dziś w południe i udało mi się wreszcie zalogować, znikły jednak wszystkie zdjęcia. Sytuacja wróciła do normy po piętnastej.
26 marca 2008
Słyszymy, że protestowali mnisi Taszilhunpo, siedziby Panczenlamy w Szigace, ale nie znamy żadnych szczegółów.
Z ostatniej chwili: w związku z protestami mnichów, mniszek i świeckich 24 marca w trzech miastach okręgu Draggo w Khamie, wczoraj aresztowano 80 mniszek z klasztoru Łoge i ponad 30 mnichów z Dzioro, w tym opata Lobsanga Łangczena. Przy okazji wiele osób „zaginęło”. Władze zabrały też zwłoki zabitych 24 marca i spaliły je na brzegu rzeki Szanczu, wzbudzając wściekłość Tybetańczyków. Wczoraj w stolicy okręgu manifestowało, pokojowo, stu mnichów klasztoru Draggo (nazywanego też Cedegling). Rzucili przeciwko nim uzbrojonych policjantów, klasztor jest oblężony. W tej chwili słyszymy o kolejnych protestach duchownych z trzech lokalnych świątyń.
W środę wieczorem do Lhasy przyjechali dziennikarze reprezentujący 17 redakcji z Hongkongu, Tajwanu itd. W związku z tym w mieście widzi się znacznie mniej wojska, odblokowano tez ulice. Władze przestały również publikować listy gończe, które wydawały codziennie od 19 do 24 marca. Innymi słowy, chcą pokazać światu „harmonijne społeczeństwo” ręcznej roboty. Niemniej w pobliżu tybetańskich kwartałów Lhasy wciąż stoi ponad 20 wojskowych namiotów (ustawiono je tam przed kilku laty), a żołnierze są w stanie najwyższej gotowości bojowej. Zagraniczni dziennikarze zobaczą tylko to, co będą im chciały pokazać władze.
27 marca 2008
Według agencji Associated Press około 30 mnichów Dżokhangu zakłóciło dziś rano wycieczkę zagranicznych dziennikarzy, krzycząc, że w Tybecie nie istnieje wolność religijna, i odpierając oskarżenia, jakoby za rozruchami w Lhasie stał Dalajlama. Wizytę korespondentów – pierwszą od incydentu 14 marca – zorganizowało Biuro Informacji chińskiej Rady Państwa. Ponad 20 dziennikarzy z Tajwanu, Hongkongu, Stanów Zjednoczonych itd. nie odstępują na krok chińscy oficjele. Mnisi krzyczeli „Tybet nie jest wolny, Tybet nie jest wolny” i przekonywali, że rozruchy nie miały nic wspólnego z Dalajlamą ani jego „manipulacjami”. Chińczycy natychmiast wyprowadzili dziennikarzy ze świątyni. Relacje mediów tajwańskich są identyczne.
Około południa władze, które najwyraźniej chciały przekonać świat o „wolności religii” w Tybecie, zabrały korespondentów na „ceremonię buddyjską” w klasztorze Sera. Na co dzień w podobnych rytuałach uczestniczy tam ponad 700 mnichów. Dziś było ich około dziesięciu. Prawdę powiedziawszy, od 11 marca klasztor jest odcięty od świata policyjnym kordonem i nie odbywają się w nim żadne ceremonie ani praktyki religijne. W świątyni jest bardzo mało żywności, nie działają żadne telefony. „Brakuje” też wielu mnichów.
Drepung odcięto od świata 10 marca. Droga używana przez pielgrzymów obstawiona jest przez żołnierzy, którzy dla postrachu strzelają w kierunku świątyni i wrzeszczą na mnichów. Wiemy, że klasztor nie może się doliczyć stu duchownych, którzy zostali aresztowani lub „zaginęli”. Tu również nie przekazuje się nauk i nie odprawia żadnych ceremonii religijnych. Brakuje żywności, telefony nie działają.
29 marca 2008
W sobotę Chiny zorganizowały przyjazd do Lhasy dyplomatów z 15 państw w celu „poszukiwania prawdy”. Zaprosili między innymi Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków i Japończyków z ambasad w Pekinie. 17-osobowa delegacja spędzi w Lhasie jeden dzień. To pierwsza wizyta zagranicznych dyplomatów w Tybecie od czasu wybuchu protestów.
Słyszymy, że około czternastej na Beijing Zhonglu (w pobliżu Barkhoru, inni mówią o okolicach świątyni Ramocze) doszło do kolejnego tybetańskiego protestu. Ludzie uciekali gdzie popadnie, błyskawicznie zamykano sklepy na Qingnianlu, a nawet w całkowicie chińskim Zachodnim Przedmieściu. Hanowie stanęli na straży swego dobytku z żelaznymi prętami i pałkami w rękach. Uzbrojeni policjanci, którzy z uwagi na wizytę zagranicznych dziennikarzy poukrywali się w rozmaitych jednostkach produkcyjnych, natychmiast wybiegli na ulice, odcinając Barkhor, Karma Kunsang i inne tybetańskie kwartały Lhasy. Na chwilowo zwiniętych posterunkach i blokadach znów zaroiło się od wojska. Protest miał trwać kilka godzin, ale nie znamy żadnych szczegółów.
Wieczorem miejskie Biuro Bezpieczeństwa rozesłało esemesa: „29 marca po południu departamenty odpowiedzialne za egzekwowanie prawa prowadziły rutynową inspekcję, która przestraszyła ulicznych sprzedawców i przechodniów, którzy nieznając prawdy zaczęli uciekać. Obecnie w mieście panuje normalny porządek społeczny. Wzywamy mieszkańców Lhasy, by nie słuchali plotek i prowadzili normalne życie. Musicie wiedzieć, jak odróżnić dobro od zła, i przestrzegać przepisów. Nie wolno fabrykować pogłosek, wierzyć w pogłoski ani ich rozpowszechniać. Będziemy surowo karać za przestępstwa kryminalne, takie jak wymyślanie i powtarzanie plotek, namawianie ludzi do złego, zakłócanie porządku społecznego i podkopywanie stabilizacji społecznej. Lhaskie Biuro Bezpieczeństwa Publicznego”. Nie wiemy, jak było naprawdę. Ale mieszkańcy Lhasy mówili nam, że 15 marca to rząd informował o zatruciu wody i przestrzegał przed jej piciem. Ostrzeżenia rozsyłały wszystkie komórki rządowe i Biuro Bezpieczeństwa Publicznego. Dopiero w nocy powiedzieli w telewizji, że to plotka. Trudno więc orzec, czy doszło do kolejnego protestu, czy to tylko plotki.
30 marca 2008
Mnisi z Draggo w Khamie protestowali przeciwko władzom lokalnym, które chciały, żeby każdy Tybetańczyk zelżył Dalajlamę i jeszcze się pod tym podpisał. Doszło do utarczki z grupą roboczą, dwunastu mnichów okrutnie zbito i aresztowano. Wieczorem ściągnęli do miasteczka 300 żołnierzy. Trzech gesze z miasta nr 3 w Draggo zostało już zwolnionych, ale khenpo i mniszkę wywieźli do Darcedo. W okręgowym więzieniu wciąż trzymają ponad 100 osób.
Słyszymy, że wczoraj aresztowano 11 młodych Tybetańczyków, ale nie wiemy za co. Wydaje się to potwierdzać, że w Lhasie rzeczywiście do czegoś doszło. Dowiedzieliśmy się, że gdy po południu zrobiło się zamieszanie, młody Tybetańczyk jechał motorem ulicą Beijing Zhonglu. Żołnierze kazali mu się zatrzymać, ale nie zrozumiał albo się bał. Zaczęli do niego strzelać i zabili go na miejscu.
Hongkońska telewizja satelitarna nadała przemówienie Wen Jiabao: „Jeśli Dalajlama wycofa się z postulatu niepodległości Tybetu, a przede wszystkim użyje swoich wpływów do położenia kresu przemocy w Tybecie, jeśli przyzna, że Tybet i Tajwan były integralnymi częściami Chin, możemy ponownie podjąć z nim dialog”. Mówił też: „Będziemy nadal prowadzić politykę regionalnej autonomii etnicznej w Tybecie, wspierać rozwój gospodarczy i podnoszenie stopy życiowej , strzec wolności religijnej w granicach chińskiej konstytucji i ustaw, chronić kulturę oraz środowisko naturalne Tybetu”. Warto zwrócić na to uwagę, bo po raz pierwszy chiński przywódca otwarcie przyznał, że Dalajlama ma wpływy w Tybecie.
Pokazują list gończy nr 9, tym razem za sześcioma Tybetańczykami, co zwiększa liczbę najbardziej poszukiwanych do 59.
31 marca 2008
W Lhasie coraz więcej uzbrojonej policji. Tybetański kwartał starego miasta przypomina koszary. Wszyscy czują się zagrożeni.
1 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 10 Biura Bezpieczeństwa TRA za „najbardziej poszukiwanymi”. Pięć osób, w tym trzy kobiety oskarżane o atakowanie ludzi na ulicy. Zdjęcia wyraźne, zrobione chyba telefonami komórkowymi. W sumie mają na liście 64 Tybetańczyków.
2 kwietnia 2008
Mamy jedenastą listę najbardziej poszukiwanych. Pięciu młodych ludzi, oskarżanych o obrzucanie kamieniami przechodniów i sklepów. W ten sposób polują już na 69 osób.
Państwowa telewizja transmituje wczorajsze wystąpienie rzecznika Biura Bezpieczeństwa Publicznego. „W oparciu o informacje uzyskane od mnichów i zwykłych ludzi w niektórych klasztorach Tybetu skonfiskowano znaczne ilości broni. Dysponujemy wystarczającymi dowodami na to, że incydent 14 marca, czyli bicie, plądrowanie i palenie, był częścią tak zwanego wielkiego powstania tybetańskiego zorganizowanego przez klikę Dalaja”. W tle nadawane niezmordowanie dokumenty i reportaże: „Przeszłość Tybetu: Pełna krwi i łez historia tybetańskich niewolników”, „Karabiny w klasztorach”, „Dwie brytyjskie inwazje na Tybet”, „Propozycja Dalajlamy płaszczykiem dla niepodległości Tybetu”, „Czy Dalaj rzeczywiście zrezygnował z niepodległości?”, „Policja chwyta kluczowych sprawców incydentu 14 marca”. Wszystko to stoi w rażącej sprzeczności ze słowami premiera Wen Jiabao, który wyraził nadzieję, że Dalajlama użyje swych wpływów, by powstrzymać przemoc w Tybecie. Jasne, zwracają nam tu uwagę, każdy polityk, może „używać wpływów”, ale skoro Wen Jiabao prosi o to Dalajlamę, to znaczy, że po prostu wie, iż to nie on stoi za aktami przemocy.
3 kwietnia 2008
1 kwietnia agencja Xinhua opublikowała artykuł „Od środka: Manipulacje Dalaja »Wielkim Powstaniem Tybetańskim«” przedrukowywany następnie przez wiele najpoczytniejszych gazet i zamieszczany przez najpopularniejsze portale internetowe. Dodatkowo odczytano go na głos w telewizji publicznej. Ma wpływ na prostych ludzi. Xinhua twierdzi, że tybetańskojęzyczne audycje Głosu Ameryki pełnią funkcję „łącznika między Dalajlamą a ruchem niepodległościowym”. VOA zaprzecza: „Zawsze kierujemy się najwyższymi standardami dziennikarstwa. Takie oskarżenia są nie tylko bezpodstawne, ale i absurdalne”.
W telewizji list gończy nr 12. Teraz szukają czterech mężczyzn i kobiety, w sumie 74 osób.
Dowiadujemy się, że 29 marca zabito trzech Tybetańczyków, trudno jednak uzyskać niezależne potwierdzenie. Tym razem policja działała błyskawicznie, zupełnie inaczej niż 14 marca. Pół godziny później, choć sklepy są zamknięte, nie ma absolutnie żadnego śladu zajścia. Na głównej ulicy widać więcej funkcjonariuszy, ale żadnych ciężarówek ani wozów pancernych (przy okazji, nie mamy pojęcia, ilu tajniaków kręci się po tej części miasta). 1 i 2 kwietnia kwartał wciąż patrolują wzmocnione oddziały.
Zhang Qingli, sekretarz partii TRA, jak słyszymy, 2 kwietnia przemawiał do kadr regionu – od szczebla okręgu i departamentu w górę. Wzywał do zdwojenia wysiłków w aresztowaniu „separatystów”. Zasada jest prosta: szybki nakaz, szybkie aresztowanie, szybki proces i szybka kara śmierci. Powiedział wręcz „grupa ludzi zostanie stracona”. Wszyscy bili mu brawo, ale prywatnie trzęsą się ze strachu i mówią, że zaczął się odwet. Zhang zapowiedział też otwarcie Tybetu dla turystów przed 1 maja. Treść wystąpienia przekazano wielu „jednostkom produkcyjnym” w całym regionie.
Właśnie nam powiedziano, że w Cone w Kanlho, w prowincji Gansu aresztowano około 40 mnichów z dwóch tamtejszych klasztorów.
Hongkońska telewizja wyemitowała materiał poświęcony relacji Biura Informacji Rady Państwa na temat „bicia, palenia, plądrowania” 16 marca w prefekturze Ngaba prowincji Sichuan. Xiao Youcai, lokalny wice, przyznał, że „policjanci użyli broni zgodnie z prawem”, ale zaprzeczył, jakoby zginęli jacyś Tybetańczycy. „Nie znaleźliśmy nikogo zabitego ani rannego”, powiedział. Ci ostatni mieli po prostu „uciec”. Przy okazji podkreślił, że zdjęcia zabitych musiały zostać „spreparowane”.
4 kwietnia 2008
Z ostatniej chwili: wczoraj LPZ i grupa robocza przeszukały klasztor Tongkor w prefekturze Kardze, w Khamie. Weszli do każdej mnisiej celi, skonfiskowali wszystkie telefony komórkowe. Zrzucali na ziemię zdjęcia Dalajlamy i opata, Szadru Rinpocze. Aresztowali 74-letniego Cultrima Tenzinga, który próbował protestować, i 26-letniego Cultrima Phuncoga. Grupa robocza kazała mnichom przeklinać Dalajlamę. Jesze Nima wstał i powiedział „nie”, dołączyli inni. O osiemnastej wszyscy duchowni demonstrowali nad rzeką, domagając się zwolnienia zatrzymanych.
Do protestu dołączyli świeccy, skandujący „Niech żyje Dalajlama”, „Dajcie Dalajlamie wrócić do domu”, „Chcemy wolności”. Koło dwudziestej władze rzuciły przeciwko nim tysiąc żołnierzy LPZ. Wiemy na pewno, że zabito osiem osób: 27-letniego mnicha Sangtena, 30-letniego chłopa Phurbu Delka, małego synka Ceringa Phuncoga, córkę rodziny Coge, chłopki Drulungco Lobtan,, oraz dwie osoby, których imion nie udało się nam jeszcze ustalić. Było wielu rannych; Thupten Gelek – ciężko. Trafili też dwóch mnichów – jednemu odstrzelili ucho, drugi dostał w ramię. Ludzie nie mogą się doliczyć dziesięciu osób, w tym Cełanga Rigzina. Nie wiadomo, gdzie są. Dziś rano na ziemi nie było już żadnych trupów, tylko mnóstwo krwi. Klasztor otacza ciasny kordon.
Asang, uczestnik protestu w Ngabie, napisał artykuł: „Przyczyny incydentu 16 marca w okręgu Ngaba, w Amdo”. Opisuje sam protest i jak LPZ zabijała ludzi. Pisze, że wszystko zaczęło się od tego, że władze lokalne kazały mnichom tamtejszego klasztoru zawiesić chińską flagę w głównej nawie świątyni. Duchowni uznali to za niestosowne, ponieważ klasztor nie jest budynkiem rządowym. Władze interweniowały, bez skutku. Sprowadziły więc LPZ, a wtedy na ulice wyszły tłumy Tybetańczyków. Żołnierze otworzyli ogień, zabijając wiele osób.
Lobsang Dzinpa, 32-letni mnich klasztoru Kirti w Ngabie, 27 marca napisał testament i powiesił się w swojej celi. Wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, co władze zarzucały klasztorowi (organizowanie protestów, przeniesienie zwłok zabitych przez LPZ, przekazywanie informacji o zajściach), podkreślając, że o jego działaniach nie wiedział żaden inny duchowny. Napisał też, że to on stał na czele protestu. „Nie chcę żyć pod chińskimi rządami. Nawet minuty, o dniu nie wspominając”, zakończył i podpisał. W Ngabie aresztowano też 75-letniego mnicha, który szedł ze swoim uczniem odprawić rytuał buddyjski. Zwolnili go, ale odebrał sobie życie.
Wicesekretarz lhaskiego Komitetu Miejskiego KPCh powiedział dziennikarzom, że do tej pory policja zatrzymała 1000 osób (część miała oddać się w jej ręce sama) w związku z marcowymi zamieszkami. Wang Xianming zapowiedział procesy jeszcze przed 1 maja i przedstawił jak dotąd najpełniejszy obraz rozprawy z największymi od 20 lat antyrządowymi protestami w Tybecie. 2 kwietnia w transmitowanym przez telewizję wystąpieniu Zhang Qingli, najważniejszy chiński dygnitarz w TRA, wychwalał oddziały rozbijające demonstracje, tę „ludową armię wykonującą rozkazy partii, służącą ludowi, heroiczną i wielką w walce”.
BBP TRA rozsyła wszystkim esemesy: „Zachęcamy masy do aktywnego przekazywania informacji, które pomogą w zatrzymaniu podejrzanych z listy najbardziej poszukiwanych w związku z udziałem w incydencie 14 marca. Po zweryfikowaniu wiadomości informator otrzyma bezzwłocznie nagrodę w wysokości 20 tysięcy yuanów, a jego dane pozostaną tajne. Doniesienia należy składać pod numerami 0891-6311189, 0891-6324422 lub 110. Biuro Bezpieczeństwa Publicznego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego”.
W telewizji list gończy nr 13, za pięcioma mężczyznami. W ten sposób mamy już 79 „najbardziej poszukiwanych”.
5 kwietnia 2008
Krwawa pacyfikacja protestu mnichów i świeckich w Tongkorze, w Kardze trafiła na pierwsze strony zagranicznych gazet. Agencja Xinhua przyznała, że strzelano, ale wyjaśniła, że funkcjonariusze zostali do tego zmuszeni, ponieważ tłum zaatakował chińskiego urzędnika. Łgarstwo.
Opublikowali czternastą listę najbardziej poszukiwanych, na której jest pięciu mężczyzn. Na liście figurują już 84 osoby.
6 kwietnia 2008
Wczoraj miało odbyć się doroczne święto buddyjskie w Dału, w Kardze. Przeszkodziła policja. Tysiąc zgromadzonych – mnisi, świeccy, uczniowie, a nawet urzędnicy w maskach – odpowiedzieli pokojowym protestem, krzycząc „Niech żyje Dalajlama”, „Wolny Tybet”, Chcemy wolności” itd. LPZ otworzyła ogień. Postrzelili dziesięć osób. Pięć jest w stanie krytycznym. Kilka osób „znikło”. Protest trwał od południa do siedemnastej. Nie możemy się do nikogo dodzwonić, ani tam, ani w Draggo i Kardze.
