Khenpo Pema Cering: Słowo o tak zwanych „dziesięciu cnotach”

Kilka lat temu grupa mnichów rozpętała agresywną kampanię propagowania tak zwanych „dziesięciu cnót”, czy raczej uprzedzeń i nietolerancji, ślepych na bytowe i społeczno-ekonomiczne uwarunkowania Tybetańczyków. Wymuszanie podpisów pod zobowiązaniami i nachalny werbunek budzą mój sprzeciw, a czas i kontekst społeczny wołają o analizę.

Prawdę mówiąc, prawo dziesięciu cnót jest starsze od buddyjskiej konwersji z czasów króla Songcena Gampo. Wcześniej było fundamentem etyki świeckiej i edukacji moralnej. Nikogo nie zmuszano wtedy do składania podpisów ani nie straszono surowymi karami za naruszanie tych norm. Ten rodzaj gwałtu na woli i sumieniu jest zdecydowanie wynalazkiem nowym.

Samozwańczym aktywistom i ich stronnikom najwyraźniej nie przyświeca idea propagowania świeckich norm etycznych. Przeciwnie, ta kampania ma charakter agresywny i dyktatorski, karmi się strachem i lękiem przed wykluczeniem, podsycanym groźbą zerwania więzi z okolicznymi klasztorami, co oznacza odmowę odprawienia rytuałów – także pogrzebowych – dla rodzin uchylających się od złożenia podpisu pod zobowiązaniem. Zjawisko przybrało charakter „ruchu masowego” właśnie za sprawą tych niestosownych, oburzających metod. Wśród „dziesięciu cnót” są ślubowania tyczące kradzieży, rozboju czy haniebnego „oko za oko”, zmory klanowych waśni powszechnych do dzisiaj w niektórych regionach Khamu. Potrzebne teraz i jutro, zasługują tylko na poklask. Niemniej dwie trzecie tybetańskiej populacji Płaskowyżu stanowią koczownicy i agresywna kampania, zabraniająca im uboju zwierząt (jaków i owiec) na własne potrzeby, wywraca świat do góry nogami i wpędza ludzi w nędzę. Co gorsza, to w dużym stopniu za jej sprawą nomadzi płacą astronomiczne ceny chińskim i muzułmańskim rzeźnikom za mięso naszpikowane szkodliwymi, chemicznymi konserwantami. W ten sposób tracą nie tylko pieniądze, ale i zdrowie.

Z całą pewnością ruch edukacyjny, który propaguje wegetarianizm i niestosowanie przemocy, jest ze wszech miar konstruktywny i zasługuje na szacunek. Nie wolno jednak zapominać o realiach, a te są takie, że na Płaskowyżu Tybetańskim brakuje owoców i warzyw. W tej sytuacji rezygnacja z jedzenia i sprzedawania mięsa oznacza dla nomadów katastrofę. Warunki bytowe i klimatyczne sprawiają, że nawet ludzie, którzy rezygnują z zabijania zwierząt, wciąż jedzą mięso, będące dla nich głównym źródłem składników odżywczych. Nie mogąc go sobie zapewnić, przepłacają, ubożejąc jeszcze bardziej. Doprawdy smutny absurd.

Trudno oprzeć się wrażeniu, iż nikt się nie zastanawia, że rosnąca liczba zwierząt, których nie poddaje się sterylizacji, nie zarzyna ani nie sprzedaje w związku z praktyką cethar („wyzwalania życia”), może zacząć stanowić obciążenie dla kruchego środowiska naturalnego. Wielu badaczy ostrzega, że jedną z przyczyn plagi pustynnienia jest zbyt intensywny wypas. Każdy doskonale wie, że rok w rok ociepla się nam klimat i mamy coraz mniej opadów. Na naszych oczach znikają lodowce i śnieżne czapy gór, zostawiając po sobie nagie skały, a zielone łąki i lasy kurczą się i zmieniają w pustynie. Rozumiem, że sterylizacja jaków i owiec nie jest rozwiązaniem tak prostym i oczywistym, jak mogłoby się wydawać, i wymaga naukowej wiedzy, uwzględniającej wymogi zachowania równowagi środowiska. Współczucie bez rozumu oraz głębokiej znajomości tybetańskiej flory i fauny może okazać się gwoździem do trumny naszej przyrody.

Najbardziej palącą potrzebą w społecznościach koczowniczych jest ruch świeckiej edukacji, tyczący zwłaszcza bastionu obskurantyzmu i zacofania – kwestii równouprawnienia kobiet. Często samotnie wychowują one dzieci ojców, którzy się do nich nie poczuwają, co stanowi dodatkowe obciążenie. Absolutnym priorytetem w tych regionach powinno być zapewnienie dzieciom dostępu do edukacji. Nauka czytania i pisania wydaje się pierwszym krokiem do rozwiązania ogromu problemów, piętrzących się dziś przed tymi ludźmi. Poza umiejętnościami niezbędnymi im na co dzień koczownicy muszą także otrzymać podstawy naukowej wiedzy i poznać nowoczesne metody ochrony środowiska. Serce się kraje na widok bezmyślnego walca opresyjnej kampanii, która przetacza się przez te społeczności, za nic mając ich zdrowie ekologiczne. Jestem przekonany, że popycha go wielu mięsożerców, którym nawet przez myśl nie przeszło, że może to mieć niesłychanie istotne konsekwencje dla nich i ich najbliższych. Obłęd i farsa.

Czy jeśli uwzględnicie położenie i społeczną rolę nomadów, zwłaszcza tych, którzy mają gromadę dzieci do wykarmienia, dalej będziecie się zachwycać tym ruchem? Postawienie się w sytuacji badanego przedmiotu zawsze jest niezwykle pouczające i często zmienia perspektywę. Warto więc dobrze przyjrzeć się sobie i protekcjonalnej, nietolerancyjnej postawie, która wydaje mi się motorem nowomodnej kampanii. Dotyczy to zwłaszcza mnichów. Nie ulega wątpliwości, że są oni w zupełnie innej sytuacji niż świeccy. Nieporównywalne jest także zaangażowanie religijne i wykształcenie tych grup. Duchowni wyrzekają się dóbr materialnych i zdają się na wsparcie świeckich, którzy – warto też zwrócić uwagę na różnice w położeniu chłopów i koczowników – poświęcają swoje talenty, możliwości i energię pracy na rzecz najbliższych i społeczeństwa.

 

24 lipca 2015

 

 

Dziesięć „nowych cnót” (których nie należy mylić ze „starymi”): nie zarzynać zwierząt i nie sprzedawać mięsa; nie rabować i nie kraść; nie walczyć z użyciem broni; nie uprawiać prostytucji; nie sprzedawać broni i opium; nie palić opium i papierosów; nie pić alkoholu; nie uprawiać hazardu; nie polować; nie nosić zwierzęcych skór ani futer.

Khenpo – mnich lub lama, który ukończył studia monastyczne w szkołach njingma i kagju buddyzmu tybetańskiego; odpowiednik gesze ze szkoły gelug i „doktora teologii”.

 

KhenpoPemaCering-SlowoOTzwDziesieciuCnotach-QQ

 

 

Za High Peaks Pure Earth