Dalajlama: Ludzka wizja pokoju

Przemoc, zbrodnie, wojny i katastrofy – kiedy włączamy rano radio albo otwieramy gazetę, zalewa nas fala smutnych wiadomości. Nie pamiętam dnia, w którym nie informowano by o czymś strasznym. Nie ulega wątpliwości, że nawet w tej epoce naszemu bezcennemu życiu ciągle coś zagraża. Nigdy wcześniej ludzie nie odbierali tylu złych wiadomości. Ciągła świadomość strachu i napięcia zmusza każdego wrażliwego, współczującego człowieka do zadawania sobie pytań o stan naszego świata.

O ironio, źródłem największych problemów są państwa rozwinięte. Nauka i technika dokonały wielu cudów, wciąż jednak zmagamy się z tymi samymi fundamentalnymi problemami. Bezprecedensowy dostęp do oświaty zdaje się podsycać niepokój i niezadowolenie. Rośnie materialny dostatek, ale najwyraźniej nie jest w stanie zapewnić nam pokoju i szczęścia ani uśmierzyć cierpienia.

Musimy zatem uznać, że z naszym postępem i rozwojem coś jest nie tak, i zaradzić temu, zanim narazimy na szwank przyszłość ludzkości. W żadnym razie nie jestem przeciwnikiem nauki i techniki, którym zawdzięczamy wygody, zdrowie i lepsze zrozumienie świata, w jakim żyjemy. Jeśli jednak skupimy się tylko na nich, możemy stracić z oczu to, co sprawia, że stawiamy na piedestale szczerość i bezinteresowność.

Choć zawdzięczamy im komfort, nauka i technika nie zastąpią wiekowych duchowych i humanistycznych wartości, które ukształtowały naszą cywilizację oraz kultury narodowe. Mimo oszałamiającego rozwoju materialnego wciąż zmagamy się ze starymi problemami i takim samym – o ile nie większym – cierpieniem, stresem i lękiem. W tej sytuacji najlogiczniejszym wnioskiem wydaje się szukanie równowagi między rozwojem technicznym a duchowym, co wymaga powrotu do podstawowych ludzkich wartości.

Jestem przekonany, że wielu ludzi podziela moje zaniepokojenie kryzysem moralnym i będzie chciało włączyć się w apel do podobnie myślących humanistów oraz adeptów religii o pomoc w budowaniu sprawiedliwszego, równiejszego i bardziej współczującego społeczeństwa. Nie mówię tego jako buddysta, Tybetańczyk ani znawca światowej polityki (choć z konieczności wypowiadam się o niej), lecz jako zwykły człowiek i wyznawca ludzkich wartości, które stanowią fundament nie tylko buddyzmu mahajany, ale wszystkich wielkich tradycji religijnych.

Moim zdaniem: kluczem do rozwiązania globalnych problemów jest humanizm; współczucie stanowi filar światowego pokoju; wszystkie religie i humanistyczne ideologie orędują za pokojem; na każdym człowieku ciąży powszechna odpowiedzialność za kształtowanie instytucji tak, by służyły ludzkim potrzebom.

Rozwiązywanie problemów przeobrażaniem postaw

Część problemów, z którymi się dziś zmagamy, ma charakter naturalny, zatem musimy się z nimi pogodzić i podchodzić do nich spokojnie. Wielu innych przysparzamy wszak sobie sami i jeśli to zrozumiemy, możemy im zaradzić. Weźmy konflikty ideologiczne, polityczne i religijne, które sprawiają, że ludzie walczą ze sobą o błahostki i tracą z oczu wspólne człowieczeństwo, czyniące z nas jedną rodzinę. Musimy zawsze pamiętać, że religie, ideologie i systemy polityczne mają służyć ludzkiemu szczęściu. Nie wolno tracić z oczu tego fundamentalnego celu i stawiać nad nim środków. Na pierwszym miejscu stoi człowiek, a nie materia czy ideologia.

