Oser: Buddyzm tybetański w wydaniu partii

Trzy wydarzenia: z powodu niegroźnej eksplozji w październiku 2011 roku w klasztorze Karma w Czamdo, w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) zostało sześciu z ponad trzystu mnichów; pod koniec 2013 roku zamknięto klasztor Drongna w Driru i opieczętowano kwatery duchownych, których wydalono lub aresztowano, a wkrótce podobny los spotkał sąsiednie świątynie Rabten i Tarmo; w tym samym czasie słynny Labrang w Sangczu, w prowincji Gansu dostał trzy miesiące na odesłanie wszystkich „przyjezdnych” adeptów.

W 2008 roku zaczęłam pisać o kampaniach edukacji patriotycznej i drugiej rewolucji kulturalnej w tybetańskich klasztorach oraz próbie przekształcenia ich w atrakcje turystyczne. Nie ulega wątpliwości, że proces osaczania i dławienia naszych świątyń na charakter ciągły i dalekosiężny. Jeż wtedy alarmowałam, że „lokalny aparat partii czyści klasztory z bezprecedensową brutalnością. W 1966 roku burzono zabudowania, rozbijano posągi, wypędzano mnichów i mniszki, obracano wszystko w morze ruin. Obecna, druga rewolucja kulturalna zmiecie autentycznych duchownych, zostawiając za sobą puste skorupy gmachów oraz ludzi z przetrąconymi kręgosłupami charakterów i sumień”.

Nie wolno nam zapomnieć, jak jednej nocy w 2008 roku paramilitarna policja najechała trzy największe klasztory w Lhasie – Ganden, Drepung i Sera – aresztując niemal wszystkich mnichów z Gansu, Qinghai, Sichuanu i Yunnanu (w oficjalnej nomenklaturze: „czterech tybetańskich prowincji). Przewieziono ich do wojskowego więzienia w Golmudzie, skąd zostali odesłani do rodzinnych domów po zakończeniu igrzysk olimpijskich w Pekinie. Żadnemu nie pozwolono wrócić do klasztoru.

Trzeba wiedzieć, że lwią część mnichów w Lhasie zawsze stanowili przyjezdni. To nasza pięćsetletnia tradycja, rówieśnica trzech stołecznych centrów monastycznych, wpisana w ponad dwa tysiąclecia buddyzmu. Podobnie zresztą rzecz ma się z buddyzmem chińskim. Ich klasztory też przyciągały adeptów z całego kraju i do dziś studiują w nich mieszkańcy wszystkich prowincji. Tymczasem do lhaskich świątyń wkroczyło wojsko, a mnisi zostali uwięzieni lub przepędzeni. To z kolei tradycja bardzo młoda, zaprowadzona przez Komunistyczną Partię Chin.

Pamiętajmy o klasztorach prefektury Kardze w Sichuanie, które władze ukarały za udział w protestach w 2008 roku, zakazując odprawiania rytuałów religijnych, obejmując duchownych ścisłym dozorem, nakazując ponowny „nabór”, którego warunkiem było zdanie egzaminu z „patriotyzmu”, i równając z ziemią kwatery wydalonych. Wszyscy demonstranci w szatach zostali ukarani co najmniej nakazem opuszczenia klasztoru. Wielu trafiło do więzień.

Od 2011 roku stałe grupy robocze stacjonują w każdym z tysiąca siedmiuset klasztorów TRA i zatrudniają ponad siedem tysięcy ludzi. Według oficjalnych danych mamy tam czterdzieści sześć tysięcy zarejestrowanych mnichów i mniszek. Prosty rachunek: jeden aparatczyk na sześciu-siedmiu duchownych. Chociaż w klasztorze Karma, kolebce buddyjskiej tradycji kagju, przedstawicieli władzy jest dziś więcej niż mnichów. Kto wie, może Chenowi Quanguo, który tę kampanię rozkręcił, marzy się zamknięcie wszystkich świątyń poprzez konsekwentne redukowanie liczby duchownych?

Tymczasem władze „czterech tybetańskich prowincji” z równym zapałem osaczają klasztory i ponad sto pięćdziesiąt tysięcy buddyjskich duchownych na swoim terenie. To niemożliwe, by lokalni kacykowie po prostu małpowali towarzyszy z TRA. Rozkaz dokręcania śruby musiał przyjść z góry, z samych szczytów partyjnej hierarchii. W gruncie rzeczy to prosta kontynuacja „tybetańskiej polityki” Mao Zedonga, który dawno orzekł: „Musimy zreformować również klasztory. Jeśli zrobimy to skutecznie, liczba lamów będzie o wiele mniejsza. Zastanówcie się nad sposobem reformy klasztorów” („Wytyczne po stłumieniu rebelii w Tybecie”, 7 maja 1959 roku). Wydaje się, że w końcu to rozwiązanie znaleźli – i ćwiczą je w Karmie, Drongmie, trzech lhaskich ośrodkach. Buddyzm w wydaniu partii komunistycznej.

 

Lhasa, styczeń 2014

 

 

Za High Peaks Pure Earth