Postanowiłem spisać swoje refleksje o światowym pokoju w wieku pięćdziesięciu lat, w latach osiemdziesiątych dwudziestego stulecia. Dziś mam lat dziewięćdziesiąt i jesteśmy w połowie trzeciej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Choć w międzyczasie świat bardzo się zmienił – i na lepsze, i na gorsze – uważam, że podstawowe kwestie, które wtedy poruszałem, wciąż są aktualne. W rzeczy samej pokój znów jest priorytetem, gdyż gwałtowny postęp techniczny dał nowe narzędzia tym, którzy nie wahają się przed niczym, żeby postawić na swoim.
Kiedy ludzie walczyli mieczami i włóczniami, wyrządzali szkody o wiele mniejsze od niszczycielskiego potencjału broni masowego rażenia, która dziś jest w powszechnym użyciu. Opracowali ją najzdolniejsi, najlepiej wykształceni naukowcy i inżynierowie, ulepszając – nawet jeśli nie mieli takiego zamiaru – narzędzia mordu.
Dwudziesty wiek był epoką wojen i rozlewu krwi. W swoim eseju pisałem o światowym kryzysie podstawowych wartości, który – jeśli nie zażegnamy go na czas – może zagrozić przyszłości rodzaju ludzkiego. Pod tym względem, niestety, nic się nie zmieniło.
Brzemię odpowiedzialności za sprawienie, by to nowe stulecie było wiekiem dialogu i dyplomacji, a nie ludobójstwa, spoczywa na nas wszystkich. Ludzie zawsze będą się kłócić i spierać, ale mogą – i powinni – rozwiązywać problemy rozmawiając i dyskutując. Pisałem więc o czterech kwestiach: humanitaryzmie w obliczu globalnych problemów, współczuciu jako filarze światowego pokoju, światowych religiach i wszystkich humanistach jako jego naturalnych orędownikach oraz powszechnej odpowiedzialności za kształtowanie instytucji, które mają zaspokajać potrzeby ludzkości. Jako członek ludzkiej rodziny sam też starałem się w ten sposób służyć sprawie pokoju, z czego zdam teraz pokrótce sprawę.
Po pierwsze, zwracałem uwagę na to, co łączy nas wszystkich: każdy pragnie szczęścia i nikt nie chce cierpieć. I apelowałem o pielęgnowanie dobrego serca oraz podstawowych ludzkich wartości – współczucia, przebaczenia, tolerancji, zadowolenia, samokontroli – które nazywam „świeckimi”, ponieważ są wspólne różnym religiom. Rozwijałem to zagadnienie w dwóch książkach, Etyce na nowe tysiąclecie oraz Ponad religią, w których postuluję system moralny oparty na uniwersalnych humanistycznych zasadach.
Po wtóre – choć jestem mnichem buddyjskim i najbardziej odpowiada mi buddyzm – poważam wszystkie tradycje duchowe i apeluję o zgodę między światowymi religiami. Mimo filozoficznych rozbieżności każda z nich potrafi kształtować dobrych ludzi, wszystkie powinny więc widzieć ten potencjał i darzyć się szacunkiem. Mówiłem o tym w apelu O prawdziwą bliskość wyznań, namawiając do cenienia odmienności doktryn, ponieważ odpowiadają one dyspozycjom różnych ludzi.
Po trzecie, jestem Tybetańczykiem i „Dalajlamą”, w którym rodacy pokładają nadzieję i wiarę. Jesteśmy zgodni, że naszą kulturę – kulturę pokoju, współczucia i niestosowania przemocy – należy pielęgnować dla dobra całego świata. Robiłem więc wszystko, co mogłem, aby ratować język i dziedzictwo Tybetu, spuściznę indyjskiego monastycznego uniwersytetu Nalanda. Apelowałem też o ochronę środowiska naturalnego Dachu Świata. Wszystko to stałoby się możliwe – pozwalając też zachować nam tożsamość – dzięki pokojowemu, korzystnemu dla obu stron rozwiązaniu zadawnionego problemu.
Po czwarte wreszcie, jestem przekonany o ogromnym znaczeniu starożytnej indyjskiej wiedzy o emocjach i umyśle (oraz technik jego ćwiczenia takich jak medytacja) dla współczesnego świata. Uważam też, że tę mądrość – rozpatrywaną z perspektywy świeckiej i uniwersalnej – można połączyć ze współczesnym systemem oświaty. Tradycja Nalandy nauczyła mnie utrzymywania spokoju umysłu, więc wiem, że tę wiedzę można upowszechniać dla dobra całej ludzkości. Choć tamto dawne zrozumienie działania umysłu i emocji miało korzenie religijne, dziś należy wpisać je w kontekst edukacji powszechnej i świeckiej.
