Oser: Cenzura w przekładzie

Znajomy zapytał, czy Pekin cenzuruje również przekłady zagranicznych tekstów o Tybecie, stąd ta krótka, wyrywkowa wyliczanka książek, które trzeba było przyciąć czy wręcz zwyczajnie zmienić, żeby w ogóle nadawały się do opublikowania w Chinach.

Historię współczesnego Tybetu w latach 1913-1951. Schyłek lamaistycznego państwa” amerykańskiego tybetologa Melvyna Goldsteina w 1993 roku opublikowało Chińskie Wydawnictwo Tybetologiczne jako „Zagładę lamaistycznego państwa”. Zdaniem wszystkich badaczy, którzy porównywali przekład z oryginałem, w dziele aparatczyka Du Yongbina roi się od błędów i przeinaczeń, trącących na kilometr „polityzacją akademickich tłumaczeń”. Zabieg jest prosty i polega na wykorzystaniu autorytetu zagranicznego uczonego oraz państwowego translatora, który ma w dupie standardy naukowej poprawności, do robienia wody z mózgu chińskiemu czytelnikowi.

Ponoć Goldstein wiedział, co – celowo – zrobiono z jego książką, ale postanowił to zmilczeć. Być może uznał, że powiększenie grona czytelników jest warte cenzury, manipulacji i podeptania akademickich standardów.

Słynne, przetłumaczone na ponad trzydzieści języków „Siedem lat w Tybecie” Austriaka Heinricha Harrera dorobiło się dwóch chińskich przekładów. Pierwszy, Yuana Shipo, kierującego biurem spraw zagranicznych Uniwersytetu Jinan, opublikowało jako „Tybetańską przygodę” Wydawnictwo Ludowe w 1986 roku; drugi, „Siedem lat w Tybecie i młody Dalajlama”, tajwańskiego akademika Diao Xiaohuy, stypendysty w kalifornijskim San Jose, ukazał się dziesięć lat później na Tajwanie.

Porównałam kilka przypadkowo wybranych stron, które okazały się różne jak dzień i noc. W wersji kontynentalnej fragmenty tekstu nie tylko się opuszcza, ale i dodaje. Motywem przewodnim tych zabiegów jest demonizowanie tybetańskiej kultury i tradycyjnego systemu politycznego, które ma przekonać chińskiego czytelnika, że nawet Europejczyk, znający dawny Tybet tak dobrze, zwyczajnie nim gardził. Znajomi, którzy czytają swobodnie po niemiecku i angielsku, mówili mi natomiast, że wersja tajwańska jest wierna oryginałowi.

Przekłamania w przekładach nowszych wydają się mniej nachalne i ostentacyjne być może przez to, że ich autorzy często studiowali na Zachodzie. Miłośnicy starej szkoły najwyraźniej mają się jednak nie najgorzej, skoro opublikowane w 2013 roku w Szanghaju dzienniki z „Pogranicza Chin” amerykańskiego botanika Josepha Rocka czytałam – za sprawą oczywistych przekłamań i cięć Li Ruohonga, tłumacza legitymującego się doktoratem Uniwersytetu Harvarda – z charakterystycznym dyskomfortem, towarzyszącym obcowaniu z chińską książką przepuszczoną przez tryby cenzury. Później podsunęłam to dziełko zaprzyjaźnionemu angliście, który całkowicie się ze mną zgodził.

W rzeczy samej, nie idzie tu tylko o Tybet – tak samo przekłada się w Chinach politykę, historię czy filozofię. Wszystkie reżimy autorytarne okazują żywe zainteresowanie życiem duchowym i moralnością poddanych. Jak precyzyjnie wyłożył to Orwell, „Wielki Brat patrzy”.

Ponieważ ów znajomy, który nigdy w życiu nie zetknął się z aparatem państwowej cenzury, pytał też o moje doświadczenia, dodam słowo i o nich.

Piszę w kraju autorytarnym, cenzura towarzyszyła mi więc od samego początku, niemniej zaczynałam od wierszy, które przez ich niedosłowność dało się publikować. Ukarano mnie, gdy tylko odeszłam od fikcji, sięgając po historię i współczesność.

W 2003 roku wydałam „Zapiski tybetańskie” w Guangzhou. Książka została dobrze przyjęta i szybko wznowiona, co wzbudziło zainteresowanie naszych władz lokalnych. Departament Pracy Frontu Jedności natychmiast doszukał się w niej „poważnych błędów politycznych”, a pion ideologiczny skierował ją do cenzury, która umieściła „Zapiski” na indeksie – w Tybecie, ale przez pewien czas zakaz obowiązywał w całych Chinach.

Rok później oficjalne zarzuty wobec „Zapisków” przedstawił również Shi Jifeng, dyrektor Centralnego Biura ds. Dziennikarstwa i Publikacji: „Książka sławi XIV Dalajlamę i XVII Karmapę oraz zachęca do czci i wiary religijnej. W niektórych rozdziałach autorka zapuszcza się, do pewnego stopnia, na grząski grunt polityczny. W rozdziale »Nima Cering« opisuje, na przykład, rozterki znanego duchownego o tym imieniu, który zetknął się z poparciem dla Dalaja na konferencji międzynarodowej. Autorka najwyraźniej nie rozumie istoty separatyzmu i kwestii promowania niepodległości Tybetu przez Dalaja”.

Zatrudniające mnie wtedy Stowarzyszenie Literackie uznało, że moja książka „wyolbrzymia i idealizuje pozytywną rolę religii w życiu społecznym. Poszczególne eseje świadczą o wierze i czci autorki dla Dalaja. Niektóre fragmenty obnażają ciasne, nacjonalistyczne myślenie oraz zawierają opinie, które szkodzą jedności i solidarności naszego państwa. Pewne treści całkowicie przesłaniają wielkie osiągnięcia Tybetańskiej Reformy w ostatnich dekadach, epatując nostalgią za starym Tybetem bez odwołania do konkretnych przykładów. W książce znalazły się błędne oceny, brak w niej też słusznych zasad politycznych; autorka porzuciła odpowiedzialność społeczną, której wymaga się od pisarzy współczesnych, oraz utraciła polityczne zaangażowanie na rzecz postępowego ruchu cywilizacyjnego”.

Ponieważ odmówiłam przyznania się do „błędów”, rok po wydaniu zakazanej potem książki wyrzucono mnie z pracy, odebrano mieszkanie i ubezpieczenie oraz zakazano ubiegać się o paszport. W ten sposób rozpoczęłam trudną karierę pisarki niezależnej. Moje położenie żywo przypomina sytuację opisaną przez dziennikarza Xu Zhiyuana w eseju „Sztuka cenzury”.

Kiedy znajdziesz się w »strefie«, nie zniszczą cię od razu. Mogą ci nawet pozwolić dalej pisać, malować czy filmować, a wręcz wydać czy pokazać coś z tego za granicą. Ale nawet nie śnij, że twoje prace będą kiedykolwiek dostępne dla ziomków. Skażą cię na wygnanie we własnym domu. Mieszkasz w nim, opisujesz to, co widzisz, ale ludzie za ścianą nie mają o tym najmniejszego pojęcia”.

 

ChinskieWydaniaHarrera

 

kwiecień 2015

 

Za High Peaks Pure Earth