Po formalnym zniesieniu „pandemicznych” zakazów i ograniczeń 1 czerwca policja skonfiskowała towary ponad dwustu tybetańskich straganiarzy w Chengdu.
W stolicy prowincji Sichuan mieszka, pracuje i uczy się co najmniej 300 tysięcy Tybetańczyków – głównie w dzielnicy Wuhouci, co czyni ją jednym z największych tybetańskich skupisk.
Według lokalnych źródeł tybetańscy sprzedawcy wyszli na ulice po raz pierwszy od miesięcy, ale „tajniacy i mundurowi natychmiast kazali się im wynosić, konfiskując towar”. Tybetańczycy czują się pokrzywdzeni i dyskryminowani. W sieci krąży nagranie, na którym jedna z ukaranych kobiet prosi funkcjonariuszy o litość i pyta, dlaczego traktują się ją inaczej niż chińskich kupców. „My też jesteśmy obywatelami Chin”, powtarza.
Większość Tybetańczyków w Chengdu pochodzi z dzielnic Kham i Amdo. Wielu wydalono z Lhasy po eksplozji antychińskich protestów w 2008 roku. Z ulicznego handlu utrzymują się również ci, którzy przywieźli tu bliskich na leczenie.
„Policjanci powiedzieli, że rynek nie spełnia wymogów sanitarnych, ale to zwykły pretekst. Wyraźnie nie chcą, żeby Tybetańczycy zbierali się w jednym miejscu. Zapowiedzieli też, że zamkną każdego, kto przyjdzie na komisariat upominać się o skonfiskowane towary”.