Dzigme znaczy po tybetańsku „nieustraszony”. Wielu nosi to imię, ale niektórzy zasługują na nie bardziej. Wyliczę tu kilku takich z klasztoru Labrang.
Dzigme Guri (Guri to „okrągła głowa”) zmarł kilka dni temu w rodzinnym domu na skutek obrażeń, jakie odniósł podczas bicia i tortur. Przesiedział pięć lat, został zwolniony w 2016 roku, ale nigdy nie doszedł do siebie po tym, co mu zrobili. Chińska policja dalej nie spuszczała go z oka, nie mógł więc nigdzie wyjechać ani z nikim rozmawiać. Nękali go bez ustanku i zatruli życie całej rodzinie. Wszyscy wiedzą, że mówił bez ogródek o chińskich rządach w Tybecie i deptaniu naszych praw. Byliśmy w jednym klasztorze i pochodziliśmy z tego samego regionu, ale z powodu różnicy wieku pierwszy raz rozmawiałem z nim w 2006 roku podczas abhiszeki Kalaczakry w Amarawati, w Indiach. Kiedy mówił o naszej sprawie, płonął w nim ogień. To straszne, że nie żyje.
Dzigme Dziamtrug (Dziamtrug znaczy „mały Dziampa”, Dziampa miał na imię jego nauczyciel), bity i torturowany, spędził za kratami dwa lata – za Dalajlamę i „separatyzm” – w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Wcześniej odebrali mu klasztorną funkcję. Miał szczęście, bo czegoś nie dopatrzyli i po zwolnieniu mógł wrócić do Labrangu. Nasze rodziny były bardzo zżyte. Co dwa miesiące mama wysyłała mu świeżą campę do więzienia w Kanlho.
Horcang Dzigme (ten przydomek pochodzi od nazwy regionu) miał szczęście. O ile pamiętam, nigdy nie siedział, nie słyszałem też, by – jak wielu innych Dzigme z Labrangu – został skatowany przez policję. Umieściłem go tu, ponieważ był popularnym poetą, piszącym o cierpieniach prostych Tybetańczyków i walce o wolność Tybetu. Mówiło się, że kiedy uciekł do Indii na początku lat dziewięćdziesiątych, szukali go esbecy z Lanzhou, stolicy prowincji, i samego Pekinu. Wcześniej sprzedał swoją kwaterę wspólnemu znajomemu i mieszkał w starym domku. Spotkałem go w Dharamsali i przez chwilę pracowałem w jego księgarni.
Dzigme Gotra (Gotra może oznaczać liszaj albo głowę sroki) był okropnie bity i torturowany. Jak w przypadku Dziamtrunga: za Dalajlamę i „separatyzm”. Spędził za kratami kilka miesięcy, ale Chińczycy nie chcieli trzymać go dłużej, bo był ledwo żywy. Krewni odmówili odebrania go z więzienia. Kiedy wreszcie znalazł się w domu – strasznie słaby i wycieńczony – wyrazy uszanowania złożyli mu chyba wszyscy mnisi. Po kilku miesiącach zaczął chodzić o lasce. Był wujkiem jednego z moich najlepszych kolegów.
Gangja Dzigme (przydomek od klanu koczowników) był jednym z najbardziej znanych więźniów politycznych. Skazali go na piętnaście lat, potem dołożyli jeszcze dwa. Nie wiem, czy mieszkał w Labrangu (w każdym razie, nie za moich czasów), ale bez wątpienia inspirował innych Dzigme. Wszyscy mnisi, starzy i młodzi, mówili o jego odwadze i oddaniu dla rodaków, o demonstracjach w Lhasie i niepodległościowych protestach. Trzymali go w areszcie śledczym Guca i Drapczi: najgorszym więzieniu w Tybecie (a pewnie i w całej ChRL).
Golog Dzigme (znów od regionu), bity i torturowany, po 2008 roku był aresztowany trzykrotnie. Pomagał Dhondupowi Łangczenowi, z którym nakręcił słynny dokument „Pożegnanie ze strachem”. W końcu zdołał uciec do Indii. Dziś mieszka w Szwajcarii i jeździ po całym świecie. O chińskich represjach mówił nawet w ONZ. W dniu wstąpienia do Labrangu przyszedł porozmawiać z moim nauczycielem, bo byli ziomkami. Potem przez chwilę pracowaliśmy razem w klasztornej drukarni.
Caji Dzigme (od regionu) został skazany na osiem miesięcy więzienia za napisanie „wolny Tybet” na ścianie w jadłodajni. Torturowali go na przyklasztornym komisariacie. Był wtedy nieletni. Dobrze pamiętam, ponieważ jesteśmy rówieśnikami. Przez to graffiti zgarnęli nas kilkunastu i przez parę nocy tłukli bez opamiętania na tym samym posterunku. Wygarniali w środku nocy i przewozili po cichu na komendę, a tam się zaczynało. Nie było mnie wtedy w tej garkuchni, wzięli mnie „po znajomości”.
Dzigme Dobdob (czyli taki klasztorny byczek) został zabrany zupełnie bez powodu. Przyszli po niego w nocy i katowali do rana, kiedy to uznali, że się pomylili i zatrzymali nie tego Dzigme. Pamiętam, że bardzo nas to wszystkich ubawiło. Był ode mnie trochę starszy, ale często się razem bawiliśmy.
(Dodam jeszcze dla porządku, że w Labrangu było ponad tysiąc mnichów i że Chińczycy zamykali nas, bili i torturowali względu na imiona i przezwiska.)