Największym zagrożeniem dla ludzkości – i wszystkiego, co żyje na naszej planecie – jest widmo zagłady nuklearnej. Nie muszę się nad tym rozwodzić, pragnę jednak zaapelować do przywódców dysponujących bronią jądrową i decydujących przez to o przyszłości świata, do uczonych w pocie czoła pracujących nad środkami jeszcze bardziej masowego rażenia oraz do wszystkich ludzi mających jakikolwiek wpływ na swoich polityków: otrzeźwiejcie i zacznijcie robić wszystko, żeby zneutralizować ten arsenał. Wiemy, że wojny nuklearnej nie da się wygrać, gdyż nikt jej nie przeżyje! Nie przeraża was sama myśl o takiej ewentualności? Czyż jedynym rozsądnym wyjściem nie jest wyeliminowanie przyczyny samozniszczenia, kiedy doskonale ją znamy, mamy na to czas i niezbędne środki? Często zdarza się nam nie móc rozwiązać problemu, gdyż nie rozumiemy jego genezy albo nie dysponujemy odpowiednimi narzędziami – w tym przypadku na szczęście jest inaczej.

Wszystkie istoty – tak ludzie, jak zwierzęta – pragną spokoju, wygody i bezpieczeństwa. Wszystkie tak samo cenią sobie życie, nawet najmniejsze owady uciekają przed zagrożeniem. Wszystkie – dokładnie tak samo jak my – chcą żyć i nie chcą umierać, choć bez wątpienia różnią się możliwościami.

Najogólniej rzecz biorąc, istnieją dwa rodzaje cierpień i szczęścia: psychiczne i fizyczne, z których, moim zdaniem, bardziej dojmujące są te pierwsze, postuluję więc ćwiczenie umysłu, aby łatwiej znosić ból i skuteczniej szukać stabilnego zadowolenia. Mam też wizję bardziej ogólnego i namacalnego szczęścia, na które składają się spokój wewnętrzny, rozwój materialny i, przede wszystkim, światowy pokój. Uważam, że aby je osiągnąć, musimy rozwinąć poczucie odpowiedzialności powszechnej, czyli troski o wszystkich bez względu na wiarę, rasę, płeć i pochodzenie.

Idea odpowiedzialności powszechnej opiera się na prostej konstatacji, że wszyscy chcą tego samego co ja. Każdy pragnie szczęścia i wolności od cierpienia. Jeśli jako inteligentni ludzie nie przyjmiemy tego do wiadomości, na naszej planecie będzie tylko więcej bólu. Jeżeli postawimy na egoizm i zaczniemy traktować innych instrumentalnie, możemy coś chwilowo ugrać, ale nie zyskamy trwałego szczęścia i nie przyczynimy się do światowego pokoju.

W swojej pogoni za szczęściem ludzie sięgają po środki, które bywają okrutne i odpychające. Urągając swemu człowieczeństwu, dla doraźnych korzyści zadają ból bliźnim i innym istotom, na dłuższą metę przysparzając w ten sposób cierpień sobie i otoczeniu. Urodzenie się w ludzkim ciele jest samo w sobie rzadką sposobnością, z której mądrze zrobić jak najlepszy użytek. Wymaga to patrzenia z szerokiej perspektywy życia jako takiego, aby zapobiec szukaniu zadowolenia i chwały cudzym kosztem.

Wszystko to woła o nowe podejście do globalnych wyzwań. Za sprawą handlu i zalewu wynalazków świat staje się coraz mniejszy i pełen wzajemnych zależności. Jesteśmy ze sobą sprzężeni. W dawnych czasach większość problemów dotyczyła rodziny i była rozstrzygana w jej łonie. Dziś jesteśmy ze sobą związani tak ściśle, że bez odpowiedzialności powszechnej, globalnego braterstwa i poczucia przynależności do jednej wielkiej ludzkiej rodziny, nie tylko nie osiągniemy światowego pokoju i szczęścia, ale nie sprostamy egzystencjalnym zagrożeniom.

