Dlaczego Chińczykom odebrano pamięć prawdziwej historii? Żaden oświecony kraj nie pozwoliłby, by jego obywatele byli tak haniebnie nieświadomi własnej, narodowej przeszłości. Propagowanie historii zmyślonej jako substytutu prawdy i uchylanie się przed brzemieniem odpowiedzialności za zbrodnie są przestępstwami przeciwko narodowi. Nowe zrozumienie współczesnych dziejów Chin jest w istocie szukaniem drogi do zbudowania ich przyszłości. Niestety rząd nadal tego nie widzi i wciąż tłumaczy przeszłość przy pomocy kłamstw, które przekazuje następnemu pokoleniu.
W tym roku przed czwartym czerwca władze chińskie zajmowały się dokładnie tym samym, co w ciągu ostatnich piętnastu lat – przebywający w Chinach uczestnicy tamtych wydarzeń „znikali”, obowiązywał surowy zakaz wspominania o tej dacie w mediach i internecie. Co więcej, kadry partyjno-państwowe od szczebla departamentu w górę musiały obowiązkowo obejrzeć pełną starannie podanych kłamstw – którymi rząd chce wyrugować prawdziwą pamięć owych wypadków ze wspomnień Chińczyków – tak zwaną „Dokumentalną historię incydentu z czwartego czerwca”. Ci, którzy przeżyli tę tragedię, mogą czcić pamięć ofiar tylko za granicą. Prawo do znajomości prawdziwej historii utracili nie tylko mieszkańcy Chin właściwych; wzrok diaspory, co jeszcze bardziej tragiczne, zasnuwają mgłą kontrolowane przez komunistów media, powtarzając w kółko: „nie tkwijcie w historii, patrzcie w przyszłość”. Niektórzy dają się temu zwieść. W Hongkongu, niegdyś części wolnego świata, opisy „incydentu czwartego czerwca” w podręcznikach szkół średnich są tak zniekształcone, że nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Zabiegi i kłamstwa chińskich władz nie wymażą jednak z dziejów ciężkiej zbrodni państwowej z czwartego czerwca ani innych przestępstw, jakich dopuściła się Komunistyczna Partia Chin po przejęciu władzy politycznej. Z czasem fałsze rządu brukać będą wyłącznie stronice „podręczników” w granicach kontrolowanego przez niego państwa. Pragnienie wywabienia krwawych plam z ludzkiej pamięci można zrealizować tylko przy pomocy inkwizycji i palenia książek w stylu [cesarza] Qin Shihuanga czy Hitlera, a nowe metody komunikacji rozwijają się z dnia na dzień. Jeśli mamy wyjaśnić historyczne okoliczności wydarzeń czwartego czerwca i wielu innych zbrodni państwowych komunistów, Chińczycy muszą pojąć, kto ponosi pełną odpowiedzialność za takie czyny.
Zawsze mieliśmy problem ze zrozumieniem kwestii odpowiedzialności za zbrodnie państwowe. Z dwóch powodów. Pierwszym jest partyjny mechanizm „kozła ofiarnego”, za pomocą którego odpowiedzialność za systematyczne stosowanie przemocy przypisuje się konkretnej osobie, a drugim – tęsknota, zrodzona z atmosfery skażonej kulturą dyktatury, za mądrym i łaskawym przywódcą, która, na długo po upadku cesarstwa, wydawała szereg substytutów cesarza.
Dlatego też Chińczycy nigdy nie zastanawiali się – dziś moglibyśmy powiedzieć, że nie pozwala im na to obecny reżim – nad relacją między przywódcą jako jednostką a systemem, który utrzymuje go przy władzy. W związku z tym przytłaczająca większość Chińczyków przypisuje błędy lub przestępstwa polityczne konkretnemu liderowi, a nie systemowi politycznemu, który na nie zezwolił. Historia Chin po 1949 roku tonie więc w oparach absurdu: poszczególni przywódcy dopuszczają się ustawicznie ohydnych zbrodni, podczas gdy krytyka, i refleksja, nad systemem socjalistycznym są zakazane – od zawsze. I tak Deng Xiaoping zdobył się, na przykład, na ocenę, że rządy Mao Zedonga były w trzydziestu procentach błędne, a w siedemdziesięciu – chwalebne, lecz mimo to czuł się zmuszony do włączenia „myśli Mao” do swoich „czterech kardynalnych zasad”1.