W telewizji listy gończe nr 15 i 16 – za czterema i pięcioma mężczyznami, wśród których przeważają mnisi, w tym jeden sędziwy. Wszyscy mieli 14 marca uczestniczyć w zajściach przed lhaską świątynią Ramocze. Zdjęcia najwyraźniej zrobione telefonami komórkowymi. W sumie szukają tak już 93 Tybetańczyków.
7 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 17 – tym szukają pięciu mężczyzn i kobiety. W sumie to już 99 osób.
Protest mnichów i świeckich w mieście nr 3, w Draggo, w Khamie został rozbity. Aresztowano 120 mniszek. Zwolnili 17 – całe w sińcach. Wypuścili też khenpo Lobsanga Łangczena, opata klasztoru Dzori. Pobity, jest w strasznym stanie.
W Dzaczu, w Kardze 1 kwietnia rozpoczęli kampanię edukacji patriotycznej w lokalnym klasztorze, zmuszając mnichów do lżenia Dalajlamy. Protestowali duchowni i koczownik – zabrali siedem osób.
Ponad dwieście mniszek z klasztoru Ratrul w Dału, w Kardze 2 kwietnia odprawiło ceremonię w intencji zabitych w tej prefekturze. LPZ przerwała uroczystość, ale że za mniszkami stało ponad stu Tybetańczyków obyło się bez stosowania siły.
Tego samego dnia przyjechali z kampanią edukacji patriotycznej do klasztoru Batangu, w Kardze. Kiedy wszyscy mnisi odmówili znieważania Dalajlamy, aresztowali pięć osób, w tym opata Dzigme Dordże i Jesze, mistrza dyscypliny.
W Tongkorze, w Kardze 4 kwietnia LPZ rozbiła protest mnichów i świeckich. Znamy już nazwiska ośmiu zabitych, ale to nie koniec. Następnego dnia zrobili rewizję w klasztorze. Deptali zdjęcia Dalajlamy i głównego guru świątyni. Przy okazji zniszczyli wiele relikwii, w tym posągi, malowidła. Tongkor słynął w Kardze z tego, że udało mu się ocalić bodaj najwięcej relikwii z pożaru „reform demokratycznych” i rewolucji kulturalnej. Ludzie ryzykowali życiem, żeby nie dopuścić do ich zniszczenia. Teraz Komunistyczna Partia Chin przystępuje najwyraźniej do drugiej rewolucji kulturalnej. Dowiadujemy się, że władze grożą mieszkańcom surowymi karami za ujawnienie komukolwiek prawdy o ostatniej masakrze. Wolno mówić tylko to, co podaje Xinhua.
Stu studentów z Akademii Pedagogicznej w Colho protestowało pokojowo przeciwko mordowaniu Tybetańczyków przez policję i domagało się zwolnienia aresztowanych za udział w demonstracjach we wszystkich trzech regionach Tybetu. Natychmiast wkroczyła LPZ, uczelnię otacza kordon.
W Ngabie aresztowano właśnie kolejnych pięć osób. Znamy nazwiska, ale nie wiemy, gdzie ich trzymają.
W Kanlho, w Gologu Biuro Bezpieczeństwa Publicznego wymierzyło wszystkim zatrzymanym grzywny w wysokości 20 tysięcy yuanów.
9 kwietnia 2008
Wczoraj władze przywiozły do Lanzhou drugą grupę zagranicznych (i jedenastu chińskich) dziennikarzy. Zabrali ich do regionu tybetańskiego Amdo przyłączonego do prowincji Gansu. W Sangczu do dziennikarzy wybiegło ponad trzydziestu mnichów z klasztoru Labrang. Powiewali flagą z ośnieżoną górą i lwem. Krzyczeli: „Żądamy powrotu Dalajlamy. Nie domagamy się niepodległości tylko praw człowieka. Teraz praw żadnych nie mamy”. Przy okazji ujawnili, że wielu duchownych uwięziono i że w całym regionie roi się od agentów. Już drugi raz mnisi ryzykują życiem, żeby powiedzieć prawdę o sytuacji w Tybecie (27 marca zrobili to lamowie z Dżokhangu, którzy przebili się do pierwszej grupy zagranicznych dziennikarzy).
Trzy dni temu przed jednym z klasztorów w Juszu, w Khamie ponad stu Tybetańczyków skandowało „Wolny Tybet” i „Pozwólcie Dalajlamie wrócić do domu”. W tym samym czasie w świątyni odprawiano ceremonię buddyjską. Natychmiast pojawili się uzbrojeni policjanci, aresztowano wiele osób. Lokalne źródło mówi, że po „lhaskim incydencie” do podobnych protestów dochodzi bardzo często. Wszystkie rozbija LPZ. Władze nie podały liczby zatrzymanych; nie wiadomo też, czy byli zabici i ranni.
Dziś rano Dziampa Phuncog, przewodniczący rządu ludowego TRA, spotkał się z dziennikarzami, którzy pytali miedzy innymi o los mnichów z Dżokhangu, którzy 27 marca, płacząc, informowali korespondentów o prawdziwej sytuacji w mieście. „Po dziennikarzach przyjechali dyplomaci z kilkunastu państw. Wszystko im wyjaśniłem. Powiedzieli, że muszą spotkać się z tymi ludźmi w Dżokhangu. Zgodziłem się na to. Choć nie było tego w programie, nie widziałem przeszkód. Udali się tam następnego dnia. Powiedziałem, że mogą spotkać się ze wszystkimi trzydziestoma mnichami. Ale ponieważ przyszliśmy dość wcześnie, a tego akurat dnia klasztor nie był otwarty dla zwiedzających, mnisi do nas nie wyszli, mimo że wołaliśmy ich dłuższy czas. Powiedziałem, że nic się nie stało. Przyjadą następni dziennikarze i też będą mogli się z nimi spotkać. Nigdy ich nie wyrzucimy ani nie ukarzemy za rozmawianie z dziennikarzami. Nigdy – ponieważ nasz kraj jest państwem prawa. Inna sprawa, oczywiście, jeśli dowiemy się, że popełnili jakieś przestępstwa. Powtarzam, jeśli przyjedziecie kiedyś do Tybetu, będziecie się mogli z nimi spotkać. Nie grozi im aresztowanie ani żadna kara. Pytacie, gdzie są, a ja odpowiadam: w Dżokhangu. O ile nie dopuścili się pobić, podpaleń, grabieży, będą spokojnie mieszkać w świątyni”. Wszystko to sprawia, że coraz bardziej boję się o tych mnichów. Sugestia, że było dla nich za wcześnie, jest zupełnie absurdalna. Dziampa Phuncog powiedział też, że do tej pory w związku z zamieszkami zatrzymano 953 osoby. 328 już zwolniono, a 403 aresztowano na wniosek prokuratury. Na liście najbardziej poszukiwanych znalazły się 93 osoby, z których 13 schwytano, a dziewięć dobrowolnie oddało się w ręce władz. W sumie w ręce policji miało oddać się 362 podejrzanych o udział w zamieszkach. Telewizja podaje tymczasem, że na 17 listach gończych jest 99, a nie 93 ściganych.
Wszystkie instytucje podlegające władzom miejskim w Lhasie i rządom prefektur TRA, przedsiębiorstwa państwowe i prywatne, uniwersytety, szkoły, komitety dzielnicowe itd. zobowiązano do potępienia „incydentu 14 marca” oraz „separatystycznej kliki Dalaja”. Kadry i urzędnicy mają obnażać „winy Dalaja” i poddać go krytyce. Na piśmie. Wcześniej podobne kampanie zarezerwowane były dla klasztorów. Teraz obowiązują wszystkich – łącznie z siedmiolatkami ze szkół podstawowych.
Jednostronna propaganda rządowych mediów podsyca wrogość między Tybetańczykami i Chińczykami. Chiński internet dyszy nienawiścią do Tybetu i jego duchowego przywódcy, Dalajlamy. Pojawia się też mnóstwo fałszywych informacji pochodzących od ludzi, którzy podają się za „naocznych świadków”. Wszystko to służyć ma najwyraźniej ukryciu prawdy o wydarzeniach w Lhasie, Ngabie itd. Słyszy się, że hotele w Pekinie, Szanghaju i innych miastach nie przyjmują Tybetańczyków i odmawiają robienia im rezerwacji.
W telewizji list gończy nr 18 za sześcioma mężczyznami. W sumie mamy już 105 „najbardziej poszukiwanych” Tybetańczyków.
10 kwietnia 2008
W telewizji list gończy nr 19. Tym razem szukają pięciu mężczyzn i kobiety.
Mówi się, że niektóre magazyny przy lhaskim dworcu pełnią rolę prowizorycznych aresztów. Część zatrzymanych wywieziono już pociągami do więzień, gdzieś na północnym wschodzie. Wszyscy Tybetańczycy, którzy wybierają się do Silingu, są szczegółowo sprawdzani – czasem rewidowani po siedem razy. Do stolicy nie wjedzie nikt bez lhaskich papierów i meldunku.
Władze TRA powiadomiły biura podróży, że region nie będzie przyjmować zagranicznych turystów. Przyczyna – bezpieczne przeprawienie znicza przez Himalaje. Zmienili w ten sposób wcześniejszą decyzję o otwarciu TRA 1 maja.
Dowiedzieliśmy się, że zamknęli mnichów z klasztoru Labrang, którzy wczoraj powiedzieli prawdę zagranicznym dziennikarzom w Sangczu, w Amdo. 7 kwietnia aresztowali trzydziestu mnichów klasztoru Ngolha w Maczu i dziesięciu mieszkańców pobliskiej wioski. W syczuańskim okręgu Ngaba festiwal kłamstwa i propagandy. Wszyscy muszą stawać przed kamerą i recytować: „Potępiam klikę Dalaja. Nie będę posiadał żadnych wizerunków Dalajlamy. Nigdy nie przystąpię do kliki Dalaja. Nie będę uczestniczyć w żadnych działaniach separatystycznych. Każda próba podzielenia narodowości Chin skazana jest na klęskę. Przysięgam wierność Komunistycznej Partii Chin. Wykonam każde polecenie Komunistycznej Partii Chin. Wyrażam wdzięczność Komunistycznej Partii Chin”. Za odmowę – natychmiastowe aresztowanie.
11 kwietnia 2008
Kilka dni temu dwudziestu jeden chińskich adwokatów wyraziło gotowość reprezentowania aresztowanych Tybetańczyków. Napisali list otwarty: „Według doniesień mediów po incydencie 14 marca w Lhasie zatrzymano już kilkaset osób. Jako adwokaci wyrażamy nadzieję, że wszystkie departamenty rządu, które mają styczność z aresztowanymi, będą ściśle przestrzegać konstytucji, ustaw i odpowiednich przepisów kodeksu postępowania karnego. Trzeba położyć kres wymuszaniu zeznań przy pomocy tortur, szanować niezależność władzy sądowniczej i strzec godności prawa. Wyrażamy wielkie zaniepokojenie sytuacją w Tybecie i pragniemy zapewnić pomoc prawną aresztowanym Tybetańczykom”. Władze bezzwłocznie ostrzegły ich, że mają trzymać się z daleka od „tybetańskiego incydentu”. Trzech już się wycofało. Zastraszyło ich Miejskie Biuro Sądownictwa w Pekinie. Przy okazji okazało się, że „w Tybecie jest wystarczająco dużo prawników i nie trzeba mu pomocy z innych regionów”. Innymi słowy, polityka wlazła z butami w niezależne sądownictwo, odbierając Tybetańczykom prawo do obrony. Strach i presja sprawią, że sami nie będą szukać pomocy adwokatów. W takich okolicznościach łatwo sobie wyobrazić rezultaty pracy sądów.
Właśnie się dowiedzieliśmy, że przed kilkoma dniami w Ruthogu, w Ngari protestowało czterech lub pięciu mężczyzn. Krzyczeli: „Rozpocznijcie rokowania pokojowe z Dalajlamą. Przestańcie prześladować i zabijać Tybetańczyków”. Zostali natychmiast aresztowani i przewiezieni do pobliskiego więzienia. W Tongkorze, w Kardze władze grożą, że za ucieczkę ludzi w góry, zapłaci klasztor i wioska. Osoby, które zostały ranne podczas wcześniejszego protestu, są w stanie krytycznym, bo boją zgłosić się do szpitala.
Klasztory Drepung, Sera itd., świątynie Dżokhang, Ramocze itd. są od ponad miesiąca odcięte od świata kordonami LPZ. Wierni nie mogą praktykować, nie przekazuje się nauk. Wszystko zakazane. Mnisi dostają głodowe racje, nie działają telefony. Los wielu duchownych pozostaje nieznany.
Telewizje nadają listy gończe nr 20 i 21 Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA, za osiemnastoma i czternastoma osobami. Na drugiej liście są sami mnisi. Wnosząc ze zdjęć – uczestnicy pokojowych, symbolicznych protestów sprzed 14 marca. Jak dotąd to najdłuższe listy poszukiwanych; w sumie było już na nich co najmniej stu czterdziestu trzech Tybetańczyków.
12 kwietnia 2008
Z ostatniej chwili: nocą 10 kwietnia do klasztoru Drepung wjechał długi konwój wojskowych ciężarówek. Ponownie zablokowano drogi. Mówi się, że głodni mnisi próbowali wydostać się ze świątyni, otoczonej policyjnym kordonem ponad miesiąc temu. Inni twierdzą, że incydent sprowokowali funkcjonariusze, próbujący dokonać aresztowań w klasztorze. Innymi słowy, nie znamy szczegółów, ale napływają informacje o zabitych i rannych. Drepung pozostaje odcięty od świata. Żadnego kontaktu.
Kolejne doniesienia o tybetańsko-chińskich bójkach w lhaskiej szkole średniej. Na ulicach wielu Hanów manifestuje wrogość wobec Tybetańczyków. Niektóre warsztaty rowerowe odmawiają obsługiwania tybetańskich klientów. Sprzedawcy warzyw krzyczą „Pół kilograma ogórków – dwa yuany dla Chińczyków, trzy dla Tybetańczyków. Zasłużyliście sobie”. Pod koniec marca tłum chińskich sprzedawców pobił na targu pięcioro Tybetańczyków, którzy narzekali na ceny. Żołnierze natychmiast otworzyli ogień. Jeden Tybetańczyk został postrzelony w nogę, a całą piątkę aresztowano.
Zwolniono część osób aresztowanych bez powodu po 14 marca. Okazuje się, że w ogóle nie brali udziału w „incydencie”. Niektórych zatrzymano, jak szli po zakupy. Większość po prostu mieszka w tybetańskim kwartale miasta na ulicach takich jak Barkhor i Karma Kunsang. Aresztowali nawet robotników budowlanych. I około stu uczniów (z liceów i gimnazjów). Osiemset osób zamknęli w magazynie stołecznego dworca kolejowego. Różnie: na wniosek Ludowej Policji Zbrojnej, Biura Bezpieczeństwa Publicznego, prokuratury. Pierwsi byli okrutnie torturowani; zabrano im buty, nie dostawali nic do jedzenia. Część przewieziono prosto do stołecznego aresztu śledczego Guca; inni trafili najpierw do więzień w Tolung Deczen i Maldrogongkar. Przyjeżdżają funkcjonariusze z prefektury Szigace, Nagczu itd., i zabierają „swoich” więźniów. Lhasą zajmą się na koniec. Mówi się, że zamknęli już ponad trzy tysiące osób.
BBP Tybetańskiego Regionu Autonomicznego opublikowało list gończy nr 22 za najbardziej poszukiwanymi. Pokazują go w telewizji. Jedenaście osób, sami mnisi. Oczywiście, nie wiemy nic, ale najwyraźniej coś stało się w którymś z lhaskich klasztorów. Być może ma to jakiś związek z wczorajszymi niepokojami w Drepungu.
Z ostatniej chwili: po stłumieniu protestów mnichów i świeckich w Tongkorze, w prefekturze Kardze prowincji Sichuan władze opublikowały obwieszczenie adresowane do ponad trzystu osób, które zdołały uciec i ukryć się górach. Grożą, że jeśli w ciągu pięciu dni nie oddadzą się w ręce policji, zburzą klasztor Tongkor. Termin minął, nie słyszałam, by ktoś wrócił z gór. Wciąż nie udaje się nam skontaktować z nikim z okolicy, nie wiemy, jak zareagowały władze. Dostaliśmy tylko taką wiadomość od jednego z mnichów Tongkoru: „Boimy się zejść w dolinę, bo zostaniemy natychmiast aresztowani. Kiedy do klasztoru wchodzą trzy osoby, przed bramą natychmiast pojawia się trzech żołnierzy. Zabrali nam wszystko, pieniądze, księgi, jak złodzieje. Kilka dni temu świątynia jeszcze stała, ale wszystkie bramy i drzwi były otwarte”. To słynny, stary klasztor z wieloma bezcennymi relikwiami. Złote posągi buddów, thangki przetrwały koszmar rewolucji kulturalnej. Martwię się, czy ocaleją z tego.
13 kwietnia 2008
Wiele osób słyszało o poważnym incydencie, do którego doszło w klasztorze Drepung przed dwoma dniami. Duchowni starli się z uzbrojonymi policjantami – nikt nie zna jednak żadnych szczegółów, wszyscy niepokoją się o mnichów. Apeluję o zainteresowanie świata.
Opublikowali i pokazali w telewizji listy gończe nr 20 i 21. Zmienili czas, więc nie widziałam. Wiem tylko, że na pierwszej było 18 osób.
Wczoraj w trybie nadzwyczajnym władze wezwały najważniejszych hierarchów religijnych i innych przywódców z wszystkich 18 okręgów prefektury Kardze w Khamie. Kazali im się podpisać pod listem potępiającym Dalajlamę. Zarządzono, że od jutra w pierwszych 43 klasztorach regionu rozpoczną się kampanie „edukacji patriotycznej” i „zwalczania kliki Dalaja”.
Japońskie media informują o sytuacji w rodzinnej wiosce Dalajlamy, Takcerze w okręgu Congkhakhar, w Qinghai. Drzwi do starego domu zamknięte na cztery spusty. Na ścianach obwieszczenie Biura ds. Sądownictwa, po chińsku i tybetańsku, z 2 kwietnia. Zabrania posiadania i rozpowszechniania symboli i ulotek zagrażających bezpieczeństwu państwa oraz wizerunków i zdjęć Dalajlamy. „Osoby, które dopuściły się naruszenia prawa – czytamy – muszą zrozumieć swoje błędy, poprawić się, oddać w ręce policji i przyznać się do winy, by sądy mogły potraktować je łagodnie i wymierzyć niższe kary”. Zachęcają też do donoszenia na winnych, obiecując pochwały i nagrody. Wioskę patroluje policja. Droga dojazdowa jest zamknięta.
14 kwietnia 2008
Zeszłej nocy lokalna telewizja podała, że do klasztoru Drepung skierowano grupę roboczą Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA, która ma edukować na temat prawa i przepisów. Informowała o tym również agencja Xinhua: „W celu zwiększenia wysiłków na rzecz propagowania znajomości prawa i przepisów oraz przywrócenia normalnych praktyk buddyjskich w klasztorze Drepung zainstalowano grupę roboczą, która propaguje znajomość prawa i przepisów”. I dalej: „Grupa robocza działa w ramach polityki państwowej i religijnej oraz ściśle przestrzega właściwych ustaw i przepisów. Pracuje systematycznie i bez zakłóceń, zyskując zrozumienie i poparcie mnichów oraz świeckich wyznawców buddyzmu”. „Bez zakłóceń”? Doniesienia z miasta zadają temu kłam. Droga prowadząca do Drepungu jest wciąż zamknięta, choć równoległe już otwarto. Ciągle nie wiemy, co wydarzyło się w klasztorze. Tradycyjnie Drepung był najważniejszym klasztorem szkoły gelug buddyzmu tybetańskiego. Mieszkało w nim na stałe 7700 mnichów, a w czasach największej świetności nawet 10 tysięcy. Dziś jest ich około tysiąca.