Żaden kraj nie rozwiąże dziś samodzielnie swoich problemów, gdyż zbyt wiele zależy od interesów, postawy i współpracy innych państw. Jedynym realnym fundamentem światowego pokoju wydaje się więc globalne, humanistyczne podejście do wspólnych wyzwań. Co to znaczy? Jak już mówiłem, najpierw musimy sobie uprzytomnić, że wszystkie istoty pragną szczęścia i nie chcą cierpieć. W tej sytuacji zabieganie tylko o własny interes, nie oglądając się na uczucia i aspiracje innych członków ludzkiej rodziny, jest tak niemoralne, jak niemądre i niepraktyczne. Stąd tylko krok do postawy, nazywanej przez mnie „mądrym egoizmem”, który powinno przekuć się w interes „kompromisowy” i wreszcie „wspólny”.

Sieć powiązań na arenie międzynarodowej doprowadzi zapewne do życzliwszej współpracy, nie tchniemy w nią jednak prawdziwego ducha, jeśli będziemy obojętni wobec uczuć i odczuć innych. Ludzie, którzy kierują się chciwością i zazdrością, po prostu nie mogą żyć zgodnie. Perspektywa duchowa może nie rozwiązać wszystkich zrodzonych z egoizmu problemów politycznych, ale na dłuższą metę pozwoli uporać się z ich źródłem.

Z drugiej strony, jeśli dalej będziemy się kierować wyłącznie doraźnym zyskiem, zatrujemy życie następnym pokoleniom. Liczba ludzi rośnie, zasoby topnieją w oczach. Weźmy drzewa. Nikt nie wie, jakie skutki – dla klimatu, gleby, ekosystemu – będzie miała gwałtowna deforestacja. Generujemy problemy, ponieważ myślimy o krótkoterminowych indywidualnych korzyściach, a nie o całej ludzkiej rodzinie, Ziemi i następstwach dla tego, co na niej żyje. Jeśli nasze pokolenie nie zacznie brać tego pod uwagę, następne może nie sprostać konsekwencjom.

Współczucie jako filar światowego pokoju

Według psychologii buddyjskiej większość naszych problemów wynika z pożądania i przywiązania do rzeczy, które bierzemy za samoistne byty. W pogoń za nimi zaprzęgamy agresję i współzawodnictwo, które zdają się najskuteczniejszymi narzędziami, a te mentalne procesy przekładają się na – z natury brutalne i wojownicze – działania. Dzieje się tak od zawsze, niemniej współczesne realia potęgują skutki. Czy możemy zatem zapanować jakoś nad truciznami – głupoty, chciwości i złości – które tkwią u podłoża niemal wszystkich globalnych problemów?

Jako osoba ukształtowana przez buddyjską tradycję mahajany jestem przekonany, że miłość i współczucie stanowią moralną podwalinę światowego pokoju. Zacznę od zdefiniowania tych postaw. Kiedy litujecie się nad biednym, jest to z reguły bezinteresowne, podczas gdy miłość do żony, męża albo dzieci często zasadza się na przywiązaniu. Jeśli ono wygaśnie, może też wyparować dobroć. Tymczasem prawdziwa miłość opiera się na altruizmie. Współczucie tego rodzaju jest po prostu reakcją na – każde – cierpienie.

Takie właśnie współczucie chcemy obudzić i pielęgnować w sobie, aż stanie się bezgraniczne. Nierozróżniające, spontaniczne, niewyczerpane współczucie wobec wszystkich czujących istot ewidentnie różni się od (naznaczonej ignorancją, pożądaniem i przywiązaniem) miłości, którą obdarzamy przyjaciół i krewnych. Miłość, o której mówimy tutaj, nie wybiera i obejmuje nawet tych, którzy nas krzywdzą, wrogów.

