Oser: Apogeum samospaleń

Apogeum pięcioletniej fali samospaleń, która ruszyła w lutym 2009 roku, przypada na listopad 2012 roku, kiedy na pastwę płomieniom wydało się dwadzieścia osiem osób: kobiet i mężczyzn, młodych i starych, duchownych i świeckich. Nieco wcześniej, tamtego marca, w ogień poszło jedenaście osób, głównie mnisi, ale także uczennica oraz matka trojga dzieci.

Dlaczego dramatycznych protestów było najwięcej właśnie wtedy?

Marzec jest tradycyjnie najbardziej niespokojnym miesiącem, pełnym symbolicznych rocznic: piątego – pacyfikacji protestów w Lhasie w osiemdziesiątym dziewiątym, dziesiątego – wybuchu powstania w pięćdziesiątym dziewiątym, czternastego – lhaskich demonstracji w dwa tysiące ósmym, i szesnastego – masakry demonstrantów w Ngabie w tym samym roku. Władze dodały do tego jeszcze (dwudziestego ósmego) „święto wyzwolonych niewolników”. Każdego marca reżim popada w paranoję prewencji, prowokując – jak widać skutecznie – do nowych wystąpień. Tamto apogeum samospaleń należy odczytywać więc jako krzyk sprzeciwu wobec najeźdźcy.

Natomiast w listopadzie obradował osiemnasty zjazd Komunistycznej Partii Chin, na którym dokonano pokoleniowej zmiany najwyższych władz. W ciągu tych ośmiu dni podpaliło się dziewięć osób. Bez wątpienia mieli nadzieję, że wpłyną w ten sposób na nowych kacyków – że ich ofiara będzie katalizatorem zmiany polityki Chin w Tybecie. To bardzo ważne: nie widząc tego, nie zrozumie się intencji samospaleńców.

Choć w historii Tybetu zupełnie nowe, samospalenia stały się najpotężniejszym ruchem politycznego sprzeciwu ostatnich lat. Podobnie jak wystąpienia w 2008 roku, zainicjowali je mnisi i byli duchowni wydaleni ze świątyń przez władze. Pierwszy świecki (ściśle: także były mnich, ale mający już rodzinę) podpalił się, jako trzynasta osoba w Tybecie, dopiero w grudniu 2011 roku. W pierwszym kwartale roku następnego dominowali jeszcze duchowni (piętnaście z dwudziestu dramatycznych protestów), ale potem ich miejsce zajęli świeccy. Pośród stu trzydziestu pięciu dotychczasowych samospaleńców było czterdziestu siedmiu mnichów i mniszek. Wśród pozostałych przeważali koczownicy i pasterze – sześćdziesiąt siedem osób – którzy nadali ruchowi nowe, świeckie oblicze.

Ilekroć jestem pytana o samospalenia, których stałam się mimowolną kronikarką, powtarzam, że nie są one samobójstwem, tylko ofiarą! Rozpatrywanie ich w kategoriach wskazań buddyjskich nigdzie nie prowadzi, ponieważ stanowią konsekwencję współczesnej, świeckiej polityki. Płomienie, raz po raz buchające w niebo, biorą się z ucisku i prześladowań, przeszywając mrok, który spowił Tybet. Są kontynuacją fali demonstracji z 2008 roku, które zaczęły się od słów jednego z mnichów klasztoru Sera: „musimy coś zrobić”. Innymi słowy, to protesty polityczne w czystej formie, nic więcej.

Każdy, kto próbuje wykorzystywać nauki buddyjskie do przedstawienia samospaleń jako samobójstw czy wręcz „zabójstw”, jest głupcem albo sługą chińskiego reżimu. „Tybetańskie samospalenia nie stoją w sprzeczności z doktryną buddyjską, która zabrania odbierania życia, ani ze światopoglądem czy wskazaniami buddyzmu – mówi pewien wielce czcigodny mnich – ponieważ nie przyświecają im żadne egoistyczne pobudki. Mają służyć wyłącznie ochronie i zachowaniu buddyzmu oraz walce o wolność i szczęście narodu tybetańskiego”. Tym samym wpisują się w „ideał bodhisattwy, który poświęca siebie dla dobra innych”.

Są jak feniks, co powstaje z popiołów.

kwiecień 2014

 

Oser-ApogeumSamospalen-RysHexieFarm

Za High Peaks Pure Earth