Kiedy zaczęłam prowadzić poszukiwania i wywiady, inspirowane zdjęciami mego ojca z czasów rewolucji kulturalnej, Wang Lixiong zrobił w Pekinie nowe odbitki formatu A4 i wysłał mi je do Lhasy. Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie, ponieważ okazały się mało czytelne i pewne szczegóły dostrzegłam dopiero opublikowaniu mojej książki na Tajwanie. Na fotografii z „wiecu krytyki” inkarnacji Samding Dordże Phagmo (sierpień 1966 roku) ważny element odkrył za to niedawno angielski tłumacz, który zapytał mnie o „skrzyneczkę, którą trzyma ktoś na drugim planie”.
Bardzo żałuję, że nie zauważyłam wcześniej mężczyzny w czapce z daszkiem, podnoszącego aparat fotograficzny. Teraz udało mi się nawet rozpoznać w nim – cytuję – „ważną postać w fotograficznej historii nowych Chin i autora klasycznych zdjęć Tybetu z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych”, Lana Zhigui. W 1949 roku Lan, siedemnastoletni praktykant z atelier w Chongqingu, wstąpił do Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i rok później fotografował wkraczających do Tybetu żołnierzy „świeżo wyfasowaną Leicą i Rolleiflexem”. W 1970 roku oddelegowano go do fabryki silników w Chengdu jako przedstawiciela Tybetańskiego Okręgu Wojskowego. (Wydaje mi się, że jak mój ojciec był człowiekiem generała Zhanga Guohua, który został potem głównodowodzącym i pierwszym sekretarzem partii w Tybecie, a wcześniej wspierał czerwonogwardyjską frakcję „Sojuszu”.) Osiem lat później przekwalifikował się i odszedł z wojska.
Żeby było ciekawiej, mój ojciec i Lan Zhigui dobrze się znali. Obaj pracowali w wydziale politycznym Okręgu, razem fotografowali zamieszkujący pogranicze lud Loba w 1956, wojnę chińsko-indyjską w 1962 czy uroczystą inaugurację Tybetańskiego Regionu Autonomicznego w 1965 roku. W czasie rewolucji kulturalnej Lan był formalnie dziennikarzem przy sztabie, zrobił więc zapewne znacznie więcej zdjęć niż ojciec. Według oficjalnej notki „w 1966 roku fotografował masówki tybetańskich czerwonogwardzistów oraz wiece walki z »potworami i demonami«”. Dostał też wtedy nagrodę trzeciego stopnia armijnego departamentu politycznego. Jak już wiemy z mojego zdjęcia z thamzingu Dordże Phagmo, jednej z nielicznych dostojniczek buddyzmu tybetańskiego, bywał ze swoim Rolleiflexem w samym centrum wydarzeń, ale dopiero niedawno upubliczniono ledwie kilka fotografii, które zrobił w czasie rewolucji kulturalnej. Zmarł w 2016 roku. Widać na nich grupy ludzi, ale nie dramatyczne wydarzenia, w dodatku co najmniej trzy podpisy „pożyczono” z mojej książki. „Kiedy w 1966 roku wybuchła rewolucja kulturalna, Tybet nie mógł się przed nią ukryć. Tak jak w całym kraju, srożyli się tu hunwejbini, walczyli z potworami i demonami przeszłości, przepędzali ludzi ulicami w szpiczastych czapkach hańby. Lhasę zalali w sierpniu”. „Uzbrojeni we włócznie z czerwonymi chwostami, tępiąc cztery przeżytki, 24 sierpnia zbezcześcili i splądrowali Dżokhang, najświętsze sanktuarium Tybetu. Rozbite posągi wrzucali do rzeki” i tak dalej, i tak dalej.
Żeby było jeszcze ciekawiej, kiedy w 1980 roku chodziłam na zajęcia fakultatywne, przygotowując się do studiów w Chengdu, ojciec, który awansował wtedy na zastępcę szefa sztabu podokręgu Kardze, zaprowadził mnie do pokoju Lana w Wydawnictwie Ludowym. Najwyraźniej musieli być ze sobą blisko, ale zwyczajnie nic nie zapamiętałam z tamtej rozmowy.
Przygotowując nową edycję mojej książki, dodałam zdjęcie z wiecu walki na placu przed Dżokhangiem. Na podium widać co najmniej trzech ludzi z aparatami i kamerą – fotografa „Dziennika Tybetańskiego”, tybetańskiego operatora z Centralnej Wytwórni Filmów Dokumentalnych oraz mężczyznę, który bardzo przypomina Lana. (Jest na nim jeszcze, czego też nie zauważyłam niestety na gorszej odbitce, trzech aparatczyków na świątynnym balkonie w lewym górnym rogu, najwyraźniej obserwujących i nadzorujących przebieg wiecu.) Mimo zatrzęsienia aparatów, w ówczesnych gazetach nie opublikowano ani jednego zdjęcia z kampanii przeciwko „potworom i demonom”. Prawdę mówiąc, nie zrobiono tego do dzisiaj.
Mój ojciec nie był zawodowym fotografem. Na swojego Zeissa Ikona, którego kupił w sklepie na lhaskim Barkhorze, odkładał z żołdu przez dwa lata. Mimo że nie tylko on robił wtedy zdjęcia, jego trzysta opublikowanych przeze mnie fotografii wciąż stanowi najpełniejszą dokumentację rewolucji kulturalnej w Tybecie. Warto więc zauważyć, że „historyk chińskiej fotografiki”, który pieczołowicie wymienia „ponad dwudziestu fotografów, towarzyszących armii czerwonej w pokojowym wyzwalaniu Tybetu i dokumentujących narodziny nowych Chin”, nie umieścił na swojej liście nazwiska ojca. Nie dlatego przecież, że o nim nie słyszał. Gdyby tak było, raczej nie udałoby mu się kalkować podpisów z mojej książki.
15 września 2017