Współczucie wynika z prostego faktu, że każdy chce być szczęśliwy i wolny od cierpienia, co z kolei bierze się z naturalnego poczucia własnego „ja”. Wszystkie istoty rodzą się z podobnymi pragnieniami i powinny mieć równe prawo do ich zaspokajania. Kiedy porównuję się z innymi, dochodzę do wniosku, że są oni ważniejsi, gdyż jest ich bez liku, a ja jeden. Co więcej, tybetańska tradycja buddyjska uczy widzieć w każdej czującej istocie własną matkę oraz okazywać im wdzięczność i miłość, gdyż odradzając się od czasu bez początku, wszyscy zdążyli być sobie nawzajem kochającymi rodzicami. W tym sensie także jesteśmy wszechświatową rodziną.

Bez względu na to, czy wyznaje się jakąś religię, każdy ceni sobie miłość i współczucie. Potrzebujemy pomocy, przychodząc na świat i go opuszczając. Skoro jesteśmy uzależnieni od dobroci bliźnich w dzieciństwie i na starość, czyż w międzyczasie sami nie powinniśmy służyć innym?

Pielęgnowanie dobrego serca (poczucia bliskości ze wszystkimi ludźmi) nie wymaga religijności w potocznym rozumieniu tego słowa. I nie jest rzeczą wyłącznie wierzących, a każdego, bez względu na rasę, wyznanie i poglądy polityczne, zwłaszcza zaś tych, którzy uważają się za członków ludzkiej rodziny i patrzą na świat z szerszej perspektywy. To potężne nastawienie, które należy rozwijać i praktykować. Szczególnie w sile wieku, gdy często się zaniedbujemy za sprawą złudnego poczucia bezpieczeństwa.

Jeśli będziemy patrzeć z szerszej perspektywy, pamiętać, że wszyscy pragną szczęścia i uciekają przed bólem, oraz rozumieć, że nie jesteśmy pępkiem świata zamieszkiwanego przez miliardy ludzi, dojdziemy do wniosku, że warto dzielić się z innymi. Ćwiczenie się w takiej postawie otwiera wrota autentycznego współczucia, miłości i szacunku. Jednostkowe szczęście przestaje być wtedy celem mozolnych zabiegów, stając się automatycznym – i o wiele potężniejszym – skutkiem ubocznym procesu służenia innym.

Innym – niezwykle przydatnym na co dzień – rezultatem rozwoju duchowego jest spokój i jasność umysłu. Nasze życie nie przestaje płynąć i przynosi mnóstwo problemów. Łatwiej je rozwiązać, gdy mierzymy się z nimi na trzeźwo. Owładnięci nienawiścią, zazdrością i gniewem, tracimy zdolność miarodajnego osądu. Kiedy nasze umysły są zaślepione, wszystko może się zdarzyć. Włącznie z wojną. Innymi słowy, praktykowanie miłości i współczucia dobrze służy każdemu, zwłaszcza zaś ludziom odpowiedzialnym za losy państw i mogącym kłaść podwaliny światowego pokoju.

Światowe religie dla powszechnego pokoju

Zasady, o których mówiłem do tej pory, propagują wszystkie światowe religie. Uważam, że buddyzm, chrześcijaństwo, konfucjanizm, hinduizm, islam, dźinizm, judaizm, sikhizm, taoizm, zaratustryzm itd. podobnie widzą miłość, stawiają sobie za cel służenie ludzkość dzięki praktyce duchowej oraz czynią ze swoich adeptów lepszych ludzi. Wszystkie propagują też kodeksy moralne w celu doskonalenia umysłu, ciała i mowy, ucząc nie kraść, nie zabijać i tak dalej. Wspólnym celem etyki propagowanej przez wielkich nauczycieli ludzkości jest bezinteresowność – oraz sprowadzenie uczniów ze złej ścieżki na dobrą.

Wszystkie tradycje religijne widzą konieczność kontrolowania nieokiełznanego, egoistycznego, sprowadzającego na manowce umysłu oraz wskazują duchową ścieżkę pokoju, dyscypliny, etyki i mądrości. Często powtarzam, że w tym sensie niosą jedno przesłanie, różniąc się metafizycznymi dogmatami, związanymi z miejscem, epoką i kulturą. W codziennym życiu znacznie ważniejsze od doktrynalnych niuansów są przecież wspólne przykazania dobroci.

