Lokalne źródła informują o fali zgonów z powodu COVID-19 po zniesieniu drakońskich rygorów na początku grudnia.
Po wycofaniu się przez władze chińskie z reżimu polityki „zero COVID” po masowych protestach w całym kraju w samej Lhasie zmarło ponad stu zakażonych.
„Tylko 2 stycznia – mówi źródło Radia Wolna Azja (RFA) – skremowano 64 ciała na cmentarzu w Drikungu, 30 w Cemolingu, 17 w Sera i 15 w Tolung Deczen [w Tybetańskim Regionie Autonomicznym]. Wcześniej odbywały się tam trzy, cztery pogrzeby dziennie”.
Informacje o fali covidowych zgonów i przepełnionych cmentarzach napływają także ze wszystkich tybetańskich prefektur prowincji Qinghai, Sichuan i Gansu.
Między 7 grudnia a 3 stycznia „w samej wiosce Meruma, w Ngabie (chiń. Aba) zmarło 15 seniorów”. Władze chińskie „nie prowadzą żadnych testów i nie zapewniają chorym opieki lekarskiej. Do klasztoru Kirti dzień w dzień przynosi się zwłoki kilkunastu osób. W ciągu ostatnich czterech dni zmarło tam co najmniej dziesięciu sędziwych mnichów. Wiele osób zaraża się podczas ceremonii odprawianych w intencji zmarłych”.
„Praktycznie wszyscy mają objawy, ale nie wiadomo, czy to COVID, bo nikogo nie testują”. „Ku naszemu przerażeniu nie szczepią nawet dzieci”. „W domu wszyscy są chorzy, nie ma komu iść po zakupy”. „Wśród znajomych naliczyliśmy 40 zgonów. Umierają głównie osoby starsze”.
Chińskie ministerstwo zdrowo przestało publikować dane o zakażenia 25 grudnia. Eksperci oskarżają Pekin o zaniżanie liczby zgonów, których świadectwem są długie kolejki na cmentarzach. Jednocześnie władze lokalne otwierają dla zwiedzających sanktuaria buddyjskie, by „promować zimową turystykę”.