Ma Jian: Xi Jinping ukrywał prawdę o epidemii

Od siedemdziesięciu lat Komunistyczna Partia Chin ściąga na kraj kolejne katastrofy od wielkiego głodu, rewolucji kulturalnej i masakry w Pekinie po brutalne tłumienie tybetańskich i hongkońskich protestów czy masowe aresztowania Ujgurów. Liczba ofiar klęsk żywiołowych, takich jak trzęsienie ziemi w Sichuanie czy SARS, byłaby też znacznie niższa, gdyby nie korupcja i asekuranctwo aparatczyków.

Do listy partyjnych zbrodni trzeba teraz dopisać zachowanie przewodniczącego Xi Jinpinga w obliczu epidemii koronawirusa. Groźne ogniska choroby w Japonii, Korei Południowej, Iranie i Włoszech stanowią najlepszy dowód, że wirus nowego totalitaryzmu zagraża zdrowiu i życiu nie tylko Chińczyków, ale wszystkich ludzi.

Bezpośrednią przyczyną globalnego kryzysu jest próżność i ideologiczna autopromocja Xi Jinpinga, który przejąwszy władzę w 2012 roku, zapowiedział ziszczenie „chińskiego marzenia”, obiecując krajowi umiarkowany dobrobyt na stulecie partii (2021) i globalną hegemonię gospodarczą na stulecie państwa (2049). Świat miałby wtedy ostatecznie uznać wyższość systemu monopartyjnego nad bałaganem liberalnej demokracji.

Mianowawszy się dożywotnim prezydentem, Xi ma dziś więcej władzy niż jakikolwiek przywódca partii od czasów Mao Zedonga. Dławi wszelkie głosy sprzeciwu, budując technologicznie zaawansowane państwo totalitarne. Partia komunistyczna jest niebezpiecznym patogenem, atakującym społeczeństwo chińskie od 1949 roku. Mutacja, która rozwinęła się pod rządami Xi, jest szczególnie groźna, łączy bowiem wilczy kapitalizm z leninowską kontrolą. Obietnica bogactwa i potęgi zaślepiła wielu Chińczyków, którzy zdają się nie dostrzegać kajdan na nogach i drutów kolczastych wokół odległych obozów internowania.

Wygłaszając triumfalne przemówienie 31 grudnia 2019 roku, Xi mówił o „pierwszych kamieniach milowych” i „osiąganiu celów stulecia”. Raczej nie miał na myśli tajemniczego zapalenia płuc, które tego samego zgłosiły władze Wuhanu w prowincji Hubei. Powiadomiono Światową Organizację Zdrowia, ale nie Chińczyków. Jak niewidzialne świństwo mogłoby zepsuć „marzenie” przewodniczącego?

W chwili zagrożenia partia zawsze stawia swój interes nad dobrem ogółu. Tragicznym symbolem tego kryzysu został okulista ze szpitala w Wuhanie, Li Wenliang, który 30 grudnia wysłał wiadomość do dawnych kolegów z akademii medycznej, informując o poddaniu kwarantannie siedmiu zarażonych nieznanym koronawirusem (przypominającym mu SARS, zabójcę niemal ośmiuset osób w 2003 roku) oraz apelując o ostrożność. W normalnym kraju nikt nie uznałby tego za działalność wywrotową, ale w Chinach nawet drobna uprzejmość, choćby ostrzeżenie znajomych przed potencjalnym niebezpieczeństwem, może okazać się ciężkim błędem politycznym. Cztery dni później lekarza wzięła w obroty policja. „Pouczony” wrócił do pracy i wkrótce potem zaraził się wirusem.

Przez następne dwa tygodnie – kluczowe dla opanowania sytuacji – władze twierdziły, że wszystko jest pod kontrolą. Wirusy są jednak najwyraźniej głuche na zaklęcia despotów. Zostawione sobie, robią swoje. Kiedy 20 stycznia Xi raczył wreszcie zabrać publicznie głos i zarządzić „natychmiastowe zatrzymanie”, było już za późno.

Trzy dni później odcinano od świata Wuhan, a Xi wciąż opowiadał o „ściganiu się z czasem i dotrzymywaniu kroku historii w marszu po chińskie marzenie”. Ilustracją do jego pustych frazesów były publikowane w sieci filmy: wyludnione ulice, zwłoki porzucone na chodnikach, kobieta uderzająca w gong i krzycząca „ratujcie, umiera mi matka!” na balkonie luksusowego apartamentowca.

Choć należał do partii, umierający Li 30 stycznia powiedział dziennikarzowi New York Timesa, że władze ukrywały przed ludźmi prawdę o wirusie. I precyzyjnie zdiagnozował chorobę, która toczy Chiny, mówiąc, że „zdrowe społeczeństwo nie może mówić tylko jednym głosem”. Xi zataja informacje w imię utopijnej społecznej „harmonii”, tę jednak może przynieść tylko chór różnych opinii, a nie monolog tyrana.

Li zmarł 6 lutego. Wybuch powszechnego gniewu i żalu zmusił rząd do podkulenia ogona i nazwania kneblowanego wcześniej lekarza „bohaterem”. Niemniej za kulisami uciszano dalej, zamykając osoby, które dokumentowały przebieg epidemii.

Nieszczęście uświadomiło Chińczykom, że nie uratują ich żadne pieniądze, gdy władza nie dba o ludzkie życie i wolność. Ginęły całe rodziny, kiedy skazano na areszt domowy 70 milionów ludzi. Oficjalne źródła mówią dziś o 78064 zarażonych i 2715 ofiarach śmiertelnych głównie w Hubei, ale nikt nie wierzy w partyjne komunikaty. O tych liczbach wiadomo na pewno tylko tyle, że partia chce, żeby ich nie kwestionowano. Przechodząc do kontrataku po śmierci Li, Pekin ogłosił „ludową wojnę” z wirusem i wezwał dziennikarzy do przykrycia „negatywnego obrazu” z mediów społecznościowych „wzruszającymi historiami z linii frontu batalii z chorobą”. Zdoławszy pogrzebać prawdę o rewolucji kulturalnej i innych zbrodniach, partia kolejny raz wciąga kraj w maoistowską przepaść.

Władza znów posługuje się wojskowym żargonem i dzieli społeczeństwo na wrogie obozy. Tym razem nie jest to proletariat i burżuazja, tylko chorzy i jeszcze niezarażeni. Funkcjonariusze z wiejskich posterunków udostępniają w sieci filmy ze swoich ataków na obywateli, którzy ośmielili się wyjść z domu bez maski.

Tymczasem reżimowe media publikują zdjęcia ciężarnych pielęgniarek w kombinezonach ochronnych oraz pacjentów, którzy na łożu śmierci odbierają legitymacje partyjne i podnoszą zaciśnięte pięści, by ślubować wierność przewodniczącemu Xi. Każdy myślący człowiek musi uznać ich za ofiary jakiejś nieludzkiej sekty. Propagowanie takich scen w celu wyzwolenia „pozytywnej energii” świadczy o głębi moralnej otchłani, w którą zepchnął ten naród totalitaryzm.

Choć epidemia trwa w najlepsze, przewodniczący Xi wzywa do powrotu do pracy i wyrabiania norm planu stuletniego. Dba przecież o zdrowie towarzyszy, przekładając doroczne posiedzenie Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Jakby chciał przekonać nieprzekonanych, ile warte jest chińskie marzenie.

 

26 lutego 2020

 

 

 

Ma Jian jest znanym pisarzem; opuścił Chiny jako dysydent w 1987 roku.