Zbrodnie państwowe i kozły ofiarne
W latach siedemdziesiątych minionego stulecia cywilizowane narody dobrze rozumiały już związek między zbrodniami systemów politycznych a indywidualnymi przywódcami, w Chinach wciąż jednak obowiązywał model „kozła ofiarnego”. Był on potrzebny z uwagi na charakter rządów Komunistycznej Partii Chin, które od 1921 roku toną w błędach i krwi, co dość poważnie kłóci się z lansowanym przez partię autoportretem „chwały, wielkości i słuszności” (guangrong weida zhengque) i nie pozostaje bez wpływu na jej tytuł do sprawowania władzy. Ci, którzy znają prawdę, muszą bowiem zapytać: Czy partia, która wciąż popełnia błędy kosztujące życie tysięcy ludzi, ma mandat do rządzenia? I tak po każdej wewnętrznej rozgrywce o władzę nowo mianowani przywódcy, zwyczajowo winili za dawne błędy odsuniętych poprzedników, nadając legitymację swoim rządom.
Weźmy dziesięć słynnych „złych linii”, które pojawiały się na scenie, ilekroć pozbywano się któregoś z najwyższych przywódców partii. Pierwszy był jeden z ojców założycieli, Chen Duxiu. Potem w 1958 roku, w czasie „wielkiego skoku”, Mao poddał krytyce i ukarał Peng Dehuaia. Kiedy przeszła „rewolucja kulturalna”, uosobieniem „siedemnastu lat złej linii”, a przy tym „zbrodniarzem, zdrajcą i parchem”, został były prezydent Liu Shaoqi, który zmarł śmiercią tragiczną w więzieniu. Następnie chińscy komuniści, by podeprzeć swój tytuł do władzy, zwalili winę na tak zwaną „bandę czworga”, podczas gdy główny winowajca rewolucji kulturalnej wciąż uchodził za „Wielkiego Przywódcę”. Kozłem ofiarnym kampanii walki z duchowym plugastwem z lat 1983-86 uczyniono pierwszego sekretarza Hu Yaobanga, który zmarł z rozpaczy. Przy incydencie czwartego czerwca przyszła kolej na następcę Hu, Zhao Ziyanga, który na śmierć czekał ponad piętnaście lat w areszcie domowym. Mechanizm kozła ofiarnego można by nazwać spłuczką kloaki Komunistycznej Partii Chin. Ilekroć partia mianuje zbrodniarzem nowego kozła, konsekwentnie rusza dalej w glorii „chwały, wielkości i słuszności”.
Za sprawą tej ustawicznej propagandy Chińczycy nauczyli się przypisywać wszystkie zbrodnie państwowe pojedynczym przywódcom, chwaląc jednocześnie system dyktatury politycznej. Dobrym przykładem jest tu kampania prześladowań wyznawców ruchu Falun Gong, którzy w znakomitej większości nie widzą w niej usystematyzowanego gwałtu politycznego, lecz zwyczajny błąd grupki liderów pokroju Jiang Zemina. Po jego przejściu na emeryturę patrzą z nadzieją na Hu Jintao i Wen Jiabao, licząc, że naprawią oni „błędy” poprzednika.
Były premier Li Peng, powszechnie uznawany za głównego winowajcę incydentu czwartego czerwca, spisał wspomnienia, w których znów postawił pytanie-klucz: kto był sprawcą – on czy inni przywódcy partii (którzy nie zezwoli zresztą na wydanie jego książki). Tak Li, jak i oni przeoczyli, tradycyjnie zresztą, kwestię najważniejszą: czwarty czerwca był zbrodnią państwową. Nawet gdy wszyscy ówcześni przywódcy spoczną w grobach, ich następcy, spokrewnieni politycznie lub prawnie z Komunistyczną Partią Chin, będą musieli wziąć na siebie winę za ów gwałt.
Zasada odpowiedzialności dotyczy wszystkich historycznych zbrodni Komunistycznej Partii Chin i niesprawiedliwości chińskiego państwa. Jest bardzo prosta: Mao, Deng i Jiang, którzy stali za owymi zbrodniami, byli, formalnie czy nie, głowami państwa i dopuszczając się niesprawiedliwości albo przestępstw, posługiwali się kontrolowanymi przez siebie strukturami administracyjnymi oraz armią. Tak więc odpowiedzialność za zbrodnie państwa powinna spoczywać nie tylko na przywódcach, którzy popełnili je osobiście, ale także na ich dziedzicach, czyli kierowanych przez nich rządach, muszących wziąć na siebie całą winę za polityczne zbrodnie reżimu, z którego się wywodzą.