Popularne portale internetowe informują za „Dziennikiem Tybetańskim”, że „władze policji oferują nagrody za pomoc w ujęciu podejrzanych o udział w incydencie 14 marca”. 11 kwietnia Wyższy Sąd Ludowy TRA, Prokuratura Ludowa i Biuro Bezpieczeństwa Publicznego wystosowały „wspólne oświadczenie” oraz opublikowały zdjęcia kolejnych 14 „najbardziej poszukiwanych” Tybetańczyków – w tym co najmniej 12 mnichów. Wnosząc z daty i podpisów: „podejrzany nr 136”, „podejrzany nr 137”, „podejrzany nr 141”, idzie tu zapewne o uczestników „incydentu 11 kwietnia” w Drepungu. Ciekawe dlaczego publikują zdjęcia poszukiwanych tybetańskich mnichów i pełny tekst „wspólnego oświadczenia” – ścigani… bicie, plądrowanie, podpalanie… nagrody za informacje… obiecujemy anonimowość… i wreszcie numery telefonów lhaskiego BBP – na chińskich, rządowych portalach?
Nie wiem, czy pokażą dziś w telewizji nowe listy gończe. Wszystko to sprawia wrażenie odliczania czasu do zemsty. Władze poddały już ścisłej kontroli absolutnie wszystkie kręgi tybetańskiego społeczeństwa. Może z boku tego nie widać, ale każdy Tybetańczyk żyje dziś w lęku.
Okazuje się, że na wczorajszym nadzwyczajnym spotkaniu w Kardze ustalono również, że od tej pory na wszystkich klasztorach w regionie powiewać będą chińskie flagi, a każdy mieszkaniec przyjmie do wiadomości, że za „incydentem tybetańskim” stała „klika Dalaja”, i nie ustanie w jej krytykowaniu.
Władze informują też o rozwiązaniu sprawy „zamachu bombowego 23 marca” w Czamdo. Okazuje się, że bombę podłożyło dziewięciu mnichów studiujących sutry w klasztorze Thongsza, w okręgu Gondzio. Trzech aresztowano już 1 kwietnia. Zaraz potem z Czamdo ruszyły cztery ciężarówki z żołnierzami, którzy otoczyli świątynię kordonem, odcinając ją od świata. Dwa dni później mnisi zaprotestowali. Krzyczeli: „Jesteśmy niewinni”, „Uwolnijcie aresztowanych”, „Żądamy swobód religijnych”. Wtedy zabrali sześciu kolejnych duchownych – w wieku od 17 do 30 lat – i przepędzili ich ulicami stolicy okręgu. Teraz ogłaszają, że to oni podłożyli bombę i przyznali się do winy.
Wiarygodne źródło mówi nam, że przed kilkoma dniami w Darcedo protestował Sangpel. Stał tam z podniesioną wysoko flagą z ośnieżoną górą i lwami. W tym samym mieście koczownik Lhapa z Lhagongu, trzymając w rękach podobny sztandar, krzyczał na przejeżdżające wojskowe ciężarówki: „Wolność dla Tybetu”, „Proście Dalajlamę o powrót”. Obu aresztowano. Nie wiemy, co się z nimi stało.
15 kwietnia 2008
Nowe informacje o incydencie 11 kwietnia w Drepungu. Rząd TRA wysłał do klasztoru grupę roboczą – oficjalna misja: edukacja prawna. Faktycznie – reedukacja patriotyczna i walka z kliką Dalaja, co wywołało protesty duchownych. Urzędnicy wezwali na pomoc zbrojną policję, która aresztowała część duchownych za „zakłócanie pracy” grupy roboczej. Nie wiemy ilu, nie wiadomo dokąd ich zabrano (mówi się, że do Czuszuru lub Nagczu). Przedwczoraj Xinhua informowała o skierowaniu grupy roboczej do klasztoru, nie wspomniała jednak o proteście ani o aresztowaniach. Wzmocniono posterunki na drodze do świątyni. Drepung jest wciąż odcięty od świata.
Wiecują wszystkie urzędy i jednostki produkcyjne TRA. Chodzą słuchy, że będą prześwietlać wszystkich urzędników, zwłaszcza członków partii. Trwają masowe aresztowania we wszystkich regionach Tybetu, przychodzą między innymi po byłych więźniów politycznych. Nikt nie wie, co się dzieje z zatrzymanymi.
Wczoraj pokazali w telewizji list gończy nr 24 – za czterema mężczyznami, samymi świeckimi. Dziś nr 25 – też czterej mężczyźni, dla odmiany mnisi. Na liście najbardziej poszukiwanych mają już 165 Tybetańczyków.
Wczoraj rano w Markhamie demonstrowała pokojowo grupka mnichów i świeckich, przeciwko którym rzucono potężne siły policji zbrojnej. Wciąż nie wiem, czy byli zabici, ranni, aresztowani. Przed kilkoma dniami władze ogłosiły kampanię reedukacji w jednym z najsłynniejszych klasztorów tego okręgu. Na znak protestu wszyscy mnisi opuścili świątynię.
Właśnie nam powiedziano, że 8 kwietnia władze zamknęły szkołę przy klasztorze Tacang Lhamo Kirti w Dzoge, w Amdo, ponieważ 15 marca wiele dzieci uczestniczyło w proteście mnichów i świeckich. Szkołę założył w 1986 roku Nima, słynny uczony z Kirti. Z czasem rozrosła się w liceum z prawdziwego zdarzenia (dwunastoletnie) dla 500 dzieci. Dorobiła się ponad 300 absolwentów. Władze lokalne aresztowały tam 73 Tybetańczyków (w tym 19 mnichów Kirti) i przepędziły ich ulicami, żeby wybić innym z głowy udział w demonstracjach. Mówi się, że niektórzy zostali już skazani, ale nie znamy żadnych szczegółów.
W miasteczku Heka w Cigorthangu 25 marca demonstrowało jakieś 100 osób. Niejaki Liu z lokalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego powiedział RFA, że aresztowali 16 osób (niektóre miały oddać się w ręce policji z własnej woli).
W Czone, w Amdo wszystkie jednostki produkcyjne muszą wybrać ochotników do patrolowania ulic i obserwowania świątyń. Wachta będzie trwać pół roku. W regionie aresztowano ponad 300 mnichów i znacznie więcej świeckich. Nie mogli ich upchać w lokalnych więzieniach, więc część przewieziono do sąsiedniej prefektury autonomicznej Nixia.
16 kwietnia 2008
Dzień bez listów gończych z Lhasy. Okazuje się, że wczorajszy nr 25 był za czterema mnichami, którzy przyjechali na studia w klasztorze Sera z innych regionów kraju. Już ich mają.
Uzbrojeni policjanci wciąż przeczesują tybetańskie kwartały miasta. Z domów, w których znajdą zdjęcia Dalajlamy, zabierają wszystkich. Ludzie chowają te portrety w campie, ryżu, mące pszennej, między belkami dachów. Zdarzają się donosy, wtedy wkracza policja. Więc ludzie płaczą i palą zdjęcia Jego Świątobliwości, jedno po drugim. Władze nie ufają już nawet tybetańskim członkom partii, kadrom i urzędnikom. We wszystkich jednostkach produkcyjnych TRA kazano właśnie zainstalować kamery przemysłowe, przy bramach i w biurach. „Zrobiło się naprawdę strasznie – słyszymy. – Każdy się boi”.
Kampania „obnażania i potępiania podłych czynów kliki Dalaja” szerzy się jak pożar. Wiece, przemówienia, podpisywanie lojalek. Podobne wypracowania każą pisać nawet dzieciom ze szkół podstawowych. „Za te zaplanowane i zorganizowane akty odpowiada jedna osoba. Moja mama” – napisało jedno z nich.
Słyszymy, że dziewięciu Tybetańczyków, którzy najwyraźniej mieli już zupełnie dość tyrańskich rządów, rzuciło legitymacje partyjne.
Tybetańczycy z Amdo mówią nam, że nocą 14 kwietnia do klasztoru Labrang w Sangczu wdarł się tłum uzbrojonych policjantów. Rewidowali wszystkie pomieszczenia, bili opornych mnichów, niszczyli ich dobytek i darli na strzępy znalezione zdjęcia Dalajlamy. Zabrali około 200 duchownych, których bili i torturowali. Następnego dnia kilku zwolnili. Obecnie w prefekturze Kanlho trzymają ponad 3000 Tybetańczyków. Zwalniani muszą płacić grzywny. W zależności od „ciężaru zbrodni” – minimum od dwóch, trzech, do kilkudziesięciu tysięcy yuanów. Władze tłumaczą, że to na pokrycie kosztów operacji Ludowej Policji Zbrojnej.
W związku z niedawnymi protestami – ludzie, pokojowo, domagali się powrotu Dalajlamy, uwolnienia wskazanego przezeń XI Panczenlamy, oraz pracy dla tybetańskich absolwentów szkół wyższych – do Czency, w Amdo przyjechał oddział policji z Silingu. Aresztowali około 50 osób, głównie chłopów.
Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prowincji Qinghai 1 kwietnia zatrzymało słynną pieśniarkę i poetkę Dziamjang Kji, która pracowała w Telewizji Qinghai. Nie wiemy, dokąd ją zabrali. Policja przeszukała jej mieszkanie, skonfiskowali komputer i notesy. Dziamjang Kji ma 40 lat, wychowywała się wśród koczowników w Mangrze. Na koncie szczęśliwa rodzina, dwie córeczki, niezliczone kasety i płyty. Dwa lata temu zaprosili ją do Stanów Zjednoczonych; śpiewała, wygłaszała odczyty. Prowadziła chińskiego i tybetańskiego bloga, który był bardzo popularny. Pisała wiersze, eseje, chciała wydać książkę.
Tybetańczycy w Pekinie – na etatach, pracujący dorywczo, studiujący czy robiący interesy – są inwigilowani i wykluczani. Wiele hoteli nie chce ich meldować, taksówkarze zatrzaskują drzwi przed nosem. W stołecznych sklepach i restauracjach tybetańskich – zupełne pustki. Policja każe właścicielom meldować natychmiast o ludziach poruszających „drażliwe tematy”.
17 kwietnia 2008
Dwa miesiące temu, wieczorem 11 lutego, policja przerwała ceremonię religijną w klasztorze w Rebgongu, w Colho, co, ma się rozumieć, nie wzbudziło entuzjazmu mnichów i świeckich, którzy zaczęli skandować żądania wolności religijnej i modlitwy o długie życie Dalajlamy. Rozpędzono ich granatami z gazem łzawiącym i aresztowano 200 osób. Następnego dnia przed siedzibą władz okręgu zebrało się kilka tysięcy Tybetańczyków, domagających się uwolnienia zatrzymanych. Władze się ugięły, ale wtedy okazało się, że trzech mnichów i sędziwy świecki zostali tak okrutnie skatowani, że trzeba ich było przewieźć na OIOM. Następnie władze ściągnęły elitarne oddziały policji z Silingu i Zhengzhou (z tej okazji na hotelu zawieszono nawet transparent z napisem: „Witamy siły specjalne z Zhengzhou”). W brutalnie spacyfikowanym „incydencie 11 lutego” dostrzegam zapowiedź protestów, które po 10 marca rozlały się z Lhasy na wszystkie ziemie tybetańskie. 17 marca mnisi klasztoru Rongłu w Rebgongu wspięli się na górską przełęcz za świątynią ofiarować kadzidło i modlić się o długie życie Dalajlamy. Kiedy ruszyli do miasta, zatrzymali ich świeccy, błagając z płaczem, by wrócili do świątyni. Mnisi byli tak wzburzeni, że niektórzy kaleczyli się nożami. W międzyczasie władze postawiły w stan gotowości policję zbrojną. Stanęło na kompromisie – mnisi przedstawili rządowi lokalnemu kilka żądań: policja nie będzie patrolować okolic klasztoru, zdemontuje zainstalowane w świątyni kamery przemysłowe i przestanie zakłócać ceremonie religijne. Władze na warunki te przystały, a wieczorem wysłały do tybetańskich domów grupy robocze, które zmuszały do podpisywania lojalek: „Nie będę brać udziału w demonstracjach” itd. Następnego dnia, w ramach przygotowań do odwetu, ściągnięto kolejne oddziały policji z Silingu. 15 kwietnia aresztowano ponownie staruszka i trzech mnichów zmasakrowanych w czasie „incydentu 11 lutego” oraz zaczęto wyłapywać innych uczestników tamtego protestu. Dziś rano delegacja duchownych z Rongłu poszła do miasta, pytać o los zatrzymanych. Urzędnicy ich zignorowali. Kiedy duchowni wracali do świątyni, zostali otoczeni przez policję. Bez słowa aresztowano 20 mnichów. Natychmiast zebrał się tłum świeckich, którzy błagali funkcjonariuszy o zostawienie mnichów w spokoju. Aresztowano więc około 100 świeckich i zapakowano na cztery ciężarówki. Wśród zatrzymanych był otoczony wielkim szacunkiem sędziwy lama, który usiłował mediować między rodakami a policją. Żaden Tybetańczyk nie próbował stawiać oporu – jedynie prosili. Po południu ściągnięto kolejne posiłki z Silingu. Tym razem żołnierzy piechoty przebranych za policjantów (w ciężarówkach ze zmienionymi tablicami). W międzyczasie do klasztoru wtargnęli policjanci uzbrojeni w karabiny maszynowe. Przeszukali wszystkie pomieszczenia, konfiskując zdjęcia Dalajlamy, płyty DVD itd., oraz aresztowali większość – według świadków, 80 procent – duchownych. W sumie zabrali ponad 200 osób. W klasztorze zostało ledwie kilku mnichów, którym nie wolno go opuszczać. Miasto pogrążyło się w rozpaczy. Zagrożeni czują się nawet Tybetańczycy, którzy pracują dla chińskich władz.
Przed trzema dniami policja zbrojna dokonała rewizji w klasztorze Labrang w Sangczu, aresztując wielu mnichów. To samo w klasztorach Gjamogong i Kadzagong w Coe, Caju w Caju, Malong i Taszi w Thangkangrze, oraz Kangse w Kjicangu. Następnego dnia Ngało Czenmo w Sangczu. Władze chińskie informują, że dokonują rewizji w niektórych świątyniach na podstawie informacji od okolicznych mieszkańców i że konfiskują karabiny, noże, materiały wybuchowe itd. Najwyraźniej usiłują zrobić z Tybetańczyków „terrorystów” i znajdą jeszcze wiele „dowodów” w innych klasztorach.
Chińskie media donoszą o zatrzymaniu 953 podejrzanych o bicie, niszczenie, plądrowanie i podpalanie 14 marca w Lhasie. 362 osoby miały same oddać się w ręce władz, a 328 już zwolniono. Prokuratura wydała 403 nakazy aresztowania. 93 ludzi z listy najbardziej poszukiwanych wciąż się ukrywa. Mówią też, że dziewięcioro z tej listy zgłosiło się na policję.
Dzień bez nowych listów gończych, ale w telewizji pokazali jakieś dziesięć osób, których nazwiska usunięto z listy najbardziej poszukiwanych. Większość to mnisi (mówi się, że protestowali przeciwko oczernianiu Dalajlamy). Prawdopodobnie zostali złapani albo sami oddali się w ręce władz. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że poszukiwani nr 119 i nr 123 przyznali się do winy.
18 kwietnia 2008
Jak rozumiemy, 200 osób aresztowanych wczoraj w Rebgongu trzymają w lokalnym Biurze Bezpieczeństwa Publicznego. W słynnym klasztorze Rongłu – i wokół niego – policja. Nikt nie wejdzie, nikt nie wyjdzie.
W Maczen, w Gologu aresztowali komika Dapę i pieśniarkę Dolmę Kji. On był też dyrektorem lokalnego Centrum Sztuki, a ona działała w Stowarzyszeniu Walki o Prawa Kobiet. Zabrali ich 31 marca. On miał pomagać w proteście mnichów Labrangu, drukując dla nich flagi z ośnieżoną górą i lwami oraz zdjęcia Dalajlamy. Policjanci, którzy po niego przyszli, zabawiali się, paląc mu zapalniczką brodę i włosy. W przypadku Dolmy idzie zapewne o teksty jej pieśni. Tego samego dnia zamknęli jeszcze pięć osób – z dyrektorem na czele – z prywatnej szkoły w Maczen. Podobno wszystkich ich zawieźli do Silingu, ale to wszystko co wiemy.
Sztafeta olimpijska zawita do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego w połowie maja. Między 19 a 23 znicz ze swoją obstawą będzie wspinać na Czomolungmę, dlatego władze, które zapowiadały, że 1 maja otworzą Tybet dla turystów, zaczynają zmieniać zdanie. Warunki jakoby nie sprzyjają, więc, powiadają, trzeba będzie poczekać. Nie mówią, jak długo. Pracownicy lhaskich biur podróży twierdzą, że w tym roku nie wjedzie nikt z Europy ani Stanów Zjednoczonych. Część trzeba będzie zamknąć, ale rząd ma pokryć wszelkie straty.
W TRA nowe przepisy. Od 12 kwietnia na dachu każdej świątyni musi powiewać chińska flaga. Za odmowę – „bezlitosne” kary. Nowe zasady, jak słyszę, będą obowiązywać także na ziemiach tybetańskich przyłączonych do prowincji Gansu, Qinghai, Sichuan i Yunnan. Trzy „wielkie siedziby” – Drepung, Sera i Ganden w Lhasie – oraz stołeczne świątynie Dżokhang i Ramocze są wciąż odcięte od świata. Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi.
Kolejny dzień bez listów gończych. Zamiast nich w telewizji informacja o wykreśleniu 23 osób – samych mnichów. Spekulujemy, że zamknęli ich – w Drepungu i innych klasztorach – za protesty przeciwko lżeniu Dalajlamy. Skreślają ich, bo zostali złapani albo wydani władzom przez grupy robocze.
Rozmawiałam z Tybetańczykiem, który właśnie przyjechał do Pekinu z Lhasy. Mieszka w pobliżu Barkhoru. 10 marca widział, jak policja aresztuje kilku mnichów i czterech świeckich przed Dżokhangiem. Następnego dnia na ulicach pojawiły się tłumy tajniaków. Wśród nich wiele kobiet z krótkimi włosami. Około piętnastej 14 marca widział na własne oczy, jak ubrany na czarno policjant z oddziałów specjalnych zastrzelił tybetańską dziewczynkę na północnym odcinku Barkhoru. Kula przeszyła jej gardło. Inni funkcjonariusze natychmiast wrzucili jej zwłoki do samochodu. Mówi, że jego znajomi byli świadkami kilkunastu podobnych scen: strzał, trup, do wozu. Kiedy udało mu się uciec z Barkhoru na wschodni Lingkhor, widział tłum policjantów z Biura Bezpieczeństwa Publicznego TRA filmujących Tybetańczyków palących samochody i sklepy ledwie przecznicę dalej. Funkcjonariusze nie robili nic więcej, jak gdyby ich to w ogóle nie interesowało. Później widział trzy czołgi skręcające z Jiangsu na wschodni Lingkhor. I znacznie więcej samochodów pancernych następnego dnia.
