Pytanie: Co Wasza Świątobliwości sądzi o Ngabo Ngałangu Dzigme, wyznaczonym do prowadzenia negocjacji z Chińską Republiką Ludową sygnatariuszem Siedemnastopunktowej Ugody? Choć nie był upoważniony do podpisywania żadnych traktatów, uznaliście potem to porozumienie. W następnych latach niemal zawsze występował przeciwko Waszej Świątobliwości, pełniąc rolę rzecznika chińskiego rządu w sprawach tybetańskich.
Dalajlama: Spotkałem Ngabo jeszcze w latach czterdziestych. Ludzie, którzy go wtedy znali, uważali, że jest człowiekiem uczciwym, prawym. Ja miałem go także za osobę postępową i darzyłem zaufaniem. W tamtym czasie był jednym z moich głównych totumfackich. Kiedy wrócił do Lhasy po podpisaniu Ugody, powiedział mi, że nie mieli wyjścia: gdyby odmówili, skończyłoby się „zbrojnym wyzwoleniem” Tybetu, on zaś uznał, iż „pokojowe” będzie od niego lepsze. Podkreślił jednak, że choć miał z sobą pieczęć gubernatora Czamdo, nie odcisnął jej na dokumencie, zmuszając chiński rząd do zrobienia fałszywego stempla.
W 1979 roku, po deklaracji świadczącej o elastyczności Deng Xiaopinga, wysłałem do Tybetu misję, która miała na własne oczy zobaczyć panujące tam warunki. Podczas spotkania Ngabo powiedział moim delegatom, żeby zwrócili uwagę na fakt, iż czy to za czasów dynastii Qing, czy Guomindangu ziemie podległe Ganden Podrangowi [rządowi w Lhasie] nigdy nie płaciły Chinom podatków. To wyraźne świadectwo patriotyzmu.
Z kolei w 1989 roku, podczas posiedzenia Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, Ngabo zakwestionował, jako niezgodny z faktami, chiński dokument, z którego wynikało, że rząd nankiński podejmował wszystkie decyzje w sprawie intronizacji, poszukiwań i rozpoznania XIV Dalajlamy. Powiedział, że zgodnie z tradycją religijną inkarnację wskazał regent Tybetu, a ceremoniami nie kierował żaden cudzoziemiec. Twierdzenia te, podkreślił, były tylko wymysłami dygnitarzy Guomindangu. Choć miałem ledwie kilka lat, doskonale pamiętam, że byli tam, i siedzieli razem w jednym rzędzie, przedstawiciele Indii Brytyjskich, Chin, Nepalu oraz Bhutanu. Tak więc w tych akurat sprawach Ngabo robił wszystko, żeby przedstawić fakty. Po jego śmierci zorganizowaliśmy tu uroczystość, którą niektórzy przyjaciele krytykowali jako niestosowną. Wszyscy doskonale wiemy, że strach zmusza ludzi do dyplomatycznych wypowiedzi i dostosowywania się do okoliczności. Dlatego też zawsze darzyłem Ngabo pełnym zaufaniem. Teraz już nie żyje, a ja zawsze się o niego modlę.
Pytanie: Czy Wasza Świątobliwość traci kontrolę nad poczynaniami niektórych Tybetańczyków na wychodźstwie? Jeżeli do tego dojdzie, jak Wasza Świątobliwość zamierza reagować?
Dalajlama: Na wygnaniu żyje nas sto pięćdziesiąt tysięcy. Myślę, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent dzieli szczerą troskę o Tybet. Ścierają się, rzecz jasna, różne poglądy, ale tak być musi skoro wybraliśmy drogę demokracji. Powtarzam rodakom, że mają wolność słowa oraz wolność myślenia i że powinni bez skrępowania dawać temu wyraz. Będą więc odmienne zdania. Weźmy Tybetański Kongres Młodzieży: walczą o niepodległość i krytykują moją politykę drogi środka. Spotykam się z nimi od czasu do czasu i mówię: „rząd Chin oczekuje, że aresztuję co poniektórych z was”, ale w wolnym kraju nie da się tego przeprowadzić, a i sam nigdy nie zgodziłbym się na coś takiego.
