Eksportowy kanał rządowej CCTV pokazał w najlepszym czasie antenowym sześcioczęściowy dokument „Trzeci biegun”, który natychmiast podbił serca chińskich widzów. Rzeczony biegun leży między Północnym a Południowym i nazywa się Płaskowyż Tybetański. Przetarłam ze zdumienia oczy i zabrałam się do ponownej lektury wydanych w 2010 roku „Poszukiwań Shangri-Li” chińskiego tybetologa Shen Weironga, który pastwi się nad Zachodem za mitotwórczy orientalizm.
Profesor Shen pisze z głębokim przekonaniem. „Shagri-La cuchnie imperializmem. To duchowa kraina wymyślona przez ludzi Zachodu, a nie nasza ziemia zamieszkiwana przez Tybetańczyków. (…) Utożsamianie jej z Tybetem jest typowe dla Zachodu, który traktuje innych przedmiotowo i wykorzystuje do zaspokajania swoich, tu akurat duchowych, potrzeb. Stąd też bierze się trwająca od lat moda na Tybet”.
Gdzież więc jest „nasza” duchowa kraina, o której wspomina chiński profesor? Niewątpliwie bardzo daleko od zachodnich snów o Shangri-Li. Weźmy słynnego „Niewolnika” z 1963 roku. Scenariusz pisali uczeni z Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która zająwszy Tybet – zacytujmy czynniki oficjalne – „zdarła maskę z najbardziej reakcyjnego i barbarzyńskiego, najmroczniejszego i najokrutniejszego” zakątka na Ziemi. Ta wulgarna demonizacja i propagandowa kpina z prawdy historycznej ukształtowała obraz Tybetu w oczach Chińczyków i utrwaliła mit jego „wyzwolenia”.
We współczesnych, popularnych chińskich filmach o Tybecie ta sama ziemia, cywilizacja i religia buddyjska nie trącą jednak piekielną siarką, tylko stają się oazą czystości i piękna. Słowem, Shangri-Lą. Według rządowych mediów „Trzeci biegun” składa się z „niemal czterdziestu opowieści o cudownej przyrodzie i niezwykłym życiu mieszkańców Płaskowyżu, którzy trwają przy tradycyjnej kulturze i chronią środowisko naturalne”.
Profesor Shen uczy, że „fascynacja Tybetem jest klasycznym przykładem zachodniego orientalizmu, którego projekcje nie mają nic wspólnego z rzeczywistością miejsca, naznaczonego jakoby mądrością i współczuciem oraz wolnego od przemocy i drapieżnego egoizmu, gdzie wszyscy są ekologami i orędownikami pokoju, nie ma klas społecznych, bogatych i biednych, ucisku i wyzysku oraz panuje równouprawnienie kobiet i mężczyzn”. Toż to – wypisz, wymaluj – „Trzeci biegun”, drugi biegun „Niewolnika” sprzed pół wieku, zawierający w dodatku znacznie większą dawkę Shangri-Li niż pierwowzór. Niegdysiejsze piekło na ziemi robi teraz za krainę łagodności. Zupełnie już nie wiadomo, walić na odlew czy przytulać.
Warto przy tym zauważyć, że autorem „Trzeciego” jest władza. Scenariusz pisali w Departamencie Informacji Rady Państwa, a zdjęcia kręcili w CCTV i pekińskim studiu Pięć Gwiazd. Mówią, że prawa kupił już amerykański National Geographic, który pokaże film całemu światu. Strach pomyśleć, co powie na to profesor Shen, dla którego przemianowanie Gjalthangu w Yunnanie na Shangri-Lę było „kupczeniem własną tradycją i formą orientalizmu wewnętrznego, który stara się przypodobać Zachodowi, dostosowując do jego wyobrażeń i gustów”.
Tyle że „Trzeci biegun” nie sprowadza się do umizgiwania Zachodowi. Każda historia jest przemyślana i sprytnie ukrywa prawdę. Jedna opowiada na przykład o tradycji pielgrzymowania na Kang Rinpocze (Kailaś) w roku konia (2014): pątnicy okrążają świętą górę, składają pokłony i szczęśliwi wracają do codziennego życia, dając najlepsze świadectwo żywotności tradycji oraz pełni swobód religijnych. Jawne kłamstwo. Większość Tybetańczyków odprawiono wtedy z kwitkiem, nie wydając im zezwoleń na przebywanie w strefie przygranicznej; co więcej restrykcje obowiązują do dziś i nie dotyczą wyłącznie Chińczyków. Film nie tylko to przemilcza, ale konstruuje wszechświat równoległy cukierkowymi obrazami. Reżyser zdradził w wywiadzie, że zrobienie tych zdjęć wymagało uzyskania „jedynego na świecie zezwolenia na filmowanie w tym rejonie”. Jakoś mnie nie dziwi, że Rada Państwa zdołała sforsować tę przeszkodę (choć nie wiem, czy specjalnie chciała się tym chwalić).
Nie wątpię, że „Trzeci biegun” będzie magnesem cudownej Shangri-Li, ale dla mnie ten dokument z 2015 roku jest drugą stroną monety pod tytułem „Niewolnik” sprzed półwiecza. W końcu wyprodukowała je ta sama władza. „Trzeci biegun” jest niebem na ziemi dzięki wyzwoleniu tybetańskich niewolników przez Komunistyczną Partię Chin. To samo przesłanie niosą plakaty „Chińskiego marzenia” na budynkach obróconych w perzynę podczas powstania w 1959 roku. Kraj silny partią.
Co więcej, „Niewolnik” nigdzie nie znika. Ciągle się go pokazuje, by prać i kształtować chińskie mózgi. W ostatnich latach wieczorne wiadomości w Tybetańskim Regionie Autonomicznym zawsze zawierają dwuminutowy materiał, porównujący „stare” z „nowym” – ściślej „minioną nędzę” z „obecnym szczęściem” – w duchu „piętnowania przeszłości” i „dziękowania za teraźniejszość” z niezawodnej propagandówki z 1963 roku. Posklejane, te filmiki byłyby znacznie dłuższe od czterech godzin wszystkich części „Trzeciego bieguna”. Tak czy siak, demonizują czy lukrują – robią to z tego samego powodu.
czerwiec 2015