Chińscy pracownicy tłumnie wyjeżdżają z Lhasy, ewidentnie wywalczywszy zgodę na opuszczenie miasta wciąż objętego pandemicznymi restrykcjami, których zniesienie – po zakończeniu zjazdu Komunistycznej Partii Chin w Pekinie – zdążono ogłosić trzy dni wcześniej w rządowych mediach.
Po co najmniej czterech masowych ulicznych protestach, do jakich doszło 26 października, z miasta „tłumnie” wyjeżdżają napływowi pracownicy, szukający w nim wysokich zarobków, świadczeń i ulg podatkowych, którymi władze chińskie ściągają do Tybetu tysiące Hanów. Według niezależnych źródeł demonstranci rozeszli się do domów, uzyskawszy zapewnienie urzędników, że będą mogli opuścić Lhasę, w której od trzech miesięcy nie mogli pracować – płacąc coraz wyższe rachunki – na skutek polityki „zero COVID”.
Na zdjęciach i filmach z miasta widać długie korki. Na jednym z nagrań słychać głos mężczyzny, który mówi, że „ruszyli na wschód w czwartek rano i do piątku nie dotarli nawet do rogatek”.
Tybetańskie źródła zgodnie przypisują „ulgowe” potraktowanie demonstrantów „chińskiemu” charakterowi protestów, których uczestnicy w większości domagali się zgody na powrót do domów. Mieszkańcy tybetańskich kwartałów Lhasy piszą w mediach społecznościowych, że wciąż obowiązują ich rygory lockdownu.
W tym samym czasie władze Szigace – drugiego co do wielkości miasta w Tybetańskim Regionie Autonomicznym – ogłosiły, że chcący wyjechać do Chin właściwych muszą tydzień wcześniej złożyć podanie i w ciągu 72 godzin uzyskać co najmniej trzy negatywne wyniki testu na COVID.