Pytanie: Pytanie, mój nauczycielu, brzmi: czy niestosowanie przemocy i prawda to skuteczny oręż w konfrontacji z komunistycznymi Chinami? Jeśli tak, jak jedno i drugie służą Tybetańczykom?
Dalajlama: Nieodmiennie mówię Tybetańczykom jedno i powtórzę to także tutaj: nawet jeśli konsekwentne trwanie przy zbudowanej na fundamencie niestosowania przemocy polityce drogi środka nie przyniosło namacalnych rezultatów wynegocjowanych z rządem Chin, to pomogło zjednać nam silne poparcie chińskich intelektualistów, studentów oraz tych, którzy interesują się rzeczywistością i są jej świadomi. To rezultat moich starań.
Trudno załatwić coś z rządem, myślę jednak, że mimo braku możliwości utrzymywania rozległych kontaktów z chińskimi intelektualistami i opinią publiczną, nasze stanowisko cieszyć się będzie coraz większym poparciem. Kilka miesięcy po ruchu Tiananmen spotkałem się na Uniwersytecie Harvarda z grupą chińskich przyjaciół. Kiedy wyjaśniłem im naszą wizję, powiedzieli, że cały naród chiński poparłby idee Dalajlamy, gdyby je znał.
Pytanie: Wasza Świątobliwość, czy reforma systemu inkarnowanych lamów jest dopuszczalna, czy też kłóciłoby się to z naukami Buddy?
Odpowiedź: Przede wszystkim chciałbym poprosić autora pytania o przeczytanie kilku pouczeń buddyjskich pomieszczonych w kangjurze (nauki Buddy) i tengjurze (komentarze wielkich mistrzów). Obyczaj rozpoznawania inkarnowanych lamów nie wywodzi się z Indii. Tradycja ta nie jest też znana w wielu krajach buddyjskich, takich jak choćby Tajlandia, Birma czy Chiny. Istnieje system rozpoznawania wcieleń oświeconych, ale nie tulku czy lamów. W Tybecie zaczęło się od dziecka, które doskonale pamiętało poprzedni żywot i okazało się autentyczną inkarnacją. Z czasem, powoli, stopniowo przerodziło się to niemal w klasę społeczną. W związku z tym powtarzałem dobitnie, że istnieje różnica między tulku a lamą. Ten drugi to osoba, której przymioty są owocem własnych studiów i praktyki. Tulku, nawet bez formalnego wykształcenia, ma szczególny status społeczny na konto imienia poprzednika. Wielu z nich brakuje odpowiednich kwalifikacji, bywa wręcz, że okrywają się wstydem. Mówię więc od jakichś czterdziestu lat, że powinien istnieć system regulujący rozpoznawanie tulku, bo w produkowaniu mnóstwa nieprzygotowanych nie ma nic dobrego.
Uważam swoje zainteresowanie tą kwestią za służbę naukom Buddy. W przypadku wcieleń Dalajlamy, czterystuletnia tradycja łączenia przywództwa duchowego i doczesnego zakończyła się w 2001 roku wraz z bezpośrednimi wyborami premiera na wychodźstwie. W 1969 roku oficjalnie oświadczyłem, że dalsze trwanie instytucji dalajlamy zależy od woli Tybetańczyków. Jeżeli w przyszłości zapadnie decyzja, że inkarnacja Dalajlamy jest potrzebna, nie musimy stosować się do dawnych procedur – należy działać stosownie do okoliczności. Jest to zgodne z naukami Buddy i w żaden sposób się z nimi nie kłóci. Kiedy mówię takie rzeczy o odradzaniu się lamów, a zwłaszcza Dalajlamy, niektórzy Tybetańczycy w Tybecie, a także chińscy przyjaciele nie są pewni, czy nie jest to sprzeczne z naszą tradycją religijną.
Pytanie: W tej chwili wielu ludzi w Chinach czuje wobec pana palący gniew i wrogość. Co im pan powie?