„Tego zamknęli, tamten nie żyje – to dziś w Lhasie normalna rozmowa”.
19 kwietnia 2008
Cichy dzień.
Wygląda na to, że dali sobie spokój z listami gończymi. Było ich w sumie 25, 169 nazwisk. Ostatnio wykreślili ponad 30 osób. Jak wyjaśniają, złapali je albo same oddały się w ręce władz.
Jednostki produkcyjne, zatrudniające wielu Tybetańczyków, np. chińskie Centrum Badań Tybetologicznych, każą wszystkim pracownikom krytykować na piśmie lhaski „incydent 14 marca” – i wszystkie kolejne, do których dochodziło w innych regionach Tybetu. Innymi słowy, „bezlitośnie obnażać i piętnować separatystyczną klikę Dalaja”. Wszyscy pracownicy pekińskiego Szpitala Tybetańskiego musieli stawić się na komisariacie. Tybetańskich pracowników Akademii Nauk Społecznych, Komitetu ds. Narodowości, Wydawnictwa Mniejszości Etnicznych, Centralnego Uniwersytetu Narodowości itd. spędza się na wiece i prześwietla na okoliczność „ukrytego zagrożenia”. To samo z tybetańskimi studentami stołecznych uczelni. „Nauczyciele wzywają nas na rozmowy – powiedział mi jeden z nich. – Policjanci z okolicznych komisariatów nagabują o »informacje«. Na uczelniach każą wypełniać nowe kwestionariusze. Z tego co rozumiem, partia powołała specjalną grupę, które nas inwigiluje”. Podobnie traktują tybetańskich uczniów szkół średnich. Pierwsze przykazanie: żadnych kontaktów ze „światem”.
20 kwietnia 2008
Sprostowanie: na rządowych listach najbardziej poszukiwanych znajduje się 170, a nie jak podałam wcześniej 169 osób.
Jiang Zaiping, zastępca dyrektora lhaskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego, powiedział na konferencji prasowej 18 kwietnia, że do tej pory w ręce władz oddało się dobrowolnie 365 podejrzanych o udział w „incydencie 14 marca: biciu, plądrowaniu i podpalaniu”. Za 170 osobami, które obciążają dowody, rozesłano listy gończe; 82 z nich zostały już pojmane, a 11 zgłosiło się z własnej inicjatywy. Aparatczyk podkreślał, że władze „dysponują dowodami, świadczącymi, że ludzie ci uczestniczyli w biciu, niszczeniu, plądrowaniu i podpalaniu”. To samo mówi „wspólne oświadczenie” Wyższego Sądu Ludowego TRA, Prokuratury Ludowej i regionalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Niemniej wśród numerów 112-170 (numery 143, 144 i 155-165 nie mają fotografii, a pod numerami 121 i 128 są zdjęcia tej samej osoby) jest aż 37 mnichów w wieku 20-40 lat. Czas umieszczenia ich na liście świadczy jednak, że są to duchowni z Drepungu – i, być może, z innych klasztorów – którzy protestowali przeciwko działaniom grup roboczych, zmuszających mnichów do lżenia Dalajlamy. Na zdjęciach wyglądają tak, jakby się z kimś kłócili, i najwyraźniej są bardzo wzburzeni. Nic nie wskazuje na to, że są pochłonięci „biciem, niszczeniem, plądrowaniem i podpalaniem”. Poza tym w czasie „incydentu 14 marca” mnisi od czterech dni byli odcięci od świata wojskowymi kordonami. Trwa to zresztą do dzisiaj. Choć umieszczono ich na liście najbardziej poszukiwanych, z pewnością są teraz oblężeni w swoich świątyniach. Każda próba ucieczki musi skończyć się pobiciem i aresztowaniem. Tak naprawdę, nie wiemy nawet, czy w ogóle jeszcze żyją. Apeluję do świata o zainteresowanie rozpaczliwą sytuacją naszych mnichów.
Słyszymy, że przed świtem 18 kwietnia do klasztoru Sera przyjechało 40 ciężarówek z funkcjonariuszami Ludowej Policji Zbrojnej. Aresztowali ponad 400 mnichów (normalnie było ich tam 700, zostali tylko starcy i nowicjusze). Mówi się, że duchownych (ubranych tylko w lekkie szaty) wywieziono do więzienia w Tolung Deczen. Aresztowano też większość mnichów klasztoru Ganden Czokhor w stołecznym okręgu Lhundrub oraz, jedną po drugiej, mniszki z Szepungu.
Wszystkie jednostki produkcyjne TRA oraz tybetańskich regionów prowincji Gansu, Qinghai, Sichuan i Yunnan organizują wiece potępiania kliki Dalaja. Byli towarzysze z rebelianckiej frakcji gwardii czerwonej wracają do obłąkańczego języka rewolucji kulturalnej. Natrząsają się z Dalajlamy i diaspory, bredząc znów o „dawnych właścicielach niewolników”. Szczególnie zasłużeni emeryci podpowiadają władzom utworzenie dzielnicowych komitetów samoobrony obywatelskiej, czyli milicji ludowych – „każdego cywila zmienimy w żołnierza” – rodem z rewolucji kulturalnej.
Wraca życie do lhaskich przybytków rozrywki: tancbud, nocnych klubów, barów karaoke, herbaciarni, łaźni, salonów fryzjerskich, piękności i masażu. Pełną parą pracuje przemysł usług seksualnych. Niemniej barów z tybetańską muzyką, nangmą, otworzyć nie pozwolono. Władze najwyraźniej boją się większych zgromadzeń Tybetańczyków. Wiele osób mówi o wyjeździe z Lhasy. Zwłaszcza biznesmeni i partyjne kadry. O tych ostatnich powiadają, że czują się niepewnie, kiedy w pobliżu nie ma żołnierzy, i jeszcze gorzej, gdy są.
W piątek 18 kwietnia Centralny Uniwersytet Narodowości w Pekinie kazał pisać samokrytyki 140 tybetańskim studentom, którzy uczestniczyli w symbolicznym, milczącym proteście 11 marca. Niektórzy się ugięli. Na konferencji prasowej Biura Informacji Rady Państwa, bodaj 2 kwietnia, wicedyrektor szkoły powiedział, że żaden z uczniów ani tybetańskich nauczycieli nie popierał incydentu 14 marca, a protestowali przeciwko biciu, niszczeniu, plądrowaniu i podpalaniu.
Większość z 21 chińskich prawników, którzy zadeklarowali gotowość zapewnienia pomocy prawnej aresztowanym Tybetańczykom, otrzymuje wezwania na rozmowy ostrzegawcze i telefony z pogróżkami. Pacyfikacja tybetańskich protestów zbiegła się z dorocznym przeglądem licencji – władze opóźniły go w co najmniej dwóch kancelariach, co odbije się na ponad 100 adwokatach. Jeśli potrwa to dłużej, skonfliktują środowisko. Niektórzy adwokaci dostają maile od skrajnych nacjonalistów: „Poczekaj, bydlaku, aż cię znajdę. Czekaj i patrz, co z tobą zrobię. Spróbuj się gdzieś pokazać. Zginie każdy, kto waży się bronić tybetańskich separatystów. Zabijemy też wasze rodziny”.
21 kwietnia 2008
W Lhasie, donosi „Dziennik Tybetański”, ogłoszono dziś formalnie „kampanię edukacyjną” pod tytułem: „Zwalczaj separatyzm, strzeż stabilizacji, promuj rozwój”. Podzielona na „trzy etapy”, potrwa dwa miesiące. Przed nami pranie mózgów – przy pomocy kija i marchewki – aparatczyków i kadr, chłopów i koczowników. Jednocześnie władze mobilizują lud do „demaskowania zła” (najchętniej na podstawie „własnych doświadczeń”). Wszystko to w celu „pogłębienia walki z separatyzmem i przypuszczenia kontrataku na spiski kliki Dalaja”. Dordże Cedrub, wicesekretarz Miejskiego Komitetu KPCh w Lhasie, powiada, że „rezultaty kampanii staną się miernikiem osiągnięć członków partii i kadr państwowych”.
Tymczasem kampania „zwalczania separatyzmu” idzie pełną parą w większości okręgów Tybetańskiego Regionu Autonomicznego. Przed trzema dniami „Dziennik Ludowy” pisał o dwumiesięcznej „edukacji patriotycznej” w okręgu Zangri prefektury Lhoka. Edukują się „członkowie partii, kadry, emeryci, stacjonujące w regionie wojska, podległe wszystkim komórkom oddziały Ludowej Policji Zbrojnej, dzieci ze szkół podstawowych i średnich, chłopi, koczownicy, biznesmeni oraz personel religijny”. Ludzi tych podzielono na „pięć kategorii”, a samą kampanię na „pięć etapów”. Jednym słowem – nikt przed nią nie ucieknie. Nowa rewolucja kulturalna przetoczy się przez każdą wieś, osadę, okręg i prefekturę, raniąc serca wszystkich Tybetańczyków.
Część rządowych mediów przedrukowała wywiad przewodniczącego TRA, Dziampy Phuncoga – byłego aktywisty rebelianckiej frakcji gwardii czerwonej – dla hongkońskiej telewizji satelitarnej. Wypowiedzi Dziampy są tak absurdalne, że warto poświęcić im chwilę uwagi. Wobec mnichów Drepungu – którzy zorganizowali protest 10 marca – zastosowano „stosunkowo skuteczne metody prewencji i kontroli”. Proszę? Podczas „incydentu” 14 marca „w żadnym razie nie stosowaliśmy środków, które mogłyby kogokolwiek zabić lub ranić”. Mniejsza o niezliczone relacje naocznych świadków, którzy słyszeli strzały i widzieli mordy na Barkhorze. Wreszcie, powiada przewodniczący, „wiedzieliśmy o określonych związkach między separatystami z zagranicy i z kraju oraz byliśmy gotowi”, niemniej „tym razem byli oni lepiej przygotowani, niż sądziliśmy”. Wiedzieli, byli przygotowani, ale nie zapobiegli eskalacji? Karygodne zaniedbanie obowiązków służbowych. „Sądy i Prokuratura Ludowa wzywały do poddania się głównie Tybetańczyków, ale też przedstawicieli innych nacji, w tym Hanów”. Bezwstydne kłamstwo! Na liście 170 „najbardziej poszukiwanych” są sami Tybetańczycy! Na koniec przewodniczący zdradził, że listy gończe „rozesłano najpierw za 40, potem 50 i wreszcie ponad 90 osobami. Z tego co wiem, do wczoraj w ręce władz dobrowolnie oddały się 22. Inne złapano, teraz poszukiwanych jest około 70”. Kolejne łgarstwo. Na konferencji prasowej 18 kwietnia Biuro Bezpieczeństwa Publicznego podało, że poszukiwało 170 ludzi, z których ujęło już 80 (w tym 11 „ochotników”). Nie wiadomo, czy pozostali ukrywają się czy zostali zabici.
Mnisi klasztoru Rongłu, którzy 17 kwietnia pokojowo apelowali do władz o uwolnienie aresztowanych współbraci, najwyraźniej rozwścieczyli urzędników lokalnych (choć nie podjęli w tej sprawie żadnego protestu). Rzucono przeciwko nim policję zbrojną, która biła na oślep i aresztowała na chybił trafił. W trakcie skatowano inkarnowanego lamę, którego próbowały zasłaniać własnymi ciałami przerażone kobiety. Też zostały aresztowane. Najmłodszy z zatrzymanych ma 15, najstarszy 75 lat (powalono go na ziemię uderzeniem pałki i wrzucono do samochodu). Pojmanym wiązano ręce stalowym drutem; niektórym za mocno, tnąc nadgarstki do kości. Następnie policja najechała klasztor, katując i aresztując tłum duchownych, rewidując wszystkie pomieszczenia, konfiskując zdjęcia Dalajlamy itd. Zabrali mnichom nawet herbatę. Z tego co rozumiemy, w Rebgongu mogli zamknąć ponad 430 osób.
Oprócz sędziwego Alaka Khasucanga wzięli też Czangce Rinpocze. Nic tak nie przeraża i tak nie oburza Tybetańczyków, jak prześladowanie inkarnowanych lamów. Co więcej, pierwszy z nich przekonał do przerwania protestu chłopów z wioski Njandu. Natomiast w prefekturze Colho słynny Szaricang Rinpocze powiedział urzędnikom lokalnym, żeby więcej nie zwracali się do niego – i innych lamów – o mediację: „Nigdy już tego nie zrobię, nawet jeśli zamkniecie mój klasztor”. Ludzie mówią, że na znak protestu złożył dymisję ze wszystkich piastowanych stanowisk. W Rongłu wciąż stacjonuje policja, klasztor jest martwy. W rozpaczy są nawet tybetańscy aparatczycy: „Skoro zabrali tylu ludzi, nasze duchy góry i bóstw opiekuńcze muszą być na wakacjach. To jasne jak słońce”.
Wciąż pogarszają się stosunki między Tybetańczykami i Hanami. „Obrażenia fizyczne – słyszę – to nic w porównaniu z traumą psychiczną Tybetańczyków wprzęgniętych w chiński system. Tych ran uleczyć się nie da”.
Mówią nam, że 14 kwietnia zbrojna policja najechała klasztor Njantho w okręgu Maczu, w Amdo. Przeszukali wszystkie pomieszczenia, skonfiskowali zdjęcia Dalajlamy i zabrali 150 mnichów. W tym samym okręgu 11 i 16 kwietnia aresztowano kilkudziesięciu Tybetańczyków, ale nam udało się ustalić imiona tylko kilku z nich: Lhamo Cering (18 lat), Lobsang Gjal (19), Cering Dordże (22), Carima (30), Lhamo (19), Kelsang Gjal (33), Khedrup (23), Ngondra (36) i jego syn Dziamjang. Nie wiemy, gdzie ich trzymają.
22 kwietnia 2008
Komitet Polityki i Prawa prowincji Sichuan oraz tamtejsze Biuro Bezpieczeństwa Publicznego 16 kwietnia ogłosiły komunikat specjalny: „Organy bezpieczeństwa publicznego zatrudnią 698 osób do pracy w lokalnych komisariatach w regionach tybetańskich”. 443 policjantów trafić ma do prefektury Kardze, 215 do prefektury Ngaba, a 40 do okręgu Mili w Liangshanie. Prócz tego mają nowe etaty „specjalne” (m.in. dla tybetańskich tłumaczy): 239 w Kardze i 102 w Ngabie. Podkreślają jeszcze, że o stanowiska te nie mogą ubiegać się „osoby, których partnerzy, najbliżsi krewni i krewni małżonków zostali skazani na śmierć, odbywają kary więzienia lub uczestniczyli w próbach obalenia naszego rządu w Chinach lub za granicą”.
Czomolungma leży w okręgu Dingri prefektury Szigace. Wczoraj władze lokalne zwołały wiec, by zmobilizować wszystkie siły – oddziały policyjne podległe organizacjom politycznym i prawnym, organy administracji, Ludową Policję Zbrojną, straż graniczną, straż pożarną i służby bezpieczeństwa wewnętrznego – do ochrony znicza. Słyszymy, że gdy zawita on do Lhasy, będzie tam obowiązywać godzina policyjna. Oczywiście władze nie zamierzają chwalić się tym przed światem. Tybetańczycy będą mieli zakaz pielgrzymowania i odwiedzania świętych miejsc. Lhaskie biura podróży wspólnie z Komunistycznym Związkiem Młodzieży Chińskiej zorganizują przed Potalą masówkę pod hasłem „Strzeż znicza, kochaj macierz”. Spodziewają się co najmniej 20 tysięcy Hanów (głównie pracowników stołecznych biur podróży). Do maja stolicę muszą opuścić wszyscy Tybetańczycy, którzy nie są tam zameldowani lub oficjalnie zatrudnieni (w tym mnisi z innych regionów studiujący w lhaskich klasztorach). Miasto jest też zamknięte dla przyjezdnych spoza TRA – to znaczy, z Khamu i z Amdo. Identyczne restrykcje będą obowiązywać na całej trasie sztafety olimpijskiej.
„Dziennik Tybetański” zapowiedział dziś cykl wstępniaków „obnażających i piętnujących kontrrewolucyjną naturę separatystycznej kliki Dalaja”. W pierwszym artykule zdefiniowali Dalajlamę jako „trzy nieszczęścia i głównego herszta”: „Dalaj to watażka, który podkopuje fundamentalne interesy Tybetańczyków i jest przyczyną ich nieszczęść, Dalaj to nieszczęście dla narodu chińskiego oraz główny herszt separatystycznej kliki politycznej, która knuje »niepodległość Tybetu«”.
Kolejna fala kampanii rodem z rewolucji kulturalnej. W Milingu, w Kongpo powołali dziewięć grup roboczych, które nawiedzają miasteczka, wioski i klasztory okręgu. Zwołują wiece, piętnują klikę Dalaja, badają sytuację, prowadzą śledztwa i ogłaszają coraz to nowe rozporządzenia.
Trwają masowe aresztowania mnichów. Jak słyszymy, w położonym w pobliżu Drepungu klasztorze Neczung zostało ich ledwie czterech. Tybetańczycy mówią o tym z ogromnym wzburzeniem – i strachem. Ponieważ wszystkie świątynie są zamknięte, wiele osób ofiarowuje maślane lampki przed Buddami wykutymi w skałach wzgórza Czakpori i modli się tam za ofiary prześladowań.
Mówią nam, że 17 kwietnia aresztowano ośmiu mnichów klasztoru Sakja w okręgu Lhundrub. 15 i 16 kwietnia zabrali 32 duchownych z klasztoru Szicang w okręgu Czone, w Amdo. W pobliskim klasztorze Czopel Taszi Czokhor aresztowali ponad 200 mnichów. W klasztorze Lhamo Kirti i wiosce Doczo w Dzoge wzięli czterech mnichów – Konczo Tarkę, Konczo Retana, Taji i Buganga Dargjala – oraz czworo świeckich: Phuncoga, Ato, innego Phuncoga i Khandro Cering (najstarszy ma 20 lat, najmłodsza 14). Nocą 19 kwietnia w góry uciekło ponad 190 mnichów klasztoru Lhamo Kirti.
W klasztorze Kirti, w Amdo 19 kwietnia odebrał sobie życie mnich. Nazywał się Tusong, miał 29 lat i był niewidomy. „Co musicie przeżywać wy – powiedział, jak się okazało, na pożegnanie – skoro ja, ślepy, nie mogę na to patrzeć”.
Chcę napisać kilka słów o aresztowanych niedawno artystach, nauczycielach i poetach. 31 marca zabrali dwóch artystów: Dapę (albo, jak wolą inni, Dałatara) i Dolmę Kji, oraz nauczycieli języka tybetańskiego: Palczen Kjaba, Lhundruba i Sonama Dordże. Następnego dnia Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prowincji Qinghai przyszło po słynną pieśniarkę i poetkę Dziamjang Kji, gwiazdę telewizji regionalnej.
Dapa, Dałatar albo Golog Dapa jest słynnym bardem. Wychodziwszy zezwolenie lokalnego rządu, 3 marca 2003 roku założył grupę artystyczną Majul Gesar. Byli zupełnie niezależni, nie dostawali żadnych pieniędzy od władz, starali się edukować ludzi i promować kulturę tybetańską. Uczyli tańca oraz języków: tybetańskiego i chińskiego. Dzięki temu wielu koczowników mogło wreszcie znaleźć pracę. Dapa jest jedną z najważniejszych postaci świata kultury w Gologu. W 1990 roku nagrał płytę z pieśniami o miłości, w 1996 i 2001 nagradzano jego przedstawienia. Śpiewał też pieśni o Gesarze, opowiadał jego historię (i nagrał świetną płytę z tym materiałem).