Polityczna rekompensata i przeprosiny
W przypadku masowych zbrodni państwowych politycznym spadkobiercom reżimu trudno jest finansowo zrekompensować straty ofiar. Nie znaczy to przecież, że nie ma innych odszkodowań. W kulturze politycznej ukształtowanej w latach siedemdziesiątych XX wieku wynagrodzeniem za historyczne krzywdy i metodą osiągnięcia pojednania są przeprosiny, jakie w imieniu państwa składają ofiarom przywódcy polityczni. Najbardziej znanym z nich jest chyba Willy Brandt, który w 1970 roku, jako kanclerz Niemiec Zachodnich, ukląkł przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. Trzy lata później, odpowiadając na pytanie włoskiej dziennikarki Oriany Fallaci, wyjaśnił, że padł na kolana nie tylko „dla Polaków”, lecz przede wszystkim dla swoich rodaków, „ponieważ zbyt wielu ludzi musi zwalczyć poczucie osamotnienia, wziąć na siebie wspólnie to ciężkie brzemię odpowiedzialności. (…) Przyznanie się do winy nie tylko pomoże oczyścić nasze sumienia, ale i pozwoli nam razem żyć. Żydzi, Polacy i Niemcy powinni razem żyć”2. Za ten odważny gest Brandt dostał w 1971 roku Pokojową Nagrodę Nobla, a jego niosące polityczną harmonię przeprosiny stały się przykładem dla innych. W 1993 roku prezydent Rosji Jelcyn oficjalnie przeprosił za sowiecki najazd na Czechosłowację w 1968 roku; prezydent RPA de Klerk kajał się za politykę apartheidu w kwietniu 1993, sierpniu 1996 i wrześniu 1997 roku; w październiku 1997 roku król Norwegii przeprosił za prześladowania mniejszości Sami; a w maju 1997 roku premier Blair, w imieniu swego rządu, wyraził ubolewanie z powodu tysięcy ofiar wielkiego „głodu ziemniaczanego” [1845-50] w Irlandii.
Wszystkie te gesty dotyczyły niesprawiedliwych działań państw, nazywanych przez Elazara Barkana – który widzi w podobnych przeprosinach trend „nowej międzynarodowej moralności” i „nowej globalizacji” – „winą narodów”3. Obecny i przyszły rozwój wymaga refleksji oraz naprawy historycznych krzywd, przeprosiny sprawców zbrodni stają się więc politycznym zobowiązaniem, którego znaczenie moralne wzmacnia harmonię społeczną.
Strategia rządu Chin
Przywołane przykłady przeprosin przywódców politycznych za zbrodnie państwowe wyrastały z dwojakiej presji: mechanizmów naprawczych procesu demokratycznego lub konieczności przywrócenia wizerunku państwa. Patrząc na autorytarne władze Chin z tej perspektywy, przekonamy się, że mechanizmy naprawcze nie istnieją, a presja na odbudowę wizerunku jest zbyt niekonsekwentna oraz za słaba, by zmusić rząd do zmiany właściwych mu metod postępowania.
Choć ChRL jest państwem, które w ostatnim półwieczu było świadkiem niezliczonych zbrodni państwowych znaczonych cierpieniami ponad miliarda Chińczyków, obecne władze nigdy nikogo za nic nie przepraszały. W kontrolowanych przez reżim mediach w Chinach i za granicą obowiązuje hasło „patrzenia w przyszłość”, dzięki któremu rząd zmienia swoją historię i zapomina o przeszłości. Państwo chińskie zawsze dopuszczało się aktów niesprawiedliwości, których ostatnimi epizodami są „incydent z kontrrewolucyjną kliką Hu Fenga”4, zwalczanie prawicowych odchyleń, wielki skok i wielki głód z lat 1959-61 (nazywany oficjalnie „trzyletnią katastrofą naturalną”) z trzydziestoma milionami śmiertelnych ofiar, dekady bezwzględnej walki klasowej, rewolucja kulturalna, incydent czwartego czerwca czy wreszcie prześladowania Falun Gong. Obecny reżim rozmyślnie usunął te krwawe plamy z pamięci publicznej lub całkowicie je zniekształcił. Co więcej, wciąż popełnia nowe zbrodnie, by ukryć te dawne.