Dalajlama: Dalajlamę nazywano już demonem. Kiedy zapytano mnie, co o tym sądzę, odpowiedziałem ze śmiechem: „Racja. W końcu mam na głowie rogi”.
To zrozumiałe w sytuacji, w której Chińczycy mają dostęp wyłącznie do jednostronnych, wypaczonych informacji. Podczas sztafety olimpijskiej, na przykład, tłumaczyłem zainteresowanym, że Igrzyska są kwestią dumy miliarda trzystu milionów Chińczyków i gorąco apelowałem o niestwarzanie żadnych problemów. Więcej, jeszcze przed zapadnięciem decyzji o przyznaniu organizacji olimpiady, pytany w Waszyngtonie przez dziennikarzy, odparłem, że Chiny są najludniejszym krajem świata o bogatym dziedzictwie kultury i historii, zasługują więc na goszczenie tej imprezy. Takie są fakty.
Rząd Chin trąbił jednak tylko, że rzucamy kłody pod nogi. Taka propaganda sprawia, że Chińczycy nie są świadomi całego obrazu sytuacji, więc nie możemy ich winić.
Z drugiej strony, na świecie jest wielu ludzi, którzy darzą mnie szacunkiem.
Wzywam zatem chińskich braci i siostry do skrupulatnego badania wszystkich niuansów oraz uważnego analizowania informacji z różnych źródeł. Kiedy spotykam się z chińskimi studentami, mówię im, że będąc w wolnym kraju, powinni robić pełen użytek z oczu i uszu.
Pytanie: Z tego, co wiemy, centralny rząd Republiki Chińskiej uczestniczył w procesie wyboru oraz ceremonii intronizacji nowego wcielenia Dalajlamy. Czy Wasza Świątobliwość uznaje Republikę Chińską na Tajwanie i uważa, że jej rząd znów będzie miał jakiś wpływ na proces reinkarnacji?
Dalajlama: Mówiłem już o tym, opowiadając o Ngabo. Składając tam wizyty, z zasady popieram ideę „jednych Chin”, lecz o tym, czy zechcą się kiedyś zjednoczyć, muszą ostatecznie zdecydować sami mieszkańcy Chin właściwych i Tajwanu. Najważniejsze przy tym jest stanie na straży tajwańskiej demokracji, prężnej gospodarki i wysokiego poziomu systemu oświaty. To właśnie im mówię.
Wang Lixiong: Widzieliśmy na własne oczy Dalajlamę, choć jak powiedział Jego Świątobliwość, nie czuliśmy swojego zapachu. Uważamy tę sposobność, którą w XXI wieku daje nam internet, za niezwykle ważną. Jeśli takie wymiany uznane zostaną za konstruktywne z perspektywy dialogu chińsko-tybetańskiego, mam nadzieję, że w przyszłości będzie w nich uczestniczyć wielu uczonych i zainteresowanych. Taszi delek.
Dalajlama: Świetnie. Jestem zawsze do waszej dyspozycji, gotowy do dialogu i rozwiewania wątpliwości chińskich przyjaciół dzięki zdobyczom nowoczesnych technologii. Ciągle przecież powtarzam: ha zang da tuan jie („przyjazne stosunki między Chińczykami i Tybetańczykami”).
Jeśli będziemy mogli często odbywać podobne spotkania, pomogą nam one zbudować autentyczne wzajemne zaufanie i zrozumienie. Nie zdołamy tego uczynić, oddalając się od siebie. Im rozmowa bardziej bezpośrednia, tym więcej rodzi ufności, z niej zaś biorą się serdeczne relacje, a dzięki nim, nawet jeśli pojawią się problemy, spokojnie je rozwiążemy.
Na pewno widzicie mnie wyraźnie? Dostrzegliście moje siwe brwi? Do zobaczenia. Taszi delek i dziękuję.
Dharamsala-Chiny, 4 stycznia 2011
W wideokonferencji brali udział „adwokaci praw” Teng Biao i Jiang Tianyong oraz pisarz Wang Lixiong.