Jestem Tybetańczykiem, a więc nie Chińczykiem. Jako Tybetańczyk z chińskim dowodem osobistym jestem gotów wołać o prawa miliarda trzystu milionów ludzi, ale na pierwszym miejscu stoi dla mnie zawsze nasz kraj i jego wolność.
Opuszczę dziś ten świat, wierzę jednak, że przybliża mnie to do Tybetu z naszych serc. Nie mamy innej szansy na odzyskanie utraconej ojczyzny. Droga do Tybetu, w który wierzymy, wiedzie przez ogień.
Jesteśmy wierni słowom Jego Świątobliwości. Nasz problem z rządem Chin rozwiążemy środkami pokojowymi. Nie chcemy kolejnej okrutnej inwazji Armii Ludowo-Wyzwoleńczej na wzór 1958 roku. Nie chcemy oskarżeń o rebelię, bicie, niszczenie i rabunki jak w roku 2008.
W te tybetańskie »rebelie« na świecie wierzą zresztą tylko Chińczycy, ponieważ większość przeszła tu pranie mózgu. Robią im to od chwili proklamowania Republiki Ludowej. Śpiewają swoje czerwone pieśni, wierzą w swojego przewodniczącego i czekają na swoją czwartą modernizację.
Chiny oskarżają imperialną Japonię o stosowanie strategii »trzech wszystkich«, spalonej ziemi. Nie wiem, jak było. Nie mam pojęcia, czy to prawda czy wymysł. Jako Tybetańczyk nie odczuwam wobec Japończyków żadnej nienawiści. Przeciwnie, lubię ich i szanuję. Wiem za to ponad wszelką wątpliwość, że dokładnie taką politykę zabijania, palenia i grabieży uprawiały Chiny w Tybecie, zwłaszcza wobec klasztorów.
Bili nas bez zmiłowania, dręczyli najbardziej zasłużonych mnichów, roztrzaskiwali święte posągi Buddów i plądrowali świątynie. Strzelali do mnichów, mniszek i uczniów. Strzelali do pielgrzymów. Teraz ogień, którym dawniej trawili klasztory, zastąpiły buldożery. Do dziś ich żołdacy równają z ziemią ołtarze i kwatery duchownych.
To właśnie chcę wam powiedzieć. Nie myślcie, że żartuję. Jestem śmiertelnie poważny. Chcę, by ludzie zrozumieli, że my, Tybetańczycy, nie boimy się śmierci. Jedyną pokojową przestrogą, jaką mam do dyspozycji, jest samospalenie. Nasz naród zasługuje na troskę i opiekę. Musimy mieć własną ziemię i żyć na niej jak ludzie. Niech żyją Tybetańczycy! Niech żyje Jego Świątobliwość Dalajlama!
8 grudnia w Maczu
Taszi Rabten podpalił się 8 grudnia 2016 roku w Maczu (chiń. Maqu), w prowincji Gansu. Zginął, wołając o wolność Tybetu i powrót Dalajlamy.