Yuan Zha (prawdziwe nazwisko), Tybetańczyk, piastował stanowisko wiceprzewodniczącego w administracji Szigace. Kiedy z nim rozmawiałam (rankiem 21 września 2001 roku), był emerytem. Wkrótce potem zmarł.
W 1959 roku przyjęto mnie do Centralnej Szkoły Polityki i Prawa, którą ukończyłem pięć lat później i zostałem w niej nauczycielem. W tym czasie były tam dwie klasy mniejszości, tybetańska i ujgurska – ponad dwustu sześćdziesięciu Tybetańczyków oraz dokształcający się funkcjonariusze bezpieczeństwa publicznego z całego kraju. Po ogłoszeniu „wytycznych z 16 maja” (okólnika Biura Politycznego, który „wywołał” rewolucję kulturalną) w szkole pojawili się czerwonogwardziści. Miałem wtedy dwadzieścia cztery lata. Raz studenci zawiesili plakat, oskarżając mnie o nieczułość wobec proletariatu. Poszło o dziewczynę, którą poddałem krytyce, gdy rozpaczała po śmierci ojca, ponieważ bałem się, że odbije się to na jej wynikach w nauce. Ale nie spadł mi włos z głowy, skończyło się na gazetce.
W tamtych latach większość Tybetańczyków uczyła się w Pekinie w Centralnym Instytucie Mniejszości. Oni również powołali Czerwoną Gwardię, która nawiązała współpracę z naszą. Na początku sierpnia urządzili u siebie wielki wiec „obnażania i krytyki” Panczena Rinpoczego. Miało w nim uczestniczyć jakieś osiemdziesiąt osób – sami Tybetańczycy, uczniowie i nauczyciele z obu szkół. Wsiedliśmy w autobusy i pojechaliśmy aresztować Rinpoczego w jego kwaterze w akademii cesarskiej. Siedział w swoim pokoju, zupełnie spokojny i opanowany. Nie okazał cienia strachu. Czerwonogwardziści zatrzymali całą rodzinę, między innymi Pejang, żonę jego młodszego brata i moją koleżankę z klasy w Szigace. Pamiętam, że kazali jej klęczeć w autobusie. Było bardzo gorąco i miała na sobie cienkie spodnie. Kiedy zaczęło trząść, waliła kolanami o drewnianą podłogę, podsunąłem więc stopy, żeby oszczędzić jej bólu. Potem ci z Instytutu donieśli, że jeden z nauczycieli sympatyzował z wyzyskiwaczami, ale oczywiście wszystkiego się wyparłem i znów dali mi spokój.
W naszym autobusie był jeszcze młodszy brat Rinpoczego i nauczyciel z długą brodą. Samego Panczena wieźli innym samochodem. Kiedy dojechaliśmy, zewsząd zbiegli się czerwonogwardziści i zaczęli szarpać więźnia. Po chwili bili go już i kopali. Ścięli włosy Pejang. Podczas wielkiego wiecu tłukli Rinpoczego skórzanym pasem z taką siłą, że odpadła sprzączka. Nawet nie jęknął, ale przez ten potworny upał był zlany potem. Trwało to cały dzień, po wszystkim zamknęli go w małej izbie. Drugiego dnia został nagle przewieziony do naszej szkoły. Być może ktoś z rządu centralnego dowiedział się, co zaszło. U nas nie było żadnego krytykowania. Dobrze go pilnowaliśmy i podczas każdego posiłku nosiliśmy mu jedzenie. Robiłem to także ja, jednak jadł bardzo mało. Następnego dnia zniknął z całą rodziną. Nie miałem pojęcia, gdzie ich zabrali.
Pod koniec sierpnia razem z dwoma innymi nauczycielami pojechaliśmy z grupą bodaj sześćdziesięciu uczniów nawiązywać rewolucyjne więzi. Byliśmy w Chongqingu, Wuhanie, Szanghaju, Guangzhou i tak dalej. Doskonale się bawiliśmy. Wszędzie mieli stanice i jedzenie dla Czerwonej Gwardii. Nie płaciliśmy nawet za pociągi. Po kilku miesiącach wróciliśmy do szkoły, a wiosną 1967 roku ruszyłem z rewolucyjną misją do Lhasy. Tym razem było nas tylko czterdziestu. Miasto wrzało, hunwejbini z całego kraju próbowali zakładać w nim swoje komórki, ale my trzymaliśmy się od nich z daleka. Zakwaterowałem się w klasztorze Ceczokling, który od dawna był ośrodkiem szkoleniowym bezpieczeństwa publicznego. Studenci zajmowali się robieniem kompostu, który rozwozili potem do okolicznych gospodarstw. Na noc mogli wracać do domów. Wszyscy pochodzili z Lhasy.
22 maja 2017
Wydałam na Tajwanie dwie książki o rewolucji kulturalnej w Tybecie: „Zakazaną pamięć” ze zdjęciami mojego ojca oraz zbiór relacji uczestników. Przeprowadziłam w sumie ponad siedemdziesiąt wywiadów, do publikacji wykorzystałam dwadzieścia trzy (w tym dwa z Hanami i jeden z chińskim muzułmaninem). Wśród moich rozmówców byli hunwejbini z Lhasy ze współzałożycielem frakcji „buntowników” na czele, czerwoni dziennikarze i żołnierze Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, ale także dręczeni wtedy arystokraci, lamowie czy lekarze. W zeszłym roku minęło pięćdziesiąt lat od tamtych wydarzeń, stąd moja decyzja o publikowaniu najważniejszych wywiadów.