Dolma Kji jest słynną piosenkarką. Była związana z Majul Gesar, potem założyła własny zespół: Czarny Namiot i Biały Lotos. Najpierw miał być kobiecy, ale ludzie pchali się drzwiami i oknami, zaczęła więc przyjmować i aktorów. Grała główne role w wielu przedstawieniach, nagrywała płyty i kasety z miłosnymi pieśniami.
Palczen Kjab jest liderem Grupy Pomocy Kulturalnej Maczen, która niesie kaganek oświaty przez koczownicze pustkowia, ucząc dzieci nomadów. Palczen i jego nauczyciele nagrali dwie płyty (między innymi „Tybetański dom”) promujące edukację. Latem 2007 roku otrzymali dotację od amerykańskiej organizacji pozarządowej.
Dziamjang Kji, pisząca pod pseudonimem Meng Zhu, urodziła się w wiosce Sangdo Laca, w Mangrze, w Amdo. W 1993 roku ukończyła studia na wydziale politechnicznym Akademii Pedagogicznej Narodowości w Qinghai i zaczęła pracować w tybetańskiej sekcji telewizji regionalnej. Do kwietnia 2008 roku była przede wszystkim wydawczynią, redaktorką, tłumaczką, autorką i reżyserką programów informacyjnych. W 1994 rozpoczęła trzyletni, korespondencyjny kurs Akademii Edukacyjnej. Jest słynną śpiewaczką, niezwykle popularną wśród Tybetańczyków w kraju i za granicą. Nagrała co najmniej pięć solowych płyt: „Czarny Namiot”, Szambalę”, „Czar śniegu”, „Tęsknotę za Tybetem”, „Przeznaczenie”. Jako jedna z nielicznych interesowała się prawami tybetańskich kobiet i dzieci. Dużo o tym pisała. W marcu 2006 roku zaproszono ją do Stanów Zjednoczonych, gdzie występowała z okazji tybetańskiego Nowego Roku i uczestniczyła w konferencji na Uniwersytecie Columbia. Prowadziła tybetańskiego i chińskiego bloga, na które zaglądało wielu młodych Tybetańczyków. Pisała wiersze i artykuły, miała wydać książkę.
23 kwietnia 2008
Jak gdyby do tej pory było za mało kontroli – wszelkie urzędy i komitety dzielnicowe w „mieście Lhasa” szczegółowo sprawdzają swoich poddanych. Prześwietlają meldunki, zatrudnienia itd. Przy okazji obie strony – najemcy i właściciele – muszą wyspowiadać się z meldunków, zaświadczeń, zezwoleń itp. Tych ostatnich przesłuchuje się na okoliczność „trzech”: znam nazwisko, adres i zawód lokatora. Władze przejawiają szczególne zainteresowanie ludźmi, którym brakuje czegoś z tej trójcy. Lokalne media utrzymują, że uzyskanie czasowego meldunku to kwestia dwóch godzin – w rzeczywistości formalności obowiązujące Hanów i Hui (chińskich muzułmanów) to nic w porównaniu z tym, czego wymaga się od Tybetańczyków. Jak rozumiemy, w pierwszej kolejności wydalą z Lhasy mnichów i mniszki, którzy przyjechali tu na monastyczne studia z innych regionów.
Olimpijski ogień ma zaszczycić sobą Lhasę 20 czerwca. W związku z tym chłopom z okolicznych okręgów – sprzedającym w mieście, na przykład, wonne gałęzie jałowca – zapowiedziano już, że nie będą mogli odwiedzać stolicy od 1 maja. Mieszkańcy Lhasy, czując nosem godzinę policyjną, na wyścigi kupują podstawowe produkty. Miastem wciąż władają paramilitarne oddziały, które wyprowadzono na ulice 14 marca. Wszystkie jednostki produkcyjne zmieniły się w ich pola namiotowe; stołeczny stadion to dziś camping i parking dla wojskowych ciężarówek. Jednocześnie władze domagają się coraz to nowych pomieszczeń – zapewne dla „strażników” olimpijskiego ognia.
Wiemy coraz więcej o „grupach roboczych”, które – wedle rządowych mediów – „przybliżają masom” przepisy i rozporządzenia. W czwartek 10 kwietnia dokonano masowych aresztowań w klasztorach Drepung i Neczung. Ostali się w nich tylko starcy i inwalidzi (w tym drugim – słownie – cztery osoby). 16 kwietnia Biuro Bezpieczeństwa Publicznego TRA postawiło w stan gotowości wszystkich funkcjonariuszy, nie udzielając im żadnych informacji o nowym „zadaniu”. Kazano wyłączyć – i odebrano – wszystkie telefony komórkowe. Oficerowie obejrzeli trzy filmy propagandowe i zjedli dwa posiłki. „Akcja” zaczęła się o północy. Policjantów przewieziono do centrum szkoleniowego, skąd dwie godziny później pojechali aresztować – w sumie 400 – mnichów klasztoru Sera (gdzie, jak w Drepungu, ostali się tylko starcy i inwalidzi). O czwartej rano 18 kwietnia policjanci ze stołecznego okręgu Czuszuru dostali rozkaz dokonania aresztowań w (zbudowanej w XI wieku) świątyni Dolma Lhakhang. Zabrali niemal wszystkich mnichów. Tak się składa, że w owej świątyni znajdują się liczne „zabytki”, więc władze okręgu Czuszur wydelegowały grupę urzędników, którzy mają ich „strzec”. „Kadry”, ponoć, żartują, że zmieniono ich w duchownych. Mówi się, że dostają sto yuanów dziennie (plus premie). 18 kwietnia klasztory Sera i Drepung zaszczycił swoją obecnością sam sekretarz partii, Zhang Qingli. Media podały, że spotkał się z „członkami grup roboczych oraz gawędził z członkami komitetów demokratycznego zarządzania oraz przedstawicielami mnichów”. Z tego, co rozumiemy, ci ostatni, nie są wielbicielami jego hasła „lepiej zabić tysiąc niewinnych, niż dać uciec jednemu wichrzycielowi”, który brał udział w „zamieszkach”. Większość Tybetańczyków – w tym komunistyczne kadry – boi się i niepokoi. Wszyscy uważają, że odpowiedzialność za „incydent 14 marca” spoczywa właśnie na Zhangu. Czytając jednostronne doniesienia rządowych mediów, nawet tybetańskie „kadry” czują się zdezorientowane i zdradzone. W tych kręgach władze nie mogą liczyć na żadne poparcie. Wszyscy wiedzą, że Dalajlama nie ma nic wspólnego z marcowymi rozruchami. KPCh brnie w ślepy zaułek skrajnie opresyjnej polityki, nie oglądając się na fakty. Trudno się dziwić, że nikt już im nie wierzy.
Jak słyszymy, 12 kwietnia przeciwko „edukacji patriotycznej” protestowali mnisi i mniszki co najmniej trzech klasztorów w Maldrogongkar. Interweniowała policja, aresztując – i raniąc – kilkadziesiąt osób. Tej samej nocy, na znak protestu, powiesiła się mniszka Lobsang Como. Miała 31 lat.
W ramach wszechobecnej kampanii reedukacyjnej mnisi muszą zawieszać chińskie flagi na dachach swoich świątyń i przysięgać pod nimi walczyć z „klasowymi wpływami Dalaja”. Jakby tego było mało, musi to być sfilmowane. Przy okazji często każe się im składać podpisy na pustych kartkach papieru – wielu jednak odmawia.
Jednostki produkcyjne, które tymczasowo zatrudniały Tybetańczyków, muszą teraz ich zwalniać. Jeden po drugim ludzie wracają w rodzinne strony.
24 kwietnia 2008
„Dziennik Tybetański” konsekwentnie „obnaża” knowania „kliki Dalaja”, rozgrzeszając władze z wszelkiej odpowiedzialności za ostatnie niepokoje. Witamy w czasach rewolucji kulturalnej. W organie partii na temat buddyzmu nieodmiennie wypowiadają się ludzie, którzy go nie wyznają ani nie rozumieją, ale czują się upoważnieni do wołania: „Dalaju, kiedy zaczniesz przestrzegać swoich zakonnych ślubowań?”. Nie wiadomo – śmiać się czy płakać.
Z różnych doniesień wyłania się scenariusz nowej kampanii „reedukacyjnej”. Zaczynają od kadr najniższego szczebla, które niosą następnie „kaganek oświaty” do lokalnych klasztorów, zakładów pracy, społeczności, szkół wszystkich szczebli itd. – nie zapominając o żadnym Tybetańczyku. Właśnie opowiedziano nam historię z okręgu Lhundrub, gdzie uczniowie musieli obejrzeć filmy i wystawę zdjęć z „14 marca”, potępić na piśmie klikę Dalaja, a następnie odsłuchać tego w lokalnym radiowęźle.
Zewsząd słychać, że w związku ze sztafetą olimpijską od 1 maja władze wprowadzą w Lhasie godzinę policyjną i nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Wszyscy zatrudnieni w stołecznych jednostkach produkcyjnych (i ich bliscy oraz goście) kserują dokumenty i zdjęcia legitymacyjne. Każdy musi dostać nowe zezwolenie – nawet dzieci w wieku przedszkolnym. Od 14 marca wszystkie stołeczne „jednostki produkcyjne” są postawione w „stan gotowości”. Pracownicy, wiedzą, że przede wszystkim nie wolno im rozmawiać z nikim z zewnątrz – zwłaszcza o aresztowaniach. „Rozpowszechnianie pogłosek” oznacza śledztwo i surową karę.
Nie działają telefony, więc wciąż nie wiemy, co stało się w Drepungu, Sera, Neczungu i innych stołecznych klasztorach. Apeluję do świata o zainteresowanie losem naszych mnichów. Od 14 marca nie przestają aresztować. Areszty i więzienia pękają w szwach. Jak rozumiemy, zamykają ludzi nawet w najróżniejszych magazynach. Część wypuścili, ale większość nadal trzymają i maltretują. W Lhundrubie, mówią nam, nie wiedzą, co zrobić z zatrzymanymi. Trzymają ich w sali konferencyjnej, która śmierdzi moczem i kałem, bo dawno przelały się sanitariaty. Ponoć gorączkowo mówi się tam o dezynfekcji.
Ciekawostka: do okręgu Maczu w Amdo ściągnięto 10 tysięcy funkcjonariuszy – innymi słowy, jeden na jednego mieszkańca. Pierwszy eszelon już podmienili, było im za wysoko. Ludzie są przekonani, że policja (która nie je wołowiny ani baraniny, tylko – trudną tu do zdobycia – wieprzowinę) zostanie z nimi do zakończenia igrzysk. Biznesmeni dawno stąd uciekli, a o turystach nikt nawet nie wspomina.
W okręgu Hungjon, ranni w czasie protestu 17 marca dogorywają w domach. Władze lokalne zatrzymały tam ponad 30 osób – w tym wszystkich autorów esemesów.
26 kwietnia 2008
W hongkońskim „Ming Pao” artykuł „Uzbrojeni policjanci na ulicach Lhasy, turyści wrócą 1 maja”. Czytamy: „W tym tygodniu specjalny korespondent przyglądał się życiu miasta. Świątynia Dżokhang oraz klasztory Sera i Drepung, w których doszło do zamieszek, są wciąż zamknięte dla turystów i wchodzić tam mogą tylko tybetańscy wierni”. Sprawdzałam: kłamstwo. Po 10 marca zamknięto, jeden po drugim, trzy wielkie stołeczne klasztory – Drepung, Sera i Ganden – oraz sanktuaria Dżokhang i Ramocze w centrum miasta. Nie mają do nich wstępu ani turyści, ani wierni. Wciąż też nie działają telefony.
Wczoraj, gdy agencja Xinhua informowała, że Komunistyczna Partia Chin spotka się z przedstawicielami Dalajlamy, ponad tysiąc członków tej organizacji siedziało na zorganizowanym przez rząd Tybetańskiego Regionu Autonomicznego wiecu poświęconym walce z separatyzmem. Kilkuset innych „mobilizowało” się pod hasłem „walki z separatyzmem, strzeżenia jedności i promowania rozwoju” (tę masówkę zwołała Ludowa Polityczna Konferencja Konsultatywna TRA). Rządowe media i portale atakują Dalajlamę w tasiemcowych artykułach. Od Lhasy po Pekin – nie zmienia się nic.
„Jeśli KPCh zaczyna z kimś rozmawiać, to tylko po to, żeby wyprowadzić go w pole – uważają niektórzy Chińczycy. – Teraz chcą jedynie powiedzieć Dalajlamie, że ma powstrzymać ataki na sztafetę olimpijską. Jeśli potem dojdzie do jakiegoś incydentu, zwalą na niego winę, będą przekonywać, że nie jest szczery. I uzyskają kolejny pretekst to robienia z niego demona”. „Czysto strategiczne posunięcie obliczone na rozładowanie napięcia przed igrzyskami i gróźb bojkotu”. „Pusty gest, mający uciszyć hałas wokół Tybetu”. „Sztuczka, która ma oszukać świat. Nic tu nie jest szczere. Gdyby było inaczej, wpuściliby do Tybetu dziennikarzy, ONZ, organizacje pozarządowe i daliby im przeprowadzić niezależne dochodzenie”.
Większość Tybetańczyków wątpi w dobre intencje chińskich władz i nie robi sobie wielkich nadziei. Uważają, że idzie tylko o igrzyska, a nie o dobro Tybetu, gdzie sytuacja jest po prostu tragiczna. W samej Lhasie 14 marca zamordowano ponad 150 Tybetańczyków. Słyszymy, że od tego dnia policja dokonuje oględzin wszystkich zwłok niesionych przez krewnych na cmentarne pole w Drikungu. Najwyraźniej szukają ran postrzałowych. Trudno bardziej urazić i obrazić pogrążonych w żałobie ludzi, którzy idą prosić mnichów o ostatnie modły za najbliższych. Coraz częściej mówi się też o czystce urzędników tybetańskich. W Lhasie wyrzucili ponoć kilku policjantów, którzy mieli ujawnić jakieś tajemnice.
Zhang Chaoyang z Sohu.com pojechał ze swoją ekipą do Lhasy, gdzie nakręcili filmik „Nasz Tybet wciąż jest dobry”. „Dziennikarskie śledztwo” Zhanga polegało na wizycie w syczuańskiej restauracji, gdzie, w ramach poszukiwania „prawdziwego życia Tybetańczyków”, pogawędził on sobie z sześcioma czy siedmioma osobami (z jednym wyjątkiem – samymi Hanami). Dwóch rozmówców twierdziło, że ich rodzice pracowali w Tybecie. „Jesteśmy drugim pokoleniem, które oddaje młodość temu miejscu. 80 procent Tybetańczyków odnosi się do nas bardzo dobrze. Nigdy nie podniosą ręki na macierz i zawsze staną u boku Chińczyków”. „Tybet nie powinien być dla Tybetańczyków, tylko dla wszystkich narodowości Chin. Nasz Tybet wciąż jest dobry”.
Zhang bardzo się ucieszył i oświadczył, że udowodni światu, iż Tybetańczycy są szczęśliwi. Jest bardziej państwowy od państwowej telewizji. Arogancki dziennikarz, rzecznicy Tybetu w drugim pokoleniu i sylwetki policjantów za oknem – z „naszym Tybetem” nie jest chyba aż tak dobrze! Słyszymy, że ekipę zakwaterowali w Himalayan Hotel i że odgrywają tam dla nich niezłą szopkę. Zespół folklorystyczny udaje próby, a pracownicy wyludnionego biura podróży – wytężoną pracę. Powiedzieli nawet do kamery, że spodziewają się tłumu gości, choć doskonale wiemy, że tak nie będzie.
W hongkońskim „SCMP” wywiad z Pemą, przewodniczącym LPKK w Qinghai, i tybetańskim urzędnikiem (który nie chciał zdradzić nazwiska) z Juszu w tej prowincji. Obaj otwarcie krytykowali przywódców KPCh, którzy ich zdaniem się „przeliczyli”. Powiedzieli też, że celem „edukacji” i karania Tybetańczyków „jest walka z Dalajlamą o ludzkie serca”. Dlatego też „kampanię wymierzono przede wszystkim w mnichów i klasztory, które uczestniczyły w najpoważniejszych niepokojach od ponad dwóch dekad. Potrwa ona z pewnością do sierpnia, czyli do końca igrzysk”. Pema naprawdę nie przebierał w słowach: „Wszędzie jest paramilitarna policja, więc sytuacja wydaje się stabilna. Tylko jak długo można utrzymywać taką stabilizację? Rząd rozprawił się z protestami twardą ręką. Ta reakcja nie przystaje do rzeczywistości i wywoła tylko jeszcze większą wrogość”.
Tybetańczycy ciągle protestują. W Kardze aresztowano dwie mniszki – Lhagę i Sonam Dekji – które 23 kwietnia rozdawały flagi modlitewne i ulotki z hasłami „Niech żyje Dalajlama”, „Niepodległość dla Tybetu” itd.
Słowo ode mnie: chyba znów atakują mojego bloga i ponownie majstrują przy haśle dostępu. Nie wpadam w histerię, jakoś sobie z tym poradzimy.
27 kwietnia 2008
Kolejne ataki na moją stronę. Wczoraj zmieniono mi hasło dostępu. Nie mogę się zalogować i publikować nowych materiałów. Póki nie odzyskam kontroli nad swoim blogiem, każdy, kto na niego wejdzie, będzie monitorowany przez osobę, która zmieniła hasło. Podchodźcie ostrożnie do nowych wpisów.
Próbujemy rozwiązać problem, ale to może potrwać. W najgorszym razie założę nowego bloga. To jeden z wielu ataków na strony prowadzone przez Tybetańczyków i ludzi, którzy próbują im pomagać. W ostatnich tygodniach są one bardziej intensywne. Ludzie, którzy boją się prawdy, próbują nas uciszyć i uniemożliwić przekazywanie informacji.
29 kwietnia 2008
Dziennikarze Reutersa, CNN, japońskich i chińskich mediów są już w obozie bazowym pod Czomolungmą z okazji sztafety ze zniczem. Lhasa udaje „harmonię” feerią oślepiającej czerwieni. Sztandary z pięcioma gwiazdami zatknięto na dachu Potali i wszystkich domach. Czerwone lampiony wiszą na sklepach, a nawet na przydrożnych drzewach. Chińskie media informują o otwarciu klasztoru Sera, gdzie wierni mają się modlić „przed różnymi ołtarzami”, niemniej mieszkańcy miasta mówią nam, że owi „wierni” są delegatami władz. Warto zwrócić uwagę na słowa Tenzina Namgjala, sekretarza partyjnego Komitetu Narodowości i Religii, który mówił, że w Sera „odbywają się wszystkie zaplanowane ceremonie religijne, a życie i praktyka ponad 500 mnichów wróciły do normy”. Faktycznie było ich tam ponad tysiąc – w połowie duchowni przyjeżdżający na studia z Khamu i Amdo. Taka tradycja, od założenia klasztoru w 1419 roku. Czy podawana teraz liczba oznacza wydalenie aż tylu mnichów? Jeśli tak, to władze mają za nic naszą tradycję. A jeśli połowa duchownych jest w więzieniach, mogę tylko błagać o zainteresowanie świata.
