Amerykańscy dziennikarze, których władze zaprosiły na jedną z „kontrolowanych wycieczek” do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA) – gdzie nie akredytowano dotąd żadnego korespondenta niezależnych mediów – próbowali zweryfikować absurdalne na pierwszy rzut oka dane dotyczące liczby turystów w Tybecie.
Chińska administracja podaje, że w tym roku TRA (mający według ostatnich oficjalnych danych 3,2 miliona mieszkańców) odwiedzą 23 miliony osób – dziesięć razy więcej niż w chwili oddawania linii kolejowej Golmud-Lhasa – i zapowiada, że do końca dekady liczba ta wzrośnie do 35 milionów. Przemysł turystyczny ma już stanowić piątą część gospodarki TRA (mimo spowolnienia w całej ChRL ciągle rosnącej o ponad 10 procent rocznie) i zapewniać pracę 320 tysiącom osób.
Gdyby dane te traktować poważnie, do TRA – a więc przede wszystkim do dwustutysięcznej Lhasy – codziennie przyjeżdżałyby ponad 63 tysiące osób. Ponieważ zdecydowana większość turystów odwiedza Tybet latem, liczby te musiałyby być wtedy kilkakrotnie wyższe. Nie ma mowy, żeby podołały temu wszystkie pociągi, samoloty i autobusy, nie wspominając o hotelach. Główna atrakcja turystyczna w stolicy – pałac Dalajlamów, Potala, pęka w szwach i przyjmuje dziennie pięć tysięcy odwiedzających.
Amerykanom udało się dowiedzieć, że podawane dane dotyczą „osobo-odwiedzin”, przez co turysta, który odwiedza na przykład Lhasę, Szigace i Czamdo jest liczony trzykrotnie. Inni aparatczycy poinformowali ich jednak, że z reguły „mnoży się liczbę przybywających do Lhasy przez 2,7 lub 2,8, ponieważ większość osób zwiedza trzy miejsca”. Na pytanie, czy liczbę przyjezdnych można uzyskać dzieląc tak samo oficjalne dane, odpowiedziano im najpierw twierdząco, ale następnego dnia to odwołano. To jasne, ponieważ osoba, która przylatuje do Lhasy samolotem, a potem wraca do miasta z autobusowej wycieczki, zostanie policzona dwukrotnie.
W Chinach władze lokalne notorycznie fałszują statystyki, żeby przypodobać się przełożonym; Pekin rokrocznie informuje o wykryciu kilkudziesięciu tysięcy takich przestępstw (ręcząc jednocześnie za dokładność statystyk krajowych). Nie ulega też wątpliwości, że danymi się manipuluje, by zaniżyć liczbę ludności chińskiej w Tybecie, a zwłaszcza w jego miastach. Tybetańczycy od lat alarmują, że zmienia się ich w mniejszość we własnym kraju.
Dziennikarze policzyli więc, ile osób mogą codziennie przywieźć do Lhasy wszystkie przyjeżdżające tam pociągi (sześć) i przylatujące samoloty (od 53 do 58), zakładając, że „sezon” z pełnym obłożeniem trwa sześć miesięcy, a potem liczba pasażerów spada o połowę. Uzyskana liczba to 3,6 miliona.
Do tego należy doliczyć osoby korzystające z innych środków transportu (na przykład setki tybetańskich pielgrzymów, którzy przyjeżdżają autobusami z sąsiednich prowincji Chin właściwych) oraz osoby nieodwiedzające Lhasy (a na przykład sanktuaria takie jak Góra Kailaś).
Organizacje branżowe szacują, że liczba turystów, którzy w tym roku odwiedzą Tybetański Region Autonomiczny, może sięgać – astronomicznych z punkt widzenia rdzennych mieszkańców – ośmiu milionów, co wydaje się prawdopodobne, choć zapewne i ta liczba jest zawyżona.