Tradycje religijne, które dają ludziom pociechę i ukojenie, można porównać do rozmaitych lekarstw na różne choroby, gdyż starają się pomóc uśmierzyć cierpienie i znaleźć szczęście. Można oczywiście dzielić włos na czworo, skupiając się na różnicach dogmatycznych, ale ludzkiemu sercu o wiele bliższa jest wspólna sprawa. Każda religia ma swój sposób na kojenie bólu i wkład w światową cywilizację. Nie chodzi o nawracanie. Nigdy nie zależało mi na przekonywaniu do buddyzmu ani na jego „sprawie”. Staram się natomiast myśleć, jak mogę przysłużyć się innym jako buddyjski humanista.

Wskazując fundamentalne podobieństwa, nie wynoszę jednej religii ponad inne ani nie postuluję nowego „światowego” wyznania. Wszystkie tradycje są potrzebne, ponieważ wzbogacają ludzi i cywilizację. Nasze umysły różnią się skłonnościami, potrzebują więc odmiennych ścieżek do szczęścia i pokoju. Dokładnie tak samo jest z jedzeniem. Do jednych przemawia chrześcijaństwo, inni wolą buddyzm, w którym nie ma stwórcy i wszystko zależy od naszych własnych działań, i tak dalej. Wniosek jest prosty: ludzkość potrzebuje wszystkich światowych religii, dostosowanych do rozmaitych obyczajów, tradycji narodowych, duchowych potrzeb i indywidualnych predylekcji.

Cieszą mnie więc różne inicjatywy na rzecz lepszego zrozumienia między religiami. Są one szczególnie potrzebne właśnie teraz. Skoro wszystkie tradycje stawiają sobie za cel poprawę losu ludzkości, z pewnością mogą wspólnie pracować na rzecz światowego pokoju. Dialog międzyreligijny zapewni niezbędne poczucie wspólnoty. Warto przecież pamiętać, że nie ma łatwych, cudownych rozwiązań. Nie zamieciemy pod dywan ewidentnych doktrynalnych różnic ani nie zastąpimy istniejących wierzeń uniwersalną doktryną. Każda religia wniesie coś od siebie w sposób przystający do rozumienia świata swoich wyznawców.

Przed adeptami religii, którzy chcą zrobić coś na rzecz światowego pokoju, stoją dwa zadania. Przede wszystkim musimy promować wzajemne zrozumienie, które zapewni poczucie jedności, niezbędnej do wspólnego działania. W tym celu musimy okazywać sobie szacunek oraz podkreślać zbiorową troskę o przyszłość ludzkości. Trzeba też uzgodnić katalog podstawowych wartości duchowych, które są bliskie każdemu sercu i dobrze mu służą. Innymi słowy, potrzebujemy wspólnego mianownika wszystkich światowych religii: humanistycznych ideałów. Te dwa kroki pomogą nam we wspólnym i indywidualnym kładzeniu duchowych podwalin światowego pokoju.

Wspólnej pracy na rzecz pokoju pomaga widzenie w różnych tradycjach instrumentów do pielęgnowania dobrego serca: miłości i szacunku dla bliźnich oraz autentycznego poczucia wspólnoty. Musimy skupić się na celu religii, a nie scholastycznych niuansach i jałowym intelektualizowaniu. Wierzę, że możemy wiele razem zrobić, jeśli odłożymy na bok metafizyczne zawiłości, które w istocie są sprawą wewnętrzną każdego kościoła.

Mimo związanej z rozwojem materialnym postępującej sekularyzacji oraz prób zorganizowanego niszczenia wartości duchowych w różnych częściach świata większość ludzi wyznaje jakąś religię. Ta nieustająca wiara – jakże żywa także pod zwalczającymi ją rządami – stanowi niezaprzeczalny dowód potencjału religii. Tę duchową energię i moc można wykorzystać do tworzenia warunków niezbędnych do światowego pokoju. Wielka w tym odpowiedzialność wszystkich przywódców religijnych i humanistów.