My wciąż nie możemy się dodzwonić do nikogo w klasztorze Sera. Ani w Drepungu, który ciągle jest zamknięty. Zapewne i stamtąd usuwają duchownych spoza TRA. Mnisi nadal nie mogą opuszczać Dżokhangu. Tam, gdzie telefony działają, rozmowy są podsłuchiwane. Wszyscy mieszkańcy miasta mają dostarczyć władzom fotokopię dowodu, meldunku i zdjęcie. Stołeczne jednostki produkcyjne dzień w dzień nawiedza policja.
Rządowa agencja Xinhua informuje: „Lhaski Pośredni Sąd Ludowy osądził 30 osób oskarżonych o udział w rozruchach 14 marca. Skazano je na kary od trzech lat do dożywotniego więzienia. Są to pierwsze wyroki po incydencie 14 marca”. W tej grupie – samych Tybetańczyków – było sześciu mnichów. Jeden dostał dożywocie, dwóch po 20, a trzech po 15 lat. Podczas ogłaszania wyroku jedna osoba nie mogła stać i siedziała na ławce. Mogę się tylko domyślać, że to rezultat tortur, którymi wymuszone zeznanie.
„Dziennik Tybetański”, organ partii w Tybecie, poświęcił dziś Dalajlamie trzy artykuły. „Dalaj: nawet jeśli kiedyś zmieni swoje sztuczki, nie ukryje złowieszczych zamiarów”, czyli szósty już wstępniak z cyklu „obnażania i piętnowania kontrrewolucyjnej natury separatystycznej kliki Dalaja”, „Twardymi dowodami odpieramy kłamstwa, którymi Dalaj zwodzi świat” oraz „Próby dzielenia macierzy muszą skończyć się klęską”. Co może oznaczać kontrast między tymi tytułami a niedawną zapowiedzią oficjalnych rozmów z Dalajlamą? Sytuację analizował Dzigme Namgjal, który uważa, że frakcja świetnie żyjąca z „walki z separatyzmem” ma zbyt wiele do stracenia. To samo z aparatczykami rządu centralnego, dla których Tybet jest skarbonką i trampoliną do dalszej kariery. Sukces rozmów i powrót Dalajlamy oznaczałaby zmianę stylu sprawowania władzy i polityki wobec religii. „Ci ludzie nie będą wtedy mieli gdzie iść – i dlatego zażarcie się bronią”. Myślę, że trafił w dziesiątkę. Od Pekinu po tybetańską prowincję tłumy chińskich i tybetańskich urzędników awansują i dorabiają się majątków na „walce z separatyzmem”. I to właśnie oni najbardziej nie chcą rozwiązania „problemu Tybetu”.
30 kwietnia 2008
Wczoraj w Lhasie ogłoszono wyroki 30 Tybetańczyków oskarżonych o akty gwałtu podczas „zamieszek” 14 marca. Urzędy państwowe, stołeczny komitet partii, lokalne Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych i komitety dzielnicowe zapewniły „publiczność” na jakoby „otwartym” procesie. Przed wejściem na salę wszyscy zostali wylegitymowani i otrzymali specjalne przepustki. Przed i w budynku sądu kłębił się tłum policjantów. Słyszymy, że wszystkich skazanych torturowano, wymuszając zeznania. Niektórzy nie byli w stanie iść o własnych siłach, podtrzymywali ich funkcjonariusze. Jeden nie mógł nawet stać, pewnie złamali mu nogę. Uczestnicy twierdzą, że „proces” był prosty i sprowadzał się do cytowania „linii partii”. Oskarżeni nie mieli adwokatów i nie pozwolono im mówić. Ot, uproszczona procedura. Sędzia przemawiał po chińsku, w tłumaczeniu na tybetański roiło się od takich błędów, że publiczność co chwila wybuchała śmiechem. Rozumiem, że nie był to śmiech wesoły. Oskarżonym do śmiechu nie było – im zostało milczenie. Mówią, że to dopiero początek, a następne kary będą jeszcze surowsze.
Z uwagi na obecność zagranicznych dziennikarzy pod Czomolungmą z okazji sztafety olimpijskiej i pojawienia się w Lhasie pierwszych chińskich turystów – wszystkich żołnierzy w mieście przebrano w cywilne ubrania. Nieświadomy obserwator uzna, że wojsko wróciło do koszar, choć w istocie jest go jeszcze więcej niż dotąd.
Od wczoraj policjanci pilnujący świątyni Ramocze i okolicznych kwartałów wyglądają jak turyści. Noszą nawet słomkowe kapelusze. Inni udają grupki robotników. Jeśli się im uważnie przyjrzeć, do myślenia dadzą krótkofalówki. Radzimy więc dziennikarzom: zainteresujcie się stadkami słomianych kapeluszy. Klasztoru Sera też pilnują już „cywile”, ci mają jednak kamizelki z napisem „patrol bezpieczeństwa”. Na stołecznych ulicach roi się od szpicli, w tym dorabiających w ten sposób emerytowanych urzędników. To pewnie oni wydzwaniali na policję na widok mnicha czy mniszki, gdy w telewizji pokazywali listy gończe i mówili, że dają 20 tysięcy yuanów za donos (ponoć naprawdę płacili tylko dwa).
1 maja 2008
Brutalna pacyfikacja pokojowych protestów, które zaczęły się 10 marca, pogrążyła wszystkie regiony Tybetu w otchłani rozpaczy. Mordy, aresztowania, tortury, wymuszanie zeznań, zaginięcia, samobójstwa, załamania nerwowe – ich smak poznały tysiące tybetańskich rodzin. Wiemy na pewno, że proces 30 skazanych za udział w „lhaskich rozruchach” nie był uczciwy, a wyroki budzą poważne wątpliwości. Mam nadzieję, że organizacje i ludzie, dla których znaczą coś prawa człowieka, zainteresują się tą humanitarną katastrofą, której końca niestety nie widać.
W klasztorze Labrang w Amdo, gdzie paramilitarna policja aresztowała aresztowała ponad 200 mnichów, podczas rewizji niszczono przedmioty należące do duchownych. Teraz dowiadujemy się, że przy okazji funkcjonariusze kradli bezcenne relikwie. Dziamjang Rinpocze (opat klasztoru, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Buddyjskiego i rektor Instytutu Wyższych Studiów Buddyjskich) napisał w tej sprawie telegram do chińskich władz, nazywając te akty wandalizmu i grabieży „drugą rewolucją kulturalną”. Adresaci umyli ręce i przekazali sprawę aparatczykom z prefektury Kanlho. Mnisi podejrzani o „zaplanowanie rozruchów” są brutalnie bici w areszcie. Słyszymy, że Dzigme, Tenzina, Gaden Namdę i Dziamjanga Dzinpę przewieziono w stanie krytycznym do szpitala.
Od wczoraj rządowe media ciągle mówią o zastrzeleniu Lamy Cetena, dowódcy pododdziału Biura Bezpieczeństwa Publicznego w Darlagu, w prefekturze Golog. Ponoć zginął heroiczną śmiercią, próbując zatrzymać głównego „separatystę”, odpowiedzialnego za wywołanie „rozruchów 21 marca”. Zorganizowali już akademię ku czci. Mówią nam jednak, że Ceten przyjechał ze swoimi ludźmi do miasteczka Hongkho, żeby aresztować mnicha imieniem Czedhen, który 21 marca podpalił chińską flagę. Na drodze policji stanęli mnisi lokalnego klasztoru i świeccy. W trakcie szarpaniny Ceten zastrzelił dwudziestokilkuletniego Czedhena. Funkcjonariusze zabrali zwłoki i Sangsanga, ojca zabitego mnicha. Ludzie nie wytrzymali i ktoś zastrzelił Cetena. Informacje są szczątkowe, ale skoro użyto broni i zabito policjanta, sytuacja musiała być poważna. Nie wiemy, jak się to wszystko skończy. We wszystkich regionach, w których dochodziło do protestów, władze najwyraźniej szukają zemsty w masowych aresztowaniach i mordach, które potęgują determinację i rozpacz Tybetańczyków, co wróży Darlagowi jak najgorzej. Apeluję do władz o opamiętanie – dajcie tym ludziom żyć.
Słyszymy, że 29 kwietnia w lhaskim okręgu Czuszur aresztowano 19 mniszek i czterech mnichów medytujących w jaskiniach. Nie wiemy nic więcej.
Lhasa wita „majowe święto” orgią czerwieni flag i lampionów. Od rana na ulicy Yuthog funkcjonariusze policji zbrojnej „służyli ludowi”: strzygli, badali, naprawiali rowery „ludności cywilnej”, czyli wybranym przedstawicielom komitetów dzielnicowych. Rozumie się, że ta manifestacja braterstwa i harmonii zdominowała doniesienia z Tybetu. Zapomnieli tylko powiedzieć, że na wszystkich bocznych ulicach wystawiono posterunki legitymujące i zawracające „zwykłych” przechodniów.
Rządowe media podają, że do Lhasy dojechała pierwsza grupa 32 chińskich turystów. Nazywają to „wymarzoną podróżą”. Władze miasta powitały gości na dworcu kolejowym, a potem zaprosiły ich na ognisko i pokaz sztucznych ogni. Przysłowiowa tybetańska gościnność, żadnej propagandy.
2 maja 2008
W odpowiedzi na zarzuty i oskarżenia zachodnich rządów oraz organizacji praw człowieka rządowe media rozpisują się o procesach uczestników „incydentu 14 marca”. „30 oskarżonych – podają – broniło 31 adwokatów”. Wyznaczonych przez sąd. Podsądnych reprezentowało też dwóch adwokatów z pekińskiej kancelarii Beidou Dingming (którzy nie podpisali się pod wcześniejszym apelem chińskich prawników, oferujących swą pomoc aresztowanym). Oto jak stołeczny adwokat Sun Wenge opisuje swoją rozmowę z oskarżonym imieniem Jesze: „Najpierw zapytałem go, czy w trakcie postępowania był torturowany i zmuszany do składania zeznań, oraz jak go karmiono w areszcie. Odpowiedział, że nikt go nie torturował i że jedzenie było bardzo dobre”. Tymczasem Tybetanka Nima Dolkar tak opowiada o spotkaniu ze swoim klientem, Lobsangiem Samtenem: „Kiedy weszłam do aresztu śledczego podejrzanych opatrywało dwóch lekarzy. W kolejce czekało kilkanaście osób. Dwie leżały pod kroplówką”. Z relacji zwolnionych wiemy, że bito i maltretowano wszystkich zatrzymanych. Niektórych zatłuczono na śmierć, innych okaleczono na całe życie, fizycznie i psychicznie. Osoby w stanie krytycznym przewożone są czasem do szpitali (z surowym zakazem wspominania o biciu i wymuszaniu zeznań). Relacja prawnika z Pekinu wydaje się więc mało wiarygodna.
Chińskie media rozpisują się o zabiciu policjanta, wspominając przy okazji o zastrzeleniu tybetańskiego „separatysty”. Po raz pierwszy od eksplozji marcowych protestów władze przyznały się do zabicia Tybetańczyka, nie podają jednak żadnych dodatkowych informacji. Zacytujmy komentarz chińskiego internauty: „Pracowicie szukałem, nigdzie nie ma słowa o »separatystycznym podżeganiu« koczowników z Hongkho w Darlagu. Nie wiemy też, czy niepokoje w Qinghai miały jakikolwiek związek z lhaskich incydentem 14 marca, rozruchami w Kanlho czy »biciem, niszczeniem, plądrowaniem, podpalaniem« 16 marca w Ngabie, w Sichuanie. W tamtych dniach media donosiły wyłącznie o »potępieniu« aktów gwałtu w Lhasie przez inkarnowanych lamów klasztoru Kumbum oraz »szerokie masy« mieszkańców Qinghai. Cytowano też wicegubernatora prowincji, który akurat promował region w Hongkongu: »Qinghai to miejsce bezpieczne i bardzo stabilne. Różne grupy etniczne są u nas ściśle powiązane na zasadzie: wy mieszkacie między nami, a my między wami. Panuje wielka harmonia«. Innymi słowy, nikt nie wspominał o podżeganiu tamtejszych koczowników przez siły separatystyczne. Albo sprawa była zbyt błaha, albo władze nie chciały się przyznać do zasięgu niepokojów. Teraz dowiedzieliśmy się o tamtym »incydencie«, ponieważ próba aresztowania podejrzanych pociągnęła za sobą »incydent« znacznie poważniejszy. Człowiek zastanawia się tylko, o ilu innych »incydentach« go nie poinformowano. Czy nasze media nie mogą przedstawiać pełnych, wiarygodnych doniesień o tym, co się dzieje? Może władze po prostu nie chcą, żebyśmy znali fakty i mogli używać własnych mózgów do ich interpretowania”.
Dowiedzieliśmy, że mniszki i mnichów aresztowanych w Czuszurze przewieziono do lokalnego więzienia. W klasztorze stacjonuje paramilitarna policja.
Mówią nam, że z Rebgongu w Amdo wycofano nagle tysiące policjantów i funkcjonariuszy oddziałów specjalnych. Wzrosła za to liczba tajniaków. Zwolniono większość mnichów klasztoru Rongłu. Niektórzy są w bardzo ciężkim stanie i zostali przewiezieni do szpitali. Za kratami zostało 17 duchownych tej świątyni.
Z ostatniej chwili: jutro przybędą do Chin wysłannicy Dalajlamy: Lodi Gjari i Kelsang Gjalcen. To pierwsze oficjalne spotkanie obu stron od chwili wybuchu i brutalnej pacyfikacji marcowych protestów. Jak informuje Dharamsala, wysłannicy mają przedstawić stanowisko Jego Świątobliwości i plan pokojowego, korzystnego dla obu stron rozwiązania problemu.
Z perspektywy Tybetańczyków w Chinach wygląda to tak: Komunistyczna Partia Chin chce wykorzystać Dalajlamę do wyciszenia problemu Tybetu (i nie tylko Tybetu) oraz spacyfikowania międzynarodowych, przedolimpijskich protestów. Te ich „kontakty i konsultacje” to coś w rodzaju środka uspokajającego. Chiny, główny rozgrywający tego konfliktu, mają interes nie w negocjacjach, a w rozładowaniu presji, jaką wywiera na nie Zachód, i poprawieniu swego wizerunku. Dalajlama chce wyjaśniać genezę tybetańskich protestów, ale KPCh już ją światu przedstawiła, nietrudno więc przewidzieć rezultat rozmów. Dyskusje mają dotyczyć Tybetańczyków w Tybecie – tych prostych, niewprzęgniętych w chiński system – a oni reprezentowani tu nie są, co samo w sobie wydaje się problemem. Co mogą przynieść rozmowy, z których wykluczeni są najbardziej zainteresowani? Po drugiej stronie stołu powinni siedzieć ludzie, którzy posmakowali życia pod chińskimi rządami, rozumieją chińską kulturę i partię komunistyczną. Tak zwane „rozmowy” wydają się li tylko grą słów, grą kultur, grą różnych polityk, są więc skazane na klęskę, skoro prowadzą je strony, które się nawzajem nie rozumieją.
3 maja 2008
Sprostowanie: 1 maja pisałam, że Dziamjang Rinpocze, opat Labrangu, wysłał telegram do władz – to pomyłka. Protest przeciwko niszczeniu i plądrowaniu relikwii wystosował wielki gesze Dziamjang Gjaco (chiń. Jiamuyang Jiacuo lub Jiayang Jiacuo) z tego klasztoru, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Buddyjskiego i nauczyciel mianowanego przez Chiny Panczenlamy.
Zagraniczne agencje podają, że rozmowy wysłanników odbędą się w Shenzhen. Rządowe media milczą, ale gazety z Hongkongu opublikowały nawet zdjęcie, tyle że nie Kelsanga Gjalcena, wysłannika i przedstawiciela Dalajlamy w Europie, a Kelsanga Gjalcena z emigracyjnego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych.
Tybetańczycy przeklinają bezużyteczność swoich ziomków, którzy zapisali się do Komunistycznej Partii Chin. Ci ludzie powinni wykrzyczeć dziś prawdę, a nie basować propagandzie. Najwyraźniej brak im odwagi, choć rodacy stanęliby za nimi murem. Nikt nie chce rujnować sobie życia. Brakuje nam dzielnych przywódców. Wszyscy tęsknimy za X Panczenlamą. Bez takich wodzów i niezależnych intelektualistów ofiara prostych ludzi pójdzie na marne.
W dniu rozpoczęcia siódmej rundy rozmów rządów ChRL i Tybetu chińskie media obrzucają Dalajlamę błotem z czasów rewolucji kulturalnej. W „Dzienniku Tybetańskim” elaborat „Klika Dalaja sabotuje porządek buddyzmu tybetańskiego. Część I” pióra Damdula z Departamentu Pracy Frontu Jedności. To żaden mnich, tylko samozwańczy rzecznik partyjnej wizji buddyzmu. Objawia liczne grzechy „kliki Dalaja” – sprzeniewierzenie się naukom Buddy, łamanie najważniejszych ślubowań, brak patriotyzmu. Dalej mamy „Prawdziwe oblicze Tybetańskiego Kongresu Młodzieży, awangardy »tybetańskiej niepodległości«: Od przemocy do terroru” ze śmiałą tezą, przypisującą popularność tej organizacji „tajnemu rozkazowi” Dalajlamy, na którego polityce odciska się dziś jednak piętno TYC, i tym podobne brednie.
W Lhasie władze z powodzeniem udają „harmonię”. Na ulicach pełno turystów, czyli przebranych żołnierzy, którzy udają również policjantów. O miraż „wolności religii” dbają jednostki produkcyjne, delegujące i sowicie opłacające „pielgrzymów” maszerujących do Potali czy otwartego na polecenie władz klasztoru Sera. Słyszymy, że wkrótce do Tybetu zawita kolejna grupa zagranicznych dziennikarzy. Jak rozumiemy, rząd może chcieć im pokazać nawet „wolność demonstrowania”, organizując pikiety w sprawie jakichś dupereli.
Poza obowiązkową kampanią „zwalczania separatyzmu, strzeżenia stabilizacji i promowania rozwoju” każda jednostka produkcyjna w Lhasie przynajmniej raz w tygodniu organizuje „studia polityczne”. Partyjni „studiują” więcej. Wszyscy, włącznie z dziećmi, piętnują na piśmie „separatystyczną klikę Dalaja” i odczytują swoje wypracowania na wiecach. Tybetańczycy wpadają w furię, ale nie mogą nic zrobić, czują się upokorzeni, ale i skutecznie zastraszeni. Mówi się o aresztowaniu grupy studentów Uniwersytetu Tybetańskiego.
Zwalniają ludzi zatrzymanych bez powodu po 14 marca. Jedni mieli pecha wracać do domu, innych zabrano prosto z łóżek. Większość przetrzymywano w dworcowych magazynach. Bito ich i rażono prądem. Nie dostawali wody, pili własny mocz, póki go oddawali. Codziennie rzucano im kilka bułek, o które toczyły się prawdziwe bitwy. Co cztery, pięć dni przewożono ich w inne miejsce. Nocą, więc nie wiedzieli, gdzie są.
Wciąż dochodzi do rozdzierających scen. Rankiem 30 kwietnia w klasztorze Gonsar w Dege pojawiła się grupa robocza, która kazała mnichom podpisać „Krytykę separatystycznej kliki Dalaja” i opatrzyć dokument dwoma zdjęciami. Grozili zamknięciem świątyni. Wszyscy duchowni udali się do do kaplicy bóstw opiekuńczych, gdzie ślubowali, że prędzej umrą, niż złożą podpis. Nie wiemy, jak się to skończy.