W pewnym momencie – w związku z sytuacją wewnętrzną i pragnieniem poprawienia wizerunku w chwili wejścia na arenę międzynarodową – rząd pozornie przyznał się do błędów rewolucji kulturalnej. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku presja wewnętrzna (poza kręgiem elit intelektualnych) zmalała i opozycja oddolna nie była w stanie zmieniać polityki władz. Skuteczny był tylko niepokój o tak zwany wizerunek w świecie. William Benoit zauważył, że sprawujący władzę stosują pięć metod, czy też technik, poprawiania wizerunku: zaprzeczenie, wybieg, zmniejszenie uciążliwości, działanie naprawcze i wstyd (przeprosiny)5. Chiński rząd nigdy nie sięgnął po czwartą ani piątą strategię, ograniczając się do trzech pierwszych oraz, czego Benoit nie uwzględnił, stawiania faktów na głowie.
I tak w przypadku kampanii antyprawicowej Deng Xiaoping, który osobiście wdrażał politykę Mao wobec intelektualistów, uciekał się do wybiegów oraz zmniejszał uciążliwości. Nie zdjął piętna „prawicowości” z wielu osób na dowód, że walka z prawicowymi odchyleniami nie była błędem, przyznając jedynie, że atak przypuszczono na zbyt wielką skalę. Winą za nieumiarkowanie obarczono Mao, Deng zaś zachował czyste konto. Winnym trzydziestu milionów ofiar wielkiego głodu okazał się natomiast Związek Sowiecki i jego żądanie spłaty długów (choć w tym samym czasie Chiny przeznaczały bajońskie sumy na pomoc dla walczącego ze Stanami Zjednoczonymi Wietnamu) oraz „katastrofy naturalne” (mimo że do żadnej wtedy nie doszło). Z incydentem czwartego czerwca uporano się, stawiając fakty na głowie, dopóki nie stały się całkowicie nieczytelne. W Chinach właściwych o wydarzeniach tych nie wspomina żaden podręcznik, natomiast siedem hongkońskich książek, w których się o nich mówi, przemilcza najważniejszy fakt: wydanie przez rząd centralny rozkazu otwarcia ognia, z czołgów i żołnierskich karabinów, do mieszkańców Pekinu oraz studentów. Autorzy piszą jedynie, że do „oczyszczenia” placu Tiananmen użyto sił zbrojnych, nie wyjaśniając jednak jakich i jakie przyniosło to skutki. Najbardziej zdumiewa, że w relacjach tych rząd jawi się jako „mądry i dalekowzroczny”: „W grudniu 1989 roku doszło do incydentu czwartego czerwca oraz czasowej izolacji Chin na arenie międzynarodowej. Pekin obrał politykę trzeźwego wyczekiwania oraz wyważonych reakcji, wystrzegając się wrogości i czekając na poprawę stosunków zagranicznych w odpowiednim czasie. W 1996 roku stosunki z większością państw były już normalne i Chiny ponownie zaczęły odgrywać ważną rolę na arenie międzynarodowej”6. W tych pełnych samozadowolenia słowach nie doszukamy się cienia wstydu za masakrę ani zamiaru rozpoczęcia nowego rozdziału. Znajdziemy w nich jednak fundamentalną przyczynę stosunku chińskiego rządu do incydentu czwartego czerwca i wcześniejszych zbrodni państwowych: zmniejszenie zainteresowania oraz osłabienie krytyki Chin za naruszanie praw człowieka – w zamian za korzyści gospodarcze – głównych światowych graczy. W obliczu uciszenia, siłą, opozycji wewnętrznej oraz systematycznego słabnięcia krytyki zewnętrznej rząd Chin nie czuje żadnej potrzeby przepraszania za zbrodnie w celu poprawienia swego wizerunku.
Trzydzieści lat po pierwszym, wstrząsającym historycznym geście kolejny kanclerz Niemiec, Gerhard Schroeder, złożył wieniec pod tym samym monumentem, a następnie wziął udział w uroczystym odsłonięciu tablicy Brandta na skwerze jego imienia w Warszawie, najbardziej lapidarnie tłumacząc wagę owego uklęknięcia przed Pomnikiem Bohaterów Getta: przyszłość można budować tylko biorąc odpowiedzialność za przeszłość7.
