Władze lokalne ściągają chińskich inwestorów do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), obiecując „ulgowy” egzamin gaokao, czyli odpowiednik matury, umożliwiającej podjęcie studiów uniwersyteckich.
Doroczny egzamin zdają w czerwcu wszyscy absolwenci chińskich szkół średnich, ale liczba punktów, które otwierają drogę na wyższą uczelnię, zależy od prowincji. Najtrudniej dostać się na studia w Pekinie i Szanghaju; najłatwiej, „preferencyjnie” – w teoretycznie „mniejszościowym” TRA. W stolicy ChRL, na przykład, trzeba uzyskać 448 (na 750) punktów, podczas gdy w Lhasie wystarczy 300.
Mimo że liczba bezrobotnych z wykształceniem wyższym systematycznie rośnie (i z tego powodu od niedawna nie jest nawet ujmowana w oficjalnych statystykach), wiele rodzin, chcąc zapewnić lepszy start w dorosłość jedynym dzieciom, czasowo przenosi się na prowincję i do regionów „uprzywilejowanych”. Pekin formalnie wzywa do ukrócenia tych praktyk, ale ogłoszona 18 marca oferta rządu w Lhasie jest jak najbardziej oficjalna.
Z przywilejów egzaminacyjnych mogą skorzystać Chińczycy, którzy zainwestują co najmniej trzy miliony yuanów (1,6 mln PLN) i przeniosą się do TRA na trzy lata. Oferta – uznana za ewidentnie nieuczciwą wobec Tybetańczyków – wywołała gwałtowną dyskusję w mediach społecznościowych. Władze tłumaczą, że chcą przyciągnąć kapitał – zainwestowanych pieniędzy nie można wycofać z regionu przez pięć lat – i obiecują ukrócenie procederu fałszowania dokumentów oraz załatwiania podobnych zezwoleń za łapówki. Zagraniczni eksperci powątpiewają w skuteczność tej strategii, tłumacząc, że w obliczu kryzysu na chińskiej giełdzie i rynku nieruchomości „większość zamożnych Chińczyków myśli raczej o wyjeździe z kraju, nie na prowincję”.