W wiosce przy klasztorze Łonpo w Serszulu przeszukano wszystkie domy, niszcząc znalezione wizerunki Dalajlamy. Kobieta imieniem Dri Lhamo powiesiła się z rozpaczy, a siedemdziesięcioletni mnich postradał zmysły. Potem chcieli uroczyście wciągnąć na maszt chińską flagę, ale przyszedł tylko ten nieszczęśnik. Aresztowano wiele osób.
W tym samym regionie Khamu pod koniec marca rozpoczęto kampanię edukacji patriotycznej w klasztorze Serszul. „Twierdzenia, że za incydentem stał Dalajlama są zupełnie bezpodstawne – oświadczył wtedy inkarnowany lama Thupten Njandra Rinpocze. – Przyczyną tych wydarzeń są tłumy Hanów, którzy okradają nasz kraj z jego bogactw, odbierając prawowitym mieszkańcom pracę i miejsca w szkołach. Każdy Tybetańczyk darzy czcią Dalajlamę. Chiński rząd powinien natychmiast zacząć z nim rozmawiać”. Teraz trzymają go w areszcie domowym.
W Rebgongu, jak słyszymy, osądzili potajemnie trzech mnichów z klasztoru Doła. Skazali ich na dwa, trzy lata więzienia. W Draggo przed sądem stanęło sześć mniszek i jeden świecki. Khandro Lhamo, Łangmo i Dolma Jangco dostały po siedem, a Jesze, Sonam Czodron, Dejang i (świecki) Kelsang Dordże – po trzy lata więzienia. Wiemy tylko tyle.
Wczoraj zaatakowali chińskojęzyczne forum dyskusyjne tibettalk; przepadły wszystkie wpisy.
4 maja 2008
Już po jednodniowych rozmowach specjalnych wysłanników Dalajlamy z dwoma wiceministrami Departamentu Pracy Frontu Jedności. Nie doszło do żadnego porozumienia w sprawie rozwiązania katastrofalnej sytuacji w Tybecie. Dla Tybetańczyków to żadne zaskoczenie, ale i smutek. Jak rozumiem, duża część tybetańskiej diaspory wiązała nadzieje z tym spotkaniem, więc muszą być bardzo rozczarowani. Rodacy w kraju nie wierzą w szczerość strony chińskiej. W porównaniu z poprzednimi sześcioma rundami kontaktów obniżono też ich rangę, wysyłając tylko wiceministrów. Choć władze obwieściły światu, że spotkanie ma charakter nieformalny, obecna sytuacja i zbliżające się igrzyska nadały mu wagę szczególną. Chińscy obywatele sieci żartują, że „następnym razem da się to opędzić dyrektorem biura lub kimś z magistratu, po co zawracać głowę przewodniczącemu i premierowi”. Niektórzy Tybetańczycy też uważają to za korzystną wyłącznie dla Chin pokazówkę. Partia może się spokojnie zająć igrzyskami, a zachodni przywódcy dostali alibi na udział w olimpiadzie. Ofiara Tybetańczyków pójdzie na marne. Ciekawe tylko, czy KPCh naprawdę myśli, że wszystko to da się przeciągać do zakończenia igrzysk?
W muzeum pekińskiego Pałacu Narodowości wielka wystawa „Przeszłość i teraźniejszość Tybetu” sponsorowana przez centralny Departament Pracy Frontu Jedności, Biuro Informacji Rady Państwa, Państwową Komisję ds. Narodowości oraz Tybetański Region Autonomiczny. Nie sprzedają biletów, dostaje się je po okazaniu dowodu tożsamości. Kontrolują bagaże, zwiedzający przechodzą przez bramki. Nie wolno wnosić żadnych płynów, strażnicy depczą sobie po piętach. Tematy wiodące to „Historia i feudalny system niewolniczy” oraz „Nowy Tybet przemian”, cel – dowodzenie, że „Tybet był integralną częścią Chin od niepamiętnych czasów”, i zohydzenie jego historii sprzed 1959 roku. Chińczycy, którym najwyraźniej skutecznie wyprano mózgi, wpisują się księgi pamiątkowej: „Precz z niepodległością Tybetu. Strzeżmy jedności”. Wskazując na eksponaty – drewniane dyby i ludzką skórę – babcia mówi do w wnuczka: „Wszystko to zrobił Dalaj”. „Tyle im daliśmy, a oni wciąż się buntują, dlaczego?”, to z kolei jakiś urzędnik. Rządowe media podają, że dziś zwiedzał „chiński” Panczenlama. Wcześniej oglądaliśmy tam jego rodziców oraz Yang Chuantanga, byłego sekretarza partii TRA.
Im bliżej igrzysk, tym większe zainteresowanie władz niegodnymi zaufania Tybetańczykami i Ujgurami. Szpiegują komitety dzielnicowe, nachodzące ludzi pod pozorem „sprawdzania skuteczności polityki kontrolowania przyrostu naturalnego” itp. Jeśli znajdą gdzieś kogoś bez meldunku, natychmiast zjawia się policja. Nie zapominają też o prewencji. W zeszłym tygodniu w prowincji Shanxi odbyła się telekonferencja okręgowych sekretarzy partii na temat metod zwalczania tybetańskiego separatyzmu i ruchu Falun Gong. Ponoć na dworcu w Guangzhou złapano niedawno dwóch „tybetańskich separatystów”, którzy chcieli wysadzić pociąg. Mamy więc zaostrzone kontrole na dworcach i przerażone twarze na każdą wzmiankę o „separatyzmie”.
Słyszymy, że 1 maja otwarto świątynie Ramocze i Tripa Lhakhang, do których wpuszczono grupę wiernych i wiernych inaczej. Kilka dni wcześniej okoliczne posterunki zastąpiono tłumem tajniaków. Na wewnętrznym dziedzińcu zainstalowała się grupa robocza. W głównej nawie modliło się ledwie 30 mnichów; atmosfera jest ponoć nieznośna. Z 28 duchownych Tripa Lhakhangu zatrzymano ośmiu; pięciu zwolniono, a trzech prawdopodobnie stanie przed sądem. Byli na liście „najbardziej poszukiwanych”. Słyszy się, że wkrótce odbędą się nowe procesy i mogą zapaść na nich wyroki śmierci.
W stołecznym okręgu Lhundrub zaczęli zwalniać zatrzymanych, ale każą im płacić po 3000 yuanów. 27 marca wypuścili tam 31-letniego Dałę. Poddawany nieludzkim torturom, był już w stanie krytycznym. Zmarł cztery dni później. 20 mnichów z lokalnego klasztoru przewieziono do więzienia w Lhasie.
Jednostki produkcyjne w Lhasie, Nagczu, Czamdo, Lhundrubie, Szigace i Lhoce organizują przymusową „zbiórkę” na ofiary „bicia, niszczenia, plądrowania i podpalania”. W Nagczu każdy musi wpłacić 100 yuanów, czekamy na szczegółowe informacje z innych regionów.
Grupa Robocza, która 26 kwietnia pojawiła się w klasztorze Pada Sangdroling w okręgu Serszul, kazała mnichom podpisywać ostatnią stronę jakiegoś „tajnego” dokumentu. Wielu odmówiło. Do tej pory nie wiemy, gdzie są Gelek Thabkhe, Gelek Drakpa i Tenzin Phuncog z tego klasztoru, których w marcu aresztowano w Lhasie.
6 maja 2008
Zaczęłam pisać dziennik tybetańskich protestów 10 marca. Składa się już z niemal 60 tysięcy chińskich znaków. W tym czasie dwukrotnie atakowano mojego bloga, ale w końcu udawało mi się odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Dziś zawieszam pisanie. Wrócę, jeśli wydarzy się coś nowego.
9 maja 2008
Przed kilkoma dniami napisałam, że nie będę prowadziła dziennika – ponieważ wysłannicy Dalajlamy zakończyli właśnie rozmowy z Chinami. Można było to uznać za symboliczne zakończenie protestów przeciwko despotycznym rządom – a więc i ich brutalnej pacyfikacji. Ten optymizm był jednak przedwczesny; protesty trwają, a Tybetańczycy cierpią, jak cierpieli. Muszę więc wrócić do mego „Dziennika”, choć pewnie nie będę uzupełniać go codziennie.
Właśnie się dowiedzieliśmy, że dwoje tybetańskich studentów – Gartu Cering z Kanlho i Dolma z Ngaby – Północno-Zachodniego Uniwersytetu Mniejszości nie podejdzie w tym roku do egzaminów magisterskich. Dziekanat postanowił dociec, czy mieli coś wspólnego z milczącym, symbolicznym protestem Tybetańczyków z tej uczelni, który zorganizowano 16 marca. Nie zaprzeczyli, a wkrótce potem ich nazwiska znikły z listy egzaminacyjnej.
Słyszymy, że na jednej z uczelni w Xi’anie grupa „patriotycznych” tybetologów dokształca swoich kolegów i wychowanków na okoliczność bezeceństw „separatystycznej kliki Dalaja”. Nie przewidziano miejsca na dyskusje. Wygląda to na przygrywkę kampanii na innych uniwersytetach. Na drugim planie mamy wiece, podczas których przypomina się wykładowcom o cnotach dyscypliny i powściągliwości (jeśli ktoś nie zrozumiał, idzie tu o wypowiedzi dla zagranicznych mediów). Mnisi w tym mieście przebierają się w świeckie szaty, bo nie chcą być wytykani palcami i oskarżani o „separatyzm”.
Podobno nawiązano „dialog”, ale władze chińskie wciąż opluwają Dalajlamę. Wczoraj „Dziennik Tybetański” poświęcił mu wstępniak o „reakcji w szatach”, która usiłuje „podzielić macierz”.
Zwolniono część zatrzymanych – ale dopiero po uiszczeniu drakońskich grzywien. Dapę, artystę z Gologu w Qinghai, którego zabrali 31 marca, wypuścili po zapłaceniu 10 tysięcy yuanów. Dolma Kji, po którą przyszli tego samego dnia, wciąż siedzi, ponieważ jej rodziny nie stać na okup. Ma troje dzieci i słabowitą matkę. Mówi się, że może dostać ładnych kilka lat. Chińskie przepisy stanowią, że po 37 dniach zatrzymania policja musi formalnie postawić zarzuty i przedstawić je krewnym (w przeciwnym razie można skarżyć się na „przewlekłość”). Tu – cisza. Ponoć zamknęli ją za śpiewanie o Dalajlamie i nagrywanie podobnych pieśni innych artystów. (Pieśniarz, którego zabrali tego dnia, co ją, skarżył się, „nie ma słońca ni księżyca, a z nimi żadnej nadziei”. Każde dziecko wie, że „słońce i księżyc” to Dalajlama i Panczenlama.)
Informują, że 350 mnichów klasztoru Sera i 400 z Drepungu „odprawiło ceremonie”, tyle że w tych świątyniach było wcześniej po ponad tysiąc duchownych. Co stało się z ponad połową? W Labrangu, w Amdo 6 maja grupa robocza kazała mnichom modlić się do budzącego grozę wszystkich buddystów Dordże Szugdena. Bez skutku. Trzy dni wcześniej w okręgu Dału mnichom klasztoru bonu kazano w ramach „reedukacji” zawiesić chińską flagę. Wieczorem nie było po niej śladu. W Njagczu podobny protest doprowadził do zatrzymania Lamy Ako i Thuptena Rinpocze. Od 1 maja w całym Kardze wiecują w sprawie zawieszania czerwonych sztandarów i opluwania „kliki Dalaja”.
Brutalność represji nie jest w stanie zatrzymać protestów. 1 maja 300 mniszek z okręgu Draggo w Khamie wywiesiło długie na dwa kilometry transparenty niepodległościowe. Władze zabrały ich przełożoną i posłały do klasztoru „grupę roboczą”. Cóż, 7 maja w tej samej prefekturze Kardze mniszka Lhatrul i chłopka Bibi wykrzykiwały przed budynkami rządowymi „Niepodległy Tybet” i „Niech żyje Dalajlama”. Zabrali je w jednej chwili.
Otrzymujemy informacje o nowych ofiarach. Neczung (38 lat) została aresztowana 18 marca za udział w protestach z 16-17 tego miesiąca. Zwolnili ją 26 marca (w stanie krytycznym) – zmarła 17 kwietnia. 4 maja przyszli po Akara Taszi (też 38 lat), ziomka Króla Dharmy, XVII Karmapy, z Lhatoku w Czamdo. Ponoć był podejrzany o udział w haskich zamieszkach 14 marca. Pchnął nożem jednego policjanta; drugi go zastrzelił.
W Lanzhou 18 kwietnia aresztowano Sangpo, słynnego mnicha i pisarza z Maczu w Khamie (założył tam szkołę średnią i wydawał literacki periodyk). Oskarżyli go o podżeganie do udziału w zamieszkach oraz przesyłanie za granicę zdjęć itd. Pisałam już, że 28 kwietnia podczas próby zatrzymania Czedhena z Darlagu doszło do strzelaniny, w której zginął on i policjant. To nie koniec – dwukrotnie postrzelono też matkę tego mnicha. W więzieniu jest jego rodzeństwo (cztery osoby) i inkarnowany lama pobliskiego klasztoru.
Chińskimi prawnikami, którzy wyrazili gotowość reprezentowania Tybetańczyków aresztowanych za „wydarzenia marcowe”, zainteresował się Zhou Yongkang, członek Stałego Komitetu Biura Politycznego KC KPCh i przewodniczący komisji ds. prawa, a szef pekińskiej palestry obiecał „strzaskać” ich „miski ryżu”. Zatrudniające ich kancelarie otrzymały następującą wiadomość: „Państwa pracownicy zaangażowali się w sprawy drażliwe, co spowodowało czasowe zawieszenie dorocznej procedury kontroli i odnawiania waszych licencji. Kontakt: Feng Xinquan, tel. 8610-58575631”.
We wspominanej już prefekturze Ngaba 29 kwietnia do wszystkich prawników rozesłano następujące oświadczenie: „Apelujemy o jedność myślenia i działania oraz koordynację działań z komitetami partii i agendami administracji szczebla prowincji, prefektury i okręgu w celu zrozumienia sytuacji, wzmożenia czujności i przeciwdziałania aktom sabotażu oraz separatystycznym knowaniom kliki Dalaja”.
Wczoraj rano pięciu wspinaczy (w tym trzech Tybetańczyków) wniosło ogień olimpijski na szczyt Czomolungmy. W związku z tym postawiono w stan najwyższej gotowości służby bezpieczeństwa pobliskiego okręgu Dingri prefektury Szigace. Mimo wszelkich blokad nosiciele ognia mieli ponoć dostrzec innych himalaistów i wystraszyć się „separatystycznego spisku”. 2 czerwca będą w Lhasie.
Chińska dziennikarka, która w kwietniu widziała w Lhasie funkcjonariuszy paramilitarnej policji z karabinami wymierzonymi w sanktuarium Ramocze, powiada, że po 30 kwietnia wszyscy oni wyglądają jak turyści. Została obrzucona kamieniami przez tybetańską staruszkę i żebraka, któremu aresztowano ojca. Rozmawiała z Chinką, która prowadzi w Lhasie szkołę, nienawidzi Tybetańczyków i twierdzi, że 14 marca zabili oni – kamieniami, nożami – ponad 200 Hanów. Na wieść, że to po prostu niemożliwe, odpowiedziała wyzwiskami.
Wysłannicy Dalajlamy, którzy 4 maja prowadzili rozmowy w Shenzhenie, ogłosili, że zrobiono krok w dobrym kierunku. Wkrótce mają ogłosić termin kolejnej rundy rozmów.
16 maja 2008
Trzęsienie ziemi o sile 7,9 w skali Richtera z epicentrum w okręg Lunggu (po chińsku Wenchuan) Tybetańsko-Qiangowskiej Prefektury Autonomicznej Ngaba prowincji Sichuan objęło swoim zasięgiem połowę Chin i było odczuwalne nawet w sąsiednich państwach. Jest już 50 tysięcy ofiar. Miasta i wioski leżą w gruzach. Niemal w każdej rodzinie są zabici i zaginieni. Potworna katastrofa.
Lunggu oraz pobliskie okręgi Tasziling i Cenlha składają się na tybetański Gjarong z jego słynnymi klasztorami Łolung (bon) i Samten (njingma). W Lunggu, Rongtragu w Kardze, i Drugczu w Kanlho są tybetańskie ofiary.
Część zachodnich mediów podaje, że „po marcowych demonstracjach w Lhasie Wenchuan był niedawno areną zaciekłych protestów” oraz „konfliktów między tybetańską ludnością a lokalnymi władzami”. Bzdura. Masowe wystąpienia – z towarzyszącą im jak cień brutalnością policji – mieliśmy w Ngabie, Kakhogu, Dzoge i Dzamthangu, tymczasem w Gjarongu panował spokój (poza kilkoma symbolicznymi protestami uczniów). Wiemy jednak, że wielu aresztowanych w Ngabie przewieziono do więzień w Lunggu i sąsiednich okręgach. Według chińskiej „Gazety Prawnej” zginęło tam „kilku kryminalistów i funkcjonariuszy. Wiele budynków jest uszkodzonych”.
Dalajlama przesłał kondolencje prezydentowi Hu Jintao, pisząc 13 maja: „Śmierć i cierpienia tysięcy rannych na skutek wczorajszego katastrofalnego trzęsienia ziemi w chińskiej prowincji Sichuan napełniają mnie głębokim smutkiem. Składam wyrazy współczucia i kondolencje rodzinom ofiar. Modlę się za zabitych i rannych”.
Przywódcy religijni i tybetańskie organizacje pozarządowe organizują modły w intencji ofiar.
Rytuały odprawia się również w klasztorach, w których przed chwilą dokonywano rewizji i aresztowań, między innymi w Drepungu, Kirti i Lithangu. Mnisi zbierają też pieniądze na pomoc dla poszkodowanych i ich rodzin. Radio Wolna Azja podało, że stacjonująca w Kirti grupa robocza pozwoliła duchownym tylko na jednodniowe modły.
W dniu trzęsienia władze w Ngabie wydały rozporządzenie w sprawie „połączenia walki z separatyzmem z akcją ratunkową”. To samo w Kardze, gdzie każą „sumiennie strzec stabilizacji”. Liu Daoping, sekretarz prefektury, rozesłał listy do sekretarzy podległych okręgów, przypominając im, że są „odpowiedzialni zarówno za walkę z separatyzmem, jak i akcję ratunkową”. Zaraz potem rząd Rongtragu – okręgu, który w Kardze ucierpiał najbardziej – wydał „sześciopunktową dyrektywę”. „Departamenty, biura bezpieczeństwa publicznego i inne instytucje rządowe realizują ustalony plan, pozostają czujne, ściśle kontrolują sytuację oraz strzegą stabilizacji. Dotyczy to również policyjnych blokad na szosach, by siły separatystyczne nie wykorzystały sytuacji do dokonania aktów sabotażu. Nie wolno dopuścić do rozpuszczania pogłosek i wzniecania niepokojów. Na wydarzenia takie należy reagować natychmiast i z całą surowością”. To był punkt drugi.
Władze Tybetańskiego Regionu Autonomicznego ogłosiły kampanię „ochotniczego” zbierania datków dla poszkodowanych w Sichuanie. Wedle mediów jest to „najbardziej wzruszająca i największa inicjatywa mieszkańców Lhasy w ostatnich latach”. W rzeczywistości wszystkie jednostki produkcyjne potrącają „datki” z pensji według rozdzielnika (np. w zespole tanecznym po 300-500 yuanów).