Bez względu na to, czy uda się nam zaprowadzić pokój na całym świecie, zwyczajnie nie mamy wyboru i musimy o to zabiegać. Jeśli dopuścimy do siebie złość, stracimy najlepszą część ludzkiej inteligencji: zdolność odróżniania dobra i zła. Gniew jest jednym z największych problemów współczesnego świata.

Indywidualna odpowiedzialność za instytucje

Gniew odgrywa kluczową rolę w konfliktach bliskowschodnich, południowoazjatyckich i tak dalej. Ich wspólnym mianownikiem jest niedostrzeganie człowieczeństwa drugiej strony. Nie mają charakteru czysto politycznego ani technicznego. I nie rozwiąże się ich siłą ani nakręcaniem wyścigu zbrojeń. Nazywam je duchowymi, ponieważ wymagają wrażliwości i zrozumienia naszej wspólnej ludzkiej natury. Nienawiść i wojna nie zapewnią szczęścia nikomu, nawet tak zwanym zwycięzcom. Przemoc zawsze sprowadza cierpienie, w tym sensie jest więc przeciwskuteczna. Najwyższy czas, by światowi przywódcy przestali patrzeć przez pryzmat rasy, kultury i ideologii, a zobaczyli w drugiej stronie takich samych ludzi. Skorzystają na tym jednostki, społeczności, państwa i wreszcie cały świat.

Duża część współczesnych problemów jest pochodną powojennego konfliktu między blokiem „wschodnim” a „zachodnim”, które nawzajem się demonizują, nie okazując żadnych względów ani szacunku drugiej stronie, choć obie składają się przecież z takich samych ludzi – dzieci, kobiet i mężczyzn. Kluczową rolę w wygaszaniu zorganizowanej wzajemnej nienawiści powinni odgrywać liderzy, wszyscy prezydenci i gensekowie, ale w tym celu sami musieliby najpierw zobaczyć w sobie człowieka.

Jestem przekonany, że gdyby przywódcy wrogich bloków znaleźli się nagle na bezludnej wyspie, spontanicznie byliby dla siebie przede wszystkim ludźmi. Nieformalne spotkania bez żadnej agendy najlepiej służą budowaniu elementarnego zrozumienia, bez którego trudno myśleć o wspólnym rozwiązywaniu międzynarodowych problemów. Nie da się – zwłaszcza mając bagaż historycznych konfliktów – prowadzić rzeczowych negocjacji w duchu nienawiści i podejrzliwości.

Gdyby to ode mnie zależało, światowi przywódcy spotykaliby się raz do roku w jakimś pięknym miejscu tylko po to, żeby się lepiej poznać – i dopiero potem omawiać własne albo globalne problemy. Jestem przekonany, że większość ludzi wolałaby, żeby ich przedstawiciele obradowali w atmosferze człowieczeństwa, wzajemnego szacunku i zrozumienia.

Pogłębianiu relacji międzyludzkich powinna sprzyjać turystyka zagraniczna. Oraz media – zwłaszcza w państwach demokratycznych – częściej pochylając się nad tym, co nas łączy, a nie dzieli. Wyłonienie się supermocarstw ograniczyło humanitarną rolę instytucji międzynarodowych. Mam nadzieję, że to się zmieni i Organizacja Narodów Zjednoczonych będzie mogła skuteczniej służyć całej ludzkości i promowaniu wzajemnego zrozumienia. Dalsze zawłaszczanie takich agencji przez kilku potężnych graczy byłoby prawdziwą tragedią. ONZ powinna być instrumentem światowego pokoju – szanowanym przez wszystkich, gdyż stanowi jedyne źródło nadziei dla małych, ciemiężonych narodów (a zatem i całej planety).

