Po roku bez widzenia i wiadomości do tego lochu doszedł dziś Twój list i zdjęcie, które wprawiły mnie w niewypowiedzianą ekstazę. W tym dusznym, przygnębiającym i toksycznym miejscu książki i słowa kreślone w ojczystym języku są taką rzadkością, jak kwiaty na niebie.
Wszystko, co wchodzi za te mury i je opuszcza, podlega drobiazgowej kontroli służb, dla których nie znajduję adekwatnej nazwy. Cierpię przez to na chroniczną niemożność wyrażenia tego, co gra w duszy. Bolesna sprawa. Nie pamiętam, ile razy wykładałem tu, jakie przysługują mi prawa i co znaczy słowo „korespondencja”, nie robi to na nich jednak żadnego wrażenia i równie dobrze mógłbym rzucać grochem o ścianę.
Dziś wszakże dostałem Twój list, całe dwie strony bez śladów obcej ingerencji. Nie umiem opisać swojej radości. Rzędy liter ojczystego języka jawią mi się niczym krople deszczu konającemu na pustyni; budzą szacunek i czułość subtelniejsze od mgnienia czystej świadomości w chwili śmierci. Dla pisarza nie ma nic piękniejszego od atramentowego konturu liter i dobywającej się z nich cudownej muzyki. W przypadku Tybetańczyka doznania te potęguje przejmująca cześć, najczystsza z możliwych rewerencja.
W areszcie śledczym nie miałem czym pisać, musiałem więc zakopywać w sobie spazmy i uczucia, mozolnie powściągając miłość i nienawiść. Wylądowawszy w więzieniu, gdzie system reglamentuje każdy aspekt istnienia, nie mogłem zdobyć żadnej książki ani nawet skrawka papieru pokrytego naszymi literami. Szybko uświadomiłem sobie, że najskuteczniejszym remedium i tarczą będzie tu dla mnie pióro i to, co mogę nim uczynić z pomocą ojczystego alfabetu. Marzyłby o nim każdy jego wyrobnik, choć tybetańskie radości i smutki domagały się go ze szczególną mocą. Czy w tej epoce wolności, równości i demokracji może być ktoś bardziej upośledzony i żałosny niż Tybetańczyk, któremu odebrano i złamano pióro? Siedzę za to, że posługiwałem się nim „niewłaściwie”, dopuszczając się „zbrodni słowa”. Katusze więziennego niepisania uprzytomniły mi z całą mocą, że pewność w życiu i siłę w obliczu śmierci czerpię z tego, co potrafię stworzyć przy pomocy pióra i rodzimego alfabetu. Umocniły mnie w przekonaniach i powołaniu. Ślubowałem sobie nie wypuszczać więc pióra z ręki bez względu na czas, miejsce i okoliczności. Paradoksalnie, powinienem czuć się wdzięczny za nową siłę tej więzi i misji.
Cóż, Twój brat, który w tym życiu odrodził się jako Tybetańczyk, zaprzyjaźniwszy się z piórem, otrzymawszy błogosławieństwo wykształcenia i zakochawszy się w nieprześcignionym pięknie literatury, znalazł w nich schronienie przed samotnością, niedolą, żalem i strachem. Na literaturze zbudowałem też swoją wolność, wiarę, dumę i lojalność. Choć szczęście, cierpienie, pragnienie i gniew toczą się kołem, szlachetnego celu, który wrył się w moje serce, nie wyrwie już żadna władza i siła. Wolność myśli i wiary mieszka w umyśle. Skoro nie ma nic wspólnego z bransoletkami, czemu bać się kajdan?
Wielu tybetańskich kolegów po piórze pogrzebano żywcem w podobnych, strasznych miejscach. Tamtym zdaje się, że taka śmierć za życia rozwiązuje problem, jaki stwarzały nasze sumienia. Z całą mocą stwierdzam, że całkowicie się mylą. Nawet w tej chwili, pośrodku tego więzienia robię użytek z wolności słowa i wyrazu. To miara fiaska totalitarnych mrzonek.
Droga Siostrzyczko, nie martw się i nie smuć! Choć Twój brat jest zwykłym, prostym człowiekiem, ufność i męstwo wpisane w naszą kulturę, cudowny język i alfabet, dziewiczy majestat jezior i gór, niewzruszoność charakteru i przekonań składają się na niepowstrzymaną siłę. Czuję się przez nią chroniony tu i teraz. Pławię się w niej i na nią zdaję. Ta potężna moc nosi imię miłości i współczucia.
Cieszy mnie ogromnie Twoje niezależne zaangażowanie na tybetańskich blogach literackich. Esej to poważna i wymagająca forma; pisz, proszę, starannie i rozważnie.
Mam bardzo dobre zdanie o tybetańskiej blogosferze i czuję się z nią mocno związany. Kształtowała mój sposób myślenia i pisania. W końcu w podróż do więzienia wypłynąłem pod pełnymi żaglami właśnie z tego portu. Prowadząc publiczne dyskusje, bądź odpowiedzialna za słowo, za dobry obyczaj i higienę sieci, a przede wszystkim za ojczysty język i kulturę.
Bez poczucia misji, otwartego umysłu, cierpliwości, hartu ducha i upodobania do samotności trudno prowadzić bloga, krzewić wiedzę i bronić idei. Internetowa kakofonia hiperboli, tromtadracji, matactw i inwektyw rani uszy jak ostrza i ciernie. Każdą sprawę trzeba więc starannie, samodzielnie zbadać. Jeśli dyskusje w sieci zdominują butna nonszalancja i sobiepaństwo, brak odpowiedzialności i pieniactwo, ataki osobiste i bezwstyd samouwielbienia, nasze strony przestaną być bezpiecznym forum wolności słowa, wyrodniejąc w żałosne, wstrętne śmietniska liter. Ponieważ klimat już jest fatalny, miej się na baczności i nigdy nie idź za stadem. Kiedy tłum ekscytuje się sensacjami i trendami, nie możesz tracić własnego rozumu oraz miary przyzwoitości. I ani na chwilę zapomnieć, że jesteś Tybetanką, a przede wszystkim racjonalnym, myślącym człowiekiem.
Na koniec głosem drżącym ze wzruszenia zacytuję ci ustęp z „Sutry rady starszego brata”, której mądrość jest mi tu prawdziwą podporą: „Lepiej ból okrutny znosić, a nawet umrzeć, w prawdzie trwając i prawości, niźli żyć w zepsuciu i zakłamaniu”.
17 kwietnia 2012 roku
Z ciemnego lochu na chińskiej wsi, Twój brat, dźwigający pióro i „dwie prawdy”
Therang (właściwie: Taszi Rabten), popularny pisarz i bloger, w 2011 roku został skazany na karę czterech lat więzienia.