Szinca Tenzin Czodrak, wicedyrektor w Stałym Komitecie Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych TRA i inkarnowany lama szkoły kagju, powiada w dzisiejszym „Dzienniku Tybetańskim”, że w „dawnym Tybecie, za czasów ucisku XIV Dalajlamy, była tylko garstka wykształconych ludzi. Poza tomami w bibliotekach najbogatszych arystokratów nie istniały ani powieści, ani opowiadania”. Czy mamy rozumieć, że najwybitniejsi uczeni buddyjscy byli ludźmi pozbawionymi wykształcenia? Biografia Pholhane, historia Gesara, czyli najdłuższy na świecie poemat epicki, i niezliczone księgi „o bogatej treści i pluralistycznej formie” (R.A. Stein, jeden z najwybitniejszych tybetologów) – spadły z nieba? Nawet bezwstyd powinien mieć jakieś granice.
Nikt nic nie wie o losie kilkunastu mnichów Labrangu, którzy 9 kwietnia odważyli się powiedzieć prawdę grupie zagranicznych dziennikarzy. Ludzie boją się, że dwaj z nich zostali zabici. LPZ najechała klasztor ponownie 7 maja, aresztując kilkuset mnichów. Pozostali odpowiedzieli protestem i wywalczyli zwolnienie wszystkich poza siedmioma duchownymi. Wymuszanie zeznań torturami jest na porządku dziennym. Niektórych mnichów pobili tak ciężko, że trzeba ich było zawieźć do szpitala. Policja zabroniła im z kimkolwiek rozmawiać. Ludzie wiedzą swoje, ale „oficjalnie” hospitalizowani są „chorzy”.
W więzieniach kilka osób zakatowano na śmierć. Po marcowych protestach w Luczu aresztowano ponad 300 mnichów. Większość zwolniono, trzymają jeszcze dwie, trzy osoby, jedną zabili. Zwolniony z lhaskiego więzienia twierdzi, że był świadkiem zatłuczenia żebraka z Khamu. Na skutek bicia wiele osób postradało zmysły.
Mimo ogromnej presji wciąż dochodzi do nowych protestów. Przed cztery dni, od 11 do 14 maja, kotłowało się w Kardze. Najpierw aresztowali dwie mniszki za okrzyki i ulotki. Następnego dnia 12 innych, które domagały się zwolnienia swoich sióstr. Wszystkie brutalnie pobito. Dwie tak ciężko, że musieli je zwolnić. Dzień później to samo tylko z trzema mnichami. Kolejny dzień – rano trzy mniszki i świecki, który zaczął krzyczeć, że nie może patrzeć, jak je biją; po południu najpierw cztery, a następnie jakieś 60 mniszek (LPZ aresztowała 52). Wszystko to za sprawą kampanii edukacji patriotycznej i zmuszania duchownych do lżenia Dalajlamy. 15 maja wyprowadzili na ulice tłum policjantów. Większość sklepów jest zamknięta, w mieście panuje bardzo napięta atmosfera.
W Markhamie za podobne wystąpienia 12 i 13 maja aresztowano kilkunastu mnichów. Potem zorganizowano paradę. Przewieźli ich otwartą ciężarówką z czarnymi workami na głowach.
22 maja 2008
Słyszymy, że po protestach w Lhasie aresztowano też Tybetańczyków w Khamie, w Tybetańskiej Prefekturze Autonomicznej Deczen prowincji Yunnan. Część już zwolniono. Mówi się, że próbowali wchodzić na zakazane strony internetowe, znali zbyt wielu cudzoziemców albo zostali sprzedani przez sąsiadów. Trzeba przyznać, że w porównaniu do innych regionów zatrzymanych traktowano tam znacznie lepiej. Powiadają, że opiekowali się nawet nimi tybetańscy strażnicy. Tymczasem nasze źródła z lhaskich organów służby bezpieczeństwa, prokuratury i sądów ludowych szepcą, że stołeczna policja otrzymała prosty rozkaz: „Bić, aż się przyznają”.
O świcie 18 maja policjanci wtargnęli do siedziby Phurbu Ceringa Rinpocze w okręgu Kardze w Khamie. Aresztowali Rinpocze, który jest czwartym lamą klasztoru Kardze oraz opatem żeńskich zgromadzeń Pangri i Jaceg. Budował też domy starców, cieszy się wielkim autorytetem. Aresztowanie słynnego nauczyciela, które musi mieć związek z protestem ponad 60 mniszek z Pangri, wywołało powszechne oburzenie i gniew. Kilka godzin później tłum mnichów i świeckich protestował przed siedzibą władz okręgu Kardze, skandując „Niepodległość dla Tybetu”, „Niech żyje Dalajlama”. Zostali pobici przez paramilitarną Ludową Policję Zbrojną, która zatrzymała czterech duchownych: Dziampę Dordże Paldena, Dziamjanga Ceringa, Kungę Thinleja i Cełu Gelka.
W okręgu Dału prefektury Kardze na znak protestu przeciwko polityce władz od dwóch tygodni strajkują tybetańscy kierowcy ciężarówek. Dowiedzieliśmy się, że mają tam w sumie dwa tysiące wozów. Stoi kilkaset. Mnisi z lokalnych klasztorów zebrali pieniądze dla ludzi skatowanych przez policję w czasie niedawnych protestów. Dają im też khataki, tradycyjne białe szarfy. Najbardziej wpływowi duchowni ogłosili, że dwaj tybetańscy aparatczycy z grupy roboczej odpowiedzialnej za prowadzenie kampanii edukacji patriotycznej zostaną ukarani za swoją „nadgorliwość” kjidu lepere. Oznacza to, że żaden mnich ani wierny nie odprawi rytuału buddyjskiego w intencji tych ludzi i ich krewnych – nawet pogrzebu. Dla wierzących nie ma gorszej kary.
Zamknięty od 10 marca lhaski Dżokhang 16 maja otwarto dla zwiedzających. Odwiedzać można też klasztor Sera i świątynię Ramocze, ale Drepung i Ganden wciąż są zamknięte.
Władze Tybetańskiego Regionu Autonomicznego zapowiedziały, że zaczną przyjmować zagranicznych turystów w ostatniej dekadzie czerwca – czyli po przeniesieniu znicza olimpijskiego ulicami Lhasy. Nawet jeśli, wprowadzą wiele restrykcji, związanych z krajami pochodzenia i planowanymi trasami. Zgodzą się na grupy z Azji południowo-wschodniej, reszta pewnie nie będzie mile widziana. Według uczestników niedawnego rajdu samochodowego Lhasa jest wymarłym miastem kontrolowanym przez armię. Wszędzie pełno wojskowych pojazdów i ciężarówek z zasłoniętymi tablicami. Prawie w ogóle nie ma turystów. Hotele, w których płaciło się 600, 700 yuanów za noc, teraz biorą ledwie sto. W nowej przybudówce (jakieś sto metrów kwadratowych) lhaskiego dworca kolejowego kilkudziesięciu osiłków ze służb specjalnych kontroluje wszystkich kandydatów na pasażerów. Hanów traktują miło, ale Tybetańczykom przeszukują nawet włosy.
Wieczorem 19 maja lokalne stacje telewizyjne TRA przestały nagle mówić o trzęsieniu ziemi i po miesięcznej przerwie znów pokazały listy gończe. Nie idzie o nikogo nowego, tylko ludzi z listy najbardziej poszukiwanych, których nie udało się im jeszcze złapać. Polują na siedem osób, samych świeckich. Podwyższyli też nagrody: za poszukiwanego nr 1 dają 50 tysięcy yuanów, za resztę – numery 13, 18, 19, 45, 54 i 63 – po 20 tysięcy. Biuro Bezpieczeństwa Publicznego TRA opublikowało listę z nowym nagrodami 18 maja; pokazali już ją co najmniej dwa razy.
Spotkałam się z dwoma pekińskimi adwokatami. Choć ich nazwisk nie ma na liście 21 prawników, którzy wyrazili gotowość reprezentowania aresztowanych Tybetańczyków, kancelarię powiadomiono, że doroczna inspekcja zostanie opóźniona. Nie muszę mówić, co sądzą o polityce odpowiedzialności zbiorowej. Powiedzieli mi jednak, że wielu kolegów nie krytykuje rządu, który miesza się w sprawy trzeciej władzy, tylko 21 odważnych. Jak rozumiem, pracują oni dla dziesięciu kancelarii, a to znaczy, że bezprawne szykany odcisną się na życiu wielu ludzi.
Wszystkie projekty chińskich i zagranicznych organizacji pozarządowych hibernują, poddane totalnej kontroli. Kilka grup ogłosiło już, że nie będą zawierać nowych kontraktów. Amerykańska Trace Foundation 15 maja kategorycznie zdementowała oskarżenia chińskich mediów o udział w tybetańskiej „bordowej rewolucji”.
Qin Dalin, zastępca gubernatora prefektury Ngaba, cytowany przez agencję Xinhua 18 maja, powiedział, że tybetańskie, koczownicze okręgi Ngaba, Dzoge, Kakhog i Dzamthang nie ucierpiały na skutek trzęsienia ziemi, ponieważ ochroniło je pasmo Longmen. W okręgach Lunggu, Li i Pingwu było jednak wiele tybetańskich ofiar. W mieście Sier runęły domy 300 Tybetańczyków. Sześć osób jest w bardzo ciężkim stanie, odkopano je dopiero po pięciu dniach.
Wiele tybetańskich klasztorów – między innymi umęczony Dżokhang – odprawia rytuały i zbiera pieniądze dla ofiar wielkiego trzęsienia ziemi. Alak Khasucang, sędziwy lama z klasztoru Rongłu brutalnie pobity przez paramilitarnych, dał 10 tysięcy yuanów. Mnisi tej świątyni zebrali 50 tysięcy i codziennie modlą się za ofiary.
Przed kilkoma dniami, udzielając wywiadu w Europie, Dalajlama po raz pierwszy przedstawił cztery warunki swego powrotu do ojczyzny. Po pierwsze, rząd Chin musi wpuścić do Tybetu zagranicznych dziennikarzy i dać im pełną swobodę działania, po drugie, władze mają umożliwić poszkodowanym korzystanie z opieki medycznej, po trzecie, należy bezzwłocznie zwolnić wszystkich więźniów politycznych trzymanych za kratami za udział w pokojowych protestach, gwarantując uczciwe, jawne procesy ludziom, którzy dopuścili się przestępstw kryminalnych, i wreszcie, podjąć poważne rozmowy w celu umożliwienia Tybetańczykom korzystania z podstawowych praw człowieka.
Odpowiedzi, za pośrednictwem agencji Xinhua, udzielił mu 20 maja Zhu Xiaoming, dyrektor podległego Departamentowi Pracy Frontu Jedności centrum badań tybetańskich: „Słowa i czyny Dalaja związane z incydentem 14 marca są kolejnym dowodem na to, że uparcie trzyma się on swoich poglądów politycznych, które stawiają go w opozycji do narodu chińskiego, w tym Tybetańczyków, oraz czynią zeń ochocze, lojalne narzędzie zachodnich sił antychińskich. Walka z separatyzmem trwa nadal. Musimy zdwoić czujność i nieugięcie strzec narodowej jedności, aby zdusić w zarodku każdą próbę podzielenia naszego kraju”. Jak się tego słucha, trudno liczyć na przełom podczas zapowiadanych na czerwiec rozmów tybetańsko-chińskich.
28 maja 2008
Ostrzeżenie: Drodzy przyjaciele, jakiś czas temu skontaktował ze mną ktoś, komu zależy na szpiegowaniu mnie i moich znajomych. Podawał – albo podawała – się za Tybetańczyka zza granicy, przedstawiciela rządu emigracyjnego, osobę mającą do przekazania ważne dokumenty itd. Wygląda na to, że ukradł listę moich kontaktów na Skypie. Kiedy rozesłałam ostrzeżenie przyjaciołom, wczoraj późnym wieczorem ktoś przejął moje konto. Zmieniono hasło, nie mogę się więc zalogować. Z tego co mi wiadomo, złodziej zaczął się kontaktować z ludźmi z mojej książki adresowej. Stawia to ich i mnie w bardzo niebezpiecznym położeniu. Proszę, potraktujcie to ostrzeżenie bardzo poważnie. Usuńcie ze swojej listy kontaktów albo zablokujcie „Degawę” i powiedzcie to wszystkim znajomym, którzy mogą chcieć mi coś przekazać.
Jeśli otrzymacie ode „mnie” jakąś wiadomość pod nowym imieniem, proszę zacznijcie od rozmowy (rodacy – po tybetańsku), żeby potwierdzić „moją” tożsamość. Jeśli druga strona nie zechce z wami mówić, to znaczy, że nie rozmawiacie ze mną. Nie dajcie się też złapać w podobną pułapkę, i raczej rozmawiajcie, nie piszcie, korzystając z komunikatorów. Oser, o świcie z Pekinu.
[Tego samego dnia bloga Oser zaatakował „Sojusz czerwonych chińskich hakerów”. Pod chińską flagą umieścili zdjęcie autorki z podpisem: „Zapamiętajcie obrzydliwy ryj rzeczniczki niepodległości Tybetu. Jeśli zobaczycie gdzieś tę sukę, dobrze ją ode mnie skopcie”.]
15 czerwca 2008
Trzy miesiące po „incydencie 14 marca” przejechaliśmy samochodem przez tybetańskie prefektury Deczen w Yunnanie, Kardze i Ngaba w Sichuanie, Golog w Qinghai oraz Kanlho w Gansu – czyli regiony tradycyjnych prowincji Kham i Amdo. Bywałam tam wcześniej, miałam więc co porównywać.
Na ulicach miast i miasteczek wszechobecnych mnichów i pielgrzymów zastąpiły zwarte formacje bojowe. Tybet przeżywa oblężenie. Wszędzie pełno zamaskowanych ludzi z bronią. Noszą mundury Ludowej Policji Zbrojnej, część nie ma jednak żadnych dystynkcji, więc podejrzewam, że to żołnierze Armii Ludowo-Wyzwoleńczej przebrani za paramilitarnych. Strzegą budynków rządowych i posterunków obłożonych workami z piaskiem. Reszta ukrywa się w hotelach, bazach, zakładach pracy. Słynne klasztory – na przykład Kirti w Ngabie – otoczone są ciasnymi kordonami. Mnisi wchodzą i wychodzą po okazaniu przepustek ze zdjęciem. Nie mam pojęcia, ile ściągnęli tam wojska, ale widziałam dwie dwudziestoosobowe kolumny ruszające na patrol spod świątyni. W zasięgu wzroku miałam ponadto kilkudziesięciu uzbrojonych funkcjonariuszy, sprawdzających papiery i pilnujących budynków. Wszystko to przed bramą jedynego klasztoru. Inne są puste lub otoczone podobnymi kordonami. Dla duchownych oznacza to osadzenie w areszcie domowym. Wiem z wiarygodnego źródła, że po 14 marca rzucili do Tybetu kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Mniejsze siły pacyfikowały narodowe powstanie w 1959 roku.
Pisząc te słowa w Czigdril w Gologu, słyszę wrzaski żołnierzy patrolujących ulice. Krzyczą tak głośno, że nie pomaga nawet zamknięcie okien. I nie idzie tu o żadną musztrę, tylko o zastraszenie Tybetańczyków. W jednym z okręgów Kardze odważył się z nami spotkać stary znajomy. Kiedy jednak zapytaliśmy o sytuację, bał się tak, że nie zdołał wykrztusić słowa.
Klasztor Se w Ngabie jest martwy. Nawy i cele mnichów zamknięte na cztery spusty. Napotkany sędziwy duchowny zdążył zdać nam relację przed pojawieniem się tajniaka. W mieście zabito 29 osób, jedną tuż przy klasztorze, dwóch mnichów z Kirti i jeden z Gomangu popełniło samobójstwa. Większość duchownych opuściła klasztory i wróciła do domów. Zostali tylko odźwierni. Później spotkałam nastolatka z Ngaby, który szepnął, że przed kilkoma dniami aresztowano ponad stu mnichów z Se.
Choć udawaliśmy turystów, arogancki urzędas odmówił nam zgody na zwiedzenie klasztoru Kirti. W Ngabie do samochodu podbiegła nagle staruszka, wsadziła głowę przez okno i powiedziała, że w jej okręgu uwięzili ponad 4000 osób. Większość zwolniono, ale tysiąc wciąż siedzi. Jej brata aresztowali, bo krzyczał, że Dalajlama musi wrócić do Tybetu. Od trzech miesięcy nie może się dowiedzieć, gdzie go trzymają. Powiedziała też, że zamykają i karzą grzywnami (tysiąc yuanów) za noszenie medalików z Dalajlamą.
Właściwie wszędzie jesteśmy śledzeni. Na twarzach wszystkich policjantów i żołnierzy maluje się wrogość. Kiedy patrzyłam na palce na spustach, miałam pewność, że są gotowi zabić. Każdego, w każdej chwili. Jak można było uruchomić taką machinę wojenną przeciwko bezbronnym Tybetańczykom? Zmienili ten piękny kraj, mój kraj, w wielkie więzienie.
21 czerwca 2008
Sobota. Lhasę nawiedził znicz.
Ulice pełne paramilitarnych w mundurach i cywilu. Chowają się nawet po publicznych toaletach. Przy okazji mamy piątą przebierankę od marca: tym razem w tradycyjne stroje tybetańskie (wcześniej nosili, kolejno, mundury Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Ludowej Policji Zbrojnej, zwykłej policji i wreszcie wdzianka turystyczne).
Wczoraj po południu zaczęli potajemnie ściągać posiłki. Dziś każdego skrzyżowania strzegą uzbrojeni żołnierze. Tybetańczykom nie wolno wychodzić na ulice bez specjalnego zezwolenia. Mnichów i mniszki zamknięto w klasztorach. Ciekawe, że w chińskich miastach do udziału w tym spektaklu zapraszano tłumy. Wyjątek zrobiono tylko dla Ujgurów i Tybetańczyków, którym zabroniono nawet patrzeć. Jesteśmy, u diabła, obywatelami tego kraju, czy nie?
Podsłuchują każdą rozmowę telefoniczną i śledzą każde kliknięcie w internecie. Większość sklepów jest zamknięta. Więcej powiedzieć nie mogę.
Atmosfera święta? Nie – wojny. Lhasa przypomina Bagdad.
W mieście nagle załamała się pogoda i zaczęło padać. Ciekawe, co przyniesie jutro.
Oser (chiń. Weise) urodziła się w Lhasie w 1966 roku. Pisze po chińsku i mieszka w ChRL. We wrześniu 2003 roku jej książka „Zapiski z Tybetu” (chiń. Xizang Biji) znalazła się na indeksie. Władze uznały, że jest „szkodliwa” i zawiera „nieodpowiedzialne” wzmianki o Dalajlamie oraz Karmapie, który w 2000 roku uciekł do Indii. Oser zmuszono do poddania się samokrytyce – za odmowę ukarano ją usunięciem z pracy, odbierając jej jedyne źródło utrzymania, świadczenia zdrowotne i emerytalne oraz mieszkanie. Uciekła do Pekinu. Od 22 marca do maja 2008 roku – wraz z mężem, chińskim intelektualistą Wang Lixiongiem – była osadzona w areszcie domowym.