Skoro wszystkie państwa są zależne od siebie bardziej niż kiedykolwiek, musimy zacząć myśleć ponad granicami, skupiając się na całej społeczności międzynarodowej. O ile nie zbudujemy atmosfery autentycznej współpracy – przy pomocy szczerego zrozumienia, a nie siły bądź groźby jej użycia – problemy będą tylko narastać. Jeśli państwa biedniejsze nie zdołają poprawić swego losu, jak na to zasługują, sfrustrowane, będą przysparzać problemów bogatym. Osiągnięciu pokoju – do którego klucz stanowi ludzka satysfakcja – nie sprzyjają także narzucane, niechciane pęta społeczne, polityczne i kulturowe.

Każdy człowiek w każdym państwie powinien mieć prawo do szczęścia. A na arenie międzynarodowej – każdy kraj, z najmniejszymi włącznie. Nie twierdzę, że jakiś ustrój jest lepszy i powinien obowiązywać wszędzie. Przeciwnie. Pluralizm polityczny i ideologiczny dobrze służy ludziom, odzwierciadlając naszą różnorodność i pomagając w nieustającym poszukiwaniu szczęścia. Każda społeczność, w myśl zasady samostanowienia, powinna móc swobodnie kształtować ustrój polityczny i społeczno-gospodarczy.

Sprawiedliwość, harmonia i pokój zależą od wielu czynników. Powinniśmy myśleć o nich w kategoriach korzyści długofalowych, nie doraźnych. Zdaję sobie sprawę z ogromu stojących przed nami wyzwań, ale widzę tylko jeden punkt odniesienia: wspólne człowieczeństwo. Państwa muszą uwzględniać interesy sąsiadów nie dlatego, że wierzą w ludzkość, tylko za sprawą wspólnych, fundamentalnych interesów wszystkich zainteresowanych. Znakiem czasu jest powoływanie organizacji regionalnych, takich jak Wspólnoty Europejskie czy Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej. Mam nadzieję, że powstanie ich znacznie więcej, zwłaszcza tam, gdzie rozwój i stabilność są towarem deficytowym.

Jak nigdy potrzebujemy dziś wzajemnego zrozumienia i poczucia odpowiedzialności powszechnej. A więc dobrego serca, bo bez niego nie ma mowy o powszechnym szczęściu ani trwałym pokoju. Nie da się go zadekretować. Ludzkość, o której braterstwo wołamy, jest zorganizowana w narodowe państwa, więc to one muszą być klockami, z których zbuduje się pokój. Mamy za sobą próby tworzenia sprawiedliwszych i równiejszych społeczeństw oraz stojących na ich straży szlachetnych instytucji. Niestety wszystkie te idee zostały wypaczone przez partykularne, egoistyczne interesy. Dziś tę erozję etyki widać szczególnie w polityce. Niektórzy orędują wręcz, żeby trzymać się od niej jak najdalej, gdyż stała się synonimem amoralności. Nieetyczna polityka nie służy ludziom, a pozbawiony zasad człowiek potrafi zmienić się w bestię. Wszakże polityka nie musi być „brudna”. Strzeliste ideały i szlachetne idee, które miały służyć ludzkości, zostały podkopane przez instrumenty naszej kultury politycznej. Stąd podejrzliwość, z jaką osoby wierzące patrzą na „konszachty” przywódców religijnych z politykami.

Nie zgadzam się z popularną tezą, że w polityce nie ma miejsca na religię i etykę, a praktykujący powinni zaszywać się w pustelniach. Wydaje mi się zbyt jednostronna, upraszczając kwestie relacji jednostki ze społeczeństwem i roli religii w naszym życiu. Moralność jest tak samo ważna dla polityka, jak eremity. Dzieje się bardzo źle, gdy przywódcy i władcy zapominają o zasadach. Bez względu na to, czy wierzymy w Boga, czy w karmę, etyka jest fundamentem każdej religii.

Moralność, współczucie, obyczajność, mądrość i tak dalej stanowiły podwaliny wszystkich cywilizacji. Aby móc budować lepszy świat, te przymioty należy pielęgnować i systematycznie wpajać w sprzyjającym temu środowisku. Od najwcześniejszego dzieciństwa. Nie możemy czekać na następne pokolenie. To my musimy dać nowe życie podstawowym ludzkim wartościom. Zgoda, nadzieją na przyszłość jest nowe pokolenie, ale tylko o tyle, o ile w tej chwili zaprowadzimy – na skalę światową – radykalne zmiany w systemie oświaty. Potrzebujemy rewolucji w sferze naszego stosunku do praktykowania fundamentalnych wartości.