Idąc do szkoły, dzieci praktycznie nie słyszą o ludzkich wartościach i przymiotach wewnętrznych, które pozostają uśpione, spychane na margines przygotowaniami do osiągania celów materialnych. Tymczasem edukacja musi pomagać w wykorzystywaniu inteligencji do czynienia dobra. Realistycznie, w oparciu o rozum i zdrowy rozsądek.
Mam nadzieję, że w programie lekcji znajdzie się kiedyś „kształcenie serca”. Tak jak wpajamy dzieciom dbanie o zdrowie fizyczne poprzez zachowanie higieny osobistej, musimy uczyć je także troski o zdrowie psychiczne za pośrednictwem higieny emocjonalnej, czyli poskramiania szkodliwych uczuć, na przykład złości i lęku. Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy pomagać przedszkolakom i uczniom w byciu bardziej świadomym własnych emocji i myśli oraz odpowiedzialnym za siebie i świat.
W tym celu angażowałem się w liczne projekty z edukatorami z różnych stron świata, Azji, Europy i Ameryki, szukając sposobów na zrealizowanie wizji kształcenia serc. Z radością stwierdzam, że uczenie umiejętności społecznych i emocjonalnych weszło już na stałe do programu wielu szkół. Jak rozumiem, zajęcia te są wciąż ulepszane, aby obejmować na przykład bezpośrednie ćwiczenie – z korzyścią dla innych i całego społeczeństwa – przymiotów takich jak empatia i współczucie. Tworzą one wszechstronne ramy do wpajania społecznych, emocjonalnych i etycznych kompetencji od przedszkola po wyższe uczelnie. Pokładam wielkie nadzieje w pokoleniu, które będzie uczone pielęgnowania tak serca, jak intelektu.
Nadzieja na przyszłość
Nasz świat ciągle się kurczy za sprawą bezprzykładnego rozwoju nauki i techniki. Przemysł i handel międzynarodowy tworzą globalną gospodarkę, narzędzia komunikacji niwelują granice odległości, języka i rasy. Ziemia stała się globalną wioską.
Musimy przyjąć do wiadomości jedność ludzkiej rodziny. Dawniej izolowane społeczności mogły uważać się za całkowicie niezależne, dziś jednak to, co dzieje się w jakimś zakątku – choćby zmiany klimatyczne czy wyczerpywanie surowców – zaraz odciska się na całej planecie. Każdy poważniejszy lokalny problem lepiej od razu traktować więc jak sprawę globalną.
Nie da się już przywoływać narodowych, rasowych i ideologicznych barier bez niszczycielskich konsekwencji. Współzależność sprawia, że dbanie o cudze jest najlepszą formą zabezpieczenia własnego interesu.
Widzę w tym źródło nadziei. Paląca potrzeba współpracy może tylko ludzkość wzmocnić. Pomoże nam zrozumieć, że najpewniejszym fundamentem nowego światowego porządku są nie tylko jak najszersze sojusze polityczne i gospodarcze, ale także szczere praktykowanie miłości i współczucia przez każdego człowieka. Jeśli chcemy lepszej, szczęśliwszej i bardziej cywilizowanej przyszłości w stabilniejszym, zgodnym i spokojniejszym świecie, musimy nauczyć się widzieć w sobie braci i siostry.
Bez względu na okoliczności musimy być optymistami. Zniechęcenie to pierwsza składowa porażki. Trzeba nam pewności siebie, cierpliwości i wytrwałości.
Mamy się czym martwić. Jeśli pozostaniemy krótkowzroczni, przyszłe pokolenia będą zmagać się z ogromnymi problemami. Musimy zrozumieć, że wszyscy pragniemy szczęścia oraz nie chcemy cierpieć, i z tego względu – czując przynależność do jednej ludzkiej rodziny – najlepiej jak umiemy służyć własnym braciom i siostrom. Pokój nastąpi tylko wtedy, gdy będziemy rozwiązywać problemy za pomocą dialogu i wzajemnego szacunku, a nie przemocy i broni. Cierpienia, jakie przynoszą tylu ludziom konflikty w Ukrainie, Gazie i innych miejscach, napawają mnie wielkim smutkiem.
Głęboko wierzę, że każdy z nas może przyczynić się do tego, by świat był – dziś i jutro – lepszym miejscem. Apeluję do wszystkich, którzy tak jak ja pragną trwałego pokoju, o pielęgnowanie poczucia odpowiedzialności powszechnej oraz przekonania, że kluczem do sensownego życia i lepszej, sprawiedliwszej wspólnej przyszłości jest dobre serce. Okazujmy więcej współczucia każdemu, nie tylko rodzinie i bliskim.
2025