Słynny rzymski mąż stanu Cyceron powiadał, że kto nie zrozumie okoliczności swych narodzin, nigdy nie dorośnie. Chiny mają najdłuższą udokumentowaną historię na naszej planecie oraz najstarszą tradycję władania pędzlem i publikowania ksiąg. „W epoce Qi była bambusowa tabliczka Tai Shi, a za panowania [dynastii] Jin pędzel Dong Hu”8, pisze Wen Tianxiang, składając hołd historykom, którzy nie bali się potęgi władzy. Dziś jednak Chińczykom odebrano pamięć historyczną. Młodzi ludzie nie znają prawdy o czwartym czerwca, wydarzeniu, do którego doszło ledwie przed piętnastu laty, o rewolucji kulturalnej i innych, niezliczonych „incydentach” pięćdziesięcioletnich rządów Komunistycznej Partii Chin nie wspominając. W pewnym sensie nieznajomość historii własnego narodu oznacza wieczną niedojrzałość społeczną. Co więcej, milionów Chińczyków, którzy stracili życie na skutek kolejnych zbrodni państwowych, nie wolno sprowadzać do liczb w tabelach statystyk: to były życia, życia pełne szczęścia, gniewu, smutku, radości – i przecięcie ich nici nie może być powodem do pogrzebania w kurzu historii. W przeciwnym razie Chiny czekają kolejne zbrodnie państwowe.
Osobiście jestem przekonana, że niezależnie od tego, jak może zmienić się z czasem władza Komunistycznej Partii Chin, rząd musi przeprosić za przestępstwa popełnione pod jej egidą. Z prostej przyczyny: obecni przywódcy mogą poprowadzić Chiny ku wspaniałej przyszłości tylko wtedy, gdy wezmą odpowiedzialność za przeszłość. Pod jednym wszakże warunkiem: przywrócenie historii prawdziwej wymaga przekreślenia fałszywej.
He Qinglian – chińska pisarka i ekonomistka; większość jej prac i artykułów znajduje się w ChRL na indeksie. Esej jest wstępem do Ershi shiji houbanye lishi jiemi („Odszyfrowywania tajemnic historii Chin w drugiej połowie XX wieku”), 2005.
1 Droga socjalistyczna, dyktatura proletariatu (demokratyczna dyktatura ludu), przewodnia rola partii komunistycznej oraz marksizm-leninizm i myśl Mao Zedonga.
2 Przekład z chińskiego, nie z wersji oryginalnej.
3 W książce The Guilt of Nations (W.W. Norton 2000) Barkan, dziekan wydziału studiów kulturoznawczych Claremoton Graduate University, wylicza dawne i obecne roszczenia odszkodowawcze różnych grup, analizując ich „teoretyczną praktyczność” i moralność.
4 Hu Feng, słynny lewicowy teoretyk literatury i sztuki, był przeciwnikiem doktryny Mao, który uważał, że sztuka służyć ma wyłącznie celom politycznym. W 1955 roku Przewodniczący ogłosił kampanię przeciwko Hu i jego stronnikom, wtrącając ich do więzień lub obozów pracy. Sam Hu odzyskał wolność w 1979 roku.
5 por. W. Benoit, „Image Repair Discourse and Crisis Communication”, Public Relations Review 23, 1997, ss. 177-186.
6 Nie wiemy, skąd pochodzi ten cytat, pojawia się jednak również w wypowiedzi Cheung Man Kwonga z hongkońskiej Rady Legislacyjnej; por. „Liusi de jiaoshi he langhua”, Ming Pao, 14 maja 2004; http://www.cheungmankwong.org.hk/newspaper/np20040514.html
7 „Obraz klęczącego Brandta – powiedział wtedy Schroeder – stał się symbolem. Symbolem przyznania się do przeszłości i pojmowania jej jako zobowiązanie do pojednania. Zobowiązanie do wspólnej przyszłości”. Por. np. http://euro.pap.net.pl/cgi-bin/raporty.pl?rap=3&dep=4759&lista=5
8 Tai Shi, wielki historyk państwa Qi, opisywał podłości króla nawet po zamordowaniu tych, którzy czynili to przed nim. Dong Hu, historyk epoki Jin, był równie krytyczny wobec swego władcy. Wen Tianxiang, ostatni stawiający opór premier Południowej Dynastii Song, wpadł w ręce Kubilaja, spędził trzy lata w areszcie i został stracony na własną prośbę. W niewoli napisał słynny poemat Zhangqige, „Oda do szlachetnego ducha”.