W marcu i maju władze chińskie wysłały na Malediwy trzy tysiące ton tybetańskiej wody, którą jednocześnie „wydzielają” Tybetańczykom.
Przepisy dotyczące oszczędzania wody – i wyznaczające limity już zużycia poszczególnym rejonom – ogłoszono 20 marca, na tydzień przed przekazaniem Malediwom pierwszych piętnastu tysięcy ton wody z tybetańskich lodowców. Nowe regulacje weszły w życie 1 maja – tydzień przed drugim transportem „szczodrego daru”.
Umowę z archipelagiem – śmiertelnie zagrożonym zmianami klimatycznymi i zadłużonym w Pekinie na ponad miliard dolarów – podpisał w zeszłym roku Yan Jinhai, szef rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.
Tymczasem Tybetańczycy skarżą się na brak wody, wywołany – prowadzonymi już od dziesięciu lat – rządowymi kampaniami „oszczędnościowymi” i reglamentacją. „Czytam, że Pekin wysyła gdzieś butelkowaną wodę z Tybetu, podczas gdy nam zaczyna jej brakować i czasem nie ma nawet czym wypłukać ust po umyciu zębów”.
Władze wprowadzają limity i ogłaszają rozmaite „kampanie edukacyjne”, przekonując na przykład, że „woda użyta do płukania ryżu doskonale nadaje się do mycia podłóg”.
Według źródeł Radia Wolna Azja (RFA) w Dingri władze lokalne „przesiedlają ponad czterystu osób, żeby przejąć piętnaście źródeł wody, butelkować ją na miejscu i sprzedawać”. Zdaniem ekspertów handel bogatą w minerały wodą z tybetańskich lodowców staje się elementem „polityki wodnej” Pekinu, który kontroluje tybetańskie rzeki, płynące do Indii, Nepalu, Bhutanu, Bangladeszu, Tajlandii, Wietnamu, Kambodży i Laosu. Do tej pory Chiny zbudowały ponad 87 tysięcy zapór, zmieniając tybetańską wodę w „geopolityczny oręż”.