Nie wystarczy krzyczeć o konieczności powstrzymania moralnego upadku, musimy coś w tej sprawie zrobić. Skoro obecne rządy nie poczuwają się do takich „religijnych” powinności, humaniści i przywódcy duchowi muszą próbować ożywić podstawowe wartości przy pomocy istniejących organizacji społecznych, obywatelskich, kulturalnych, edukacyjnych i wyznaniowych. A jeśli wymaga tego sytuacja, powoływać w tym celu instytucje nowe. Tylko w ten sposób możemy przyczynić się do budowania stabilnych fundamentów pokoju.

Żyjąc w społeczeństwie, musimy dzielić los współobywateli oraz praktykować tolerancję i współczucie nie tylko wobec bliskich, ale także wrogów. To test naszej siły moralnej. Musimy dawać świadectwo własnym życiem, nie możemy liczyć, że przekonamy innych o wartości religii samym gadaniem. I praktykować cnoty oraz dokonywać poświęceń, których oczekujemy od innych. Naczelnym celem religii jest służenie ludzkości. Dlatego też zawsze i wszędzie trzeba używać jej do niesienia pokoju i szczęścia, a nie pospolitego nawracania.

Religia nie zna państwowych granic. Powinna być do dyspozycji tych, którzy mają taką potrzebę. Ważne, by wybierać wiarę, która najlepiej nam służy. Uczynienie tego nie oznacza odrzucenia innych ani swego środowiska. Przeciwnie, praktykujący nie powinni odcinać się od społeczeństwa, żyjąc z nim w zgodzie. Wybierając eskapizm, nikomu nie pomagamy, a przecież służba to główne zadanie religii.

W związku z tym nie wolno nam zapominać o dwóch rzeczach: sprawdzaniu się i poprawianiu. Zawsze musimy być świadomi swojego nastawienia wobec bliźnich i korygować je, gdy tylko w czymś uchybimy.

Na koniec słowo o rozwoju materialnym. Na Zachodzie – który paradoksalnie się nim chlubi – słyszałem wiele utyskiwań na ten temat. Sam nie widzę nic złego w postępie jako takim, o ile służy on człowiekowi. Głęboko wierzę, że najlepszym panaceum na większość problemów ludzkości jest harmonijne połączenie rozwoju materialnego z duchowym.

Musimy być wszakże świadomi ograniczeń. Choć nauka i technika dały nam bardzo wiele, nie są w stanie zapewnić trwałego szczęścia. W Stanach Zjednoczonych, zapewne najbardziej rozwiniętym państwie, jest mnóstwo cierpienia, ponieważ wiedza techniczna może zapewnić tylko komfort fizyczny.

Chcąc przyczynić się do odnowy ludzkich wartości i osiągnięcia trwałego szczęścia, musimy czerpać ze wspólnego dziedzictwa wszystkich narodów. Oby to, co tu napisałem, przypominało o pilnej konieczności pielęgnowania tego, co czyni z nas jedną rodzinę na Ziemi.

Skreśliłem te słowa, 
żeby podzielić się tym, 
co leży mi na sercu. 
Ilekroć spotykam „obcego”, 
mówię sobie, że oto widzę 
krewnego z naszej ludzkiej rodziny.
Ta postawa utwierdza mnie 
w miłości i szacunku dla wszystkich.
Oby to moje spontaniczne pragnienie
wniosło coś do budowania
światowego pokoju.
Modlę się o życzliwszą,
bardziej troskliwą i wyrozumiałą
ludzką rodzinę na tej Ziemi.
Oto mój gorący apel
do wszystkich, którym
marzy się wolność od cierpień
i nieustające szczęście.

 

1984