W sieci krąży film, pokłosie majowej eksplozji w Urumczi. Nagrał go Ujgur, który leciał w interesach do Szanghaju. Na lotnisku kazali mu zdjąć buty. Kiedy zapytał, dlaczego tylko on ma to zrobić, usłyszał: „Bo jesteście z Xinjiangu”. Wtedy natychmiast wyjął telefon i zaczął nagrywać dyskusję z funkcjonariuszami, którym wykrzyczał: „Dzisiejszy wybuch jest rezultatem takiej dyskryminacji”.
W tej scenie nie ma nic zaskakującego. W książce o wypadkach dwa tysiące ósmego roku opisywałam, jak prymitywna propaganda, przedstawiająca Tybetańczyków jako niewdzięcznych „terrorystów”, wywołała powszechną złość, wręcz nienawiść, i obróciła przeciwko nim niezliczonych Chińczyków. Kolega imieniem Norbu opowiadał mi, jak chwycili go na lotnisku w Pekinie, krzycząc „to Tybetańczyk!”, i poprowadzili do jakiejś klitki na rewizję osobistą i upokarzające przesłuchanie. Inny znajomy, urzędnik państwowy niskiego szczebla, został zatrzymany w porcie lotniczym w Kunmingu przez uzbrojonych żołnierzy, którzy zapytali dowódcę: „To Tybetańczyk, co mamy z nim zrobić?”. „Czternasty marca – wykrzyczał im wtedy – był właśnie przez takich jak wy!”.
W tamtym strasznym roku przyjaciółka z Lhasy opowiadała mi historię swojej ciotki, emerytowanej działaczki partyjnej, która postanowiła odwiedzić syna z okazji październikowego święta narodowego. Chłopak studiował w Changchunie i próbował jej to wyperswadować, bo słyszał, że w tamtejszych hotelach nie chcą meldować Tybetańczyków. Stęskniona i zdesperowana kobieta dowiedziała się, że po marcowym „incydencie” rząd przyjął dokument, w którym stwierdza, że w wielkiej ojczyźnie rozkwita pięćdziesiąt sześć kwiatów różnych nacji i dyskryminowanie któregokolwiek stoi w sprzeczności z polityką partii. Wystarała się o kopię, uznając, że będzie to najlepszy glejt.
W końcu zobaczyła się z synem, ale w hotelu jej nie chcieli i musiała zadowolić się posłaniem w akademiku. Najwyraźniej pieczęć rządu centralnego nie zdała się na wiele.
Zaintrygował mnie ten papier. Trochę to trwało, nim znalazłam go na stronie uighurbiz.net. Nosił tytuł „Dokument nr 33” i został opublikowany przez kancelarię Rady Państwa 23 kwietnia 2008 roku. „W związku z niedawną koniecznością podjęcia kroków w celu strzeżenia stabilności w Tybecie w nielicznych jednostkach pracy doszło do kilku incydentów, godzących w politykę etniczną państwa. Na pewnych lotniskach dzielono pasażerów ze względu na pochodzenie; w taksówkach, hotelach i sklepach odmawiano obsługiwania klientów należących do mniejszości, naruszając w ten sposób ich prawa”. Miało to szkodzić sprawie narodowej jedności, wymagało ukrócenia, ple, ple, ple.
Jeśli w Chinach władza wydaje specjalny dokument, w którym ostrzega wszystkie instytucje przed robieniem czegoś, to znaczy, że to coś trwało od dawna i nabrało charakteru powszechnego, zmuszając wierchuszkę do powstrzymania „szkodliwego trendu”. Tylko dlaczego mimo to proceder ten dalej ma się świetnie? Ponieważ najróżniejsi aparatczycy jedynie udają, że czytają rządowe pisma, albo po prostu mają je gdzieś? Bo dyskryminacja jest zakorzeniona tak głęboko? Wiem tylko, że minęło sześć lat, a „Dokument nr 33” jak był, tak jest bezużyteczny.
czerwiec 2014
Strona uighurbiz.net została zamknięta przez władze, a prowadzący ją Ilham Tohti – skazany na dożywocie we wrześniu 2014 roku.