W zeszłym tygodniu zadzwonił do mnie obcy człowiek i powiedział, że chyba aresztowali Gologa Dzigmego. Mówił po tybetańsku z akcentem z Amdo. Właśnie przechodziłam koło świątyni Ramocze i obserwowałam, jak kilku funkcjonariuszy z sił specjalnych osacza i legitymuje młodych Tybetańczyków. „Kiedy?”, wykrzyknęłam, ale dudnienie chińskiego przeboju z pobliskiego sklepu zagłuszyło odpowiedź, po której połączenie zostało nagle przerwane.
Natychmiast zadzwoniłam do Dzigmego, ale usłyszałam tylko mechaniczny komunikat o wyłączonym telefonie.
Golog Dzigme jest mnichem z klasztoru Labrang i należy do szkoły gelug buddyzmu tybetańskiego. Faktycznie nazywa się Dzigme Gjaco i ma czterdzieści trzy lata. Urodził się w okręgu Serthar Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej prowincji Sichuan. Tradycyjnie region ten nazywa się „Golog Serthar” i stanowi część w większości koczowniczego Gologu. W tamtejszych klasztorach wielu mnichów nosi identyczne imiona. Mają, na przykład, Lamę Dzigmego, który jest wicedyrektorem świątynnego komitetu demokratycznego zarządzania; wielokrotnie aresztowany, czeka teraz na wyrok. Jego zakonne imię to również Dzigme Gjaco. Żeby ich odróżniać, dodaje się przydomki – i tak Dzigme z Sertharu w Gologu stał się Gologiem Dzigmem.
Zamknęli go pod koniec 2008 roku. Głównie dlatego, że to za jego sprawą w filmie Dhondupa Łangczena „Pożegnanie ze strachem” mogło pojawić się kilku chłopów. (To pierwszy tybetański dokument zrobiony w kraju i mówiący prawdę o naszej sytuacji, świadectwo.) Jednego z wywiadów udzielił ojciec Dzigmego – dławiąc się łzami, opowiadał o tęsknocie za Dalajlamą. Reżyser dostał za to sześć lat z paragrafu o „działalności wywrotowej”. Golog Dzigme był poddawany potwornym torturom, które odebrały mu zdrowie. Spotkałam się z nim w zeszłym roku i na własne oczy widziałam, że nawet nie mógł chodzić, ponieważ z mrozami przyszły straszne bóle.
Boję się myśleć, że mogli go znów zamknąć w więzieniu. Kiedy rozmawialiśmy przez telefon w zeszłym miesiącu, pytał czy jestem bezpieczna i zdrowa. Zresztą zawsze martwił się o przyjaciół i nie lubił mówić o swoich problemach. Jest urodzonym optymistą o mocnym, czystym głosie i wiecznie uśmiechniętej, okrągłej twarzy. Spotykający go ludzie nie mają pojęcia, kim naprawdę jest: w życiu nie przyszłoby im do głowy, że ten dzielny człowiek był o włos od okrutnej śmierci z rąk oprawców. Kiedy jego torturowano, odchodzący od zmysłów ojciec zapadł na zdrowiu i zmarł wkrótce po zwolnieniu syna z więzienia.
Przed dwoma dniami wspólny znajomy przekazał mi wiadomość, która może oznaczać, że Dzigme znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ludzie naprawdę się boją.
Sprawa wygląda tak: na początku września, nocą, władze okręgu Sangczu prefektury Kanlho w prowincji Gansu, na którego terenie znajduje się klasztor Labrang, przysłały grupę ludzi z buldożerem i zadaniem zrównania z ziemią domu Gologa Dzigmego. Nie powiedzieli, komu podlegają, oświadczyli tylko, że wyburzenie ma związek z rządowym planem rozbudowy miasta. Domek był malutki i na wielkim terenie należącym do świątyni nie tknięto żadnego innego. Dzigme mógł tylko ratować najważniejsze rzeczy osobiste i szukać z nimi schronienia w kwaterze któregoś z kolegów.
Golog Dzigme wstąpił do Labrangu jako chłopiec i dziś mało kto może tam równać się z nim stażem. Kiedy zburzono mu dom, zwrócił się do zarządu z prośbą o przyznanie tymczasowego lokum, ale nie dostał zgody. Dwudziestego września pewna tybetańska rodzina z Lanzhou poprosiła go o odprawienie u nich rytuałów buddyjskich. Następnego dnia wybrał się do miasta Coe, żeby załatwić niezbędne zezwolenia w urzędzie prefekturalnym, i został tam na noc. W drodze powrotnej do Labrangu zaginął bez wieści.
„Wszyscy tu są przekonani, że ma go policja – mówi przyjaciel Dzigmego. – Tyle że tym razem nikt nie wie, o co im chodzi. Kiedy zburzyli mu dom, spekulowano, że to przez nadchodzący zjazd partii w Pekinie. Ludzie bardzo się niepokoją, bardzo”.
Napisałam kiedyś tekst o „naszych duchownych, torturowanych i zaginionych”: „Oni są z nas, uosabiają Sanghę, jeden z trzech drogocennych Klejnotów buddyzmu, odziany w budzące cześć bordowe szaty. Teraz jednak sypią się na naszych Rinpoczów, Gesze, Khenpo, Lamów i wszystkich mnichów nie tylko nienawistne obelgi, ale i realne groźby, fizyczne. Nie ze strony jakichś tam ludzi, rzecz jasna, czy też grup, tylko rządu. Błagam was, nie spuszczajcie oka z prześladowanych. Te cierpienia nie są przypadkowe i w żadnym razie nie mają charakteru jednostkowego”.
Lhasa, 17 października 2012
Kilka tygodni później policja wystosowała „list gończy” za najwyraźniej uprowadzonym przez siebie Gologiem Dzigme, potęgując obawy o jego bezpieczeństwo.
W maju 2014 roku Golog Dzigme zdołał opuścić Tybet i dotrzeć do Indii.