A. E. Clark: Środkowy palec Mo Yana

Przyznanie literackiej Nagrody Nobla Mo Yanowi zwróciło uwagę na jego stanowisko, czy też brak tegoż, w kwestii poszanowania praw człowieka i wolności słowa w Chinach. Jako wiceprzewodniczący państwowego Stowarzyszenia Pisarzy milczał, kiedy prześladowano kolegów po piórze, wziął udział w rocznicowym maratonie kaligrafowania przemówień przewodniczącego Mao, każącego zaprząc sztukę w służbę politycznych interesów partii, i długo odmawiał słowa wsparcia Liu Xiaobo, siedzącemu w więzieniu laureatowi pokojowego Nobla z dwa tysiące dziesiątego roku.

Wielu widziało w tym „kompromisy”, na jakie często idą zwykli ludzie, układając sobie życie pod rządami opresyjnego reżimu. Zachodni obserwatorzy gremialnie przyjmowali, że gdyby tylko mógł, Mo Yan z pewnością opowiedziałby się za uniwersalizmem wolności słowa. Myślano, że na pewno nie jest mu lekko ze świadomością, że jego rodacy gniją w więzieniach za to, co napisali; zakłopotanie, z jakim odpowiadał na pytania dziennikarzy, dało się interpretować jako zmagania z dylematem moralnym, do którego nie może się przyznać. Nie jest bohaterem – uznano powszechnie – ale i nie marionetką partii.

Jednak mowa, którą Mo Yan wygłosił w Sztokholmie, odbierając Nagrodę, pozwala spekulacje te zakończyć, w podsumowaniu powiedział bowiem wyraźnie, co sądzi o swoich krytykach i przywoływanych przez nich wartościach. Do kontrowersji, jak to ujął, odniósł się, przytaczając trzy anegdoty.

Historia pierwsza

„W latach sześćdziesiątych jako trzecioklasista poszedłem ze szkołą na wystawę cierpienia, gdzie pod dyktando nauczyciela wszyscy płakaliśmy rzewnymi łzami. Nie wycierałem się, by pani mogła należycie docenić moje, i podglądałem kolegów, którzy pluli na dłonie i mazali twarze śliną, żeby wyglądać na zapłakanych. W tłumie rozbeczanych dzieci – jednych naprawdę, innych dla picu – zauważyłem ucznia, który miał suche policzki i nie zakrywał buzi rękoma. Stał tylko z szeroko otwartymi oczami i patrzył na nas z wyrazem zdumienia albo niedowierzania. Po wycieczce naskarżyłem na niego nauczycielce i dostał naganę. Wyraziwszy po latach skruchę z powodu tego donosu, dowiedziałem się od niej, że tak samo jak ja postąpiło kilkunastu uczniów. Okazało się także, że ów chłopiec zmarł jakieś dziesięć lat wcześniej, i na myśl o tym gryzło mnie sumienie. Niemniej wydarzenie to nauczyło mnie przecież jednej ważnej rzeczy, a mianowicie: kiedy wszyscy wokół płaczą, mamy prawo tego nie robić, a gdy łzy są wyłącznie na pokaz, staje się ono jeszcze większe”.

Nieuważny czytelnik może uznać tę opowieść za świadectwo koszmaru maoizmu. Mamy tu jednak coś więcej – analogię, w niej zaś tylko jeden oczywisty element.

W opisanej scenie nie ma nic szczególnego. Na „wystawach cierpienia” (w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim albo czwartym) pokazywano dioramy, przedstawiające obszarników ściągających należności od chłopów, poniżanie ubogich czy inne podłości minionego reżimu, ewentualnie japońskie zbrodnie, a nawet brytyjskie nikczemności z czasów wojen opiumowych. Wszystko to – z czego Mo Yan, pisarz, doskonale zdawałby sobie sprawę, nawet gdyby ta historyjka nie należała do jego biografii – musiało być absurdalne dla ośmiolatków z rolniczej komuny. Co mogli czuć na widok karykaturalnych gipsowych rzeźb, piętnujących świat, który znikł na długo przed ich narodzinami? Nauczyciel wymagał jednak emocji. Podatni na sugestie chlipali sami nie wiedząc dlaczego, inni musieli symulować, zmuszani do udawania, że ekspozycja robi na nich wrażenie.

Nienazwana po imieniu sytuacja, z którą zestawia się ten obrazek, to położenie, w jakim znalazł się dziś sam Mo Yan. Teraz to on jest chłopcem, który nie płacze. Od chwili ogłoszenia decyzji komitetu szczuje się na niego zachodnich dziennikarzy, pyta o prawa człowieka, każe podpisywać petycje w obronie Liu Xiaobo i razem z Zachodem załamywać ręce nad chińską cenzurą. On odmawia, a opowiadając tę historyjkę, idzie krok dalej, odrzucając wszystkie te kwestie jako fałsz dyktowany konformistyczną ideologią. Osobiście nie czuje oburzenia, o którym mówią jego krytycy, i – co znacznie ważniejsze – nie wierzy w szczerość ich uczuć (w końcu te „łzy są wyłącznie na pokaz”). To oświadczenie wcale nie jest tak niezwykłe, jak mogłoby się w pierwszej chwili wydawać. Apologeci Komunistycznej Partii Chin często powtarzają, że zagraniczne zainteresowanie prawami człowieka to tylko pretekst do czepiania się Pekinu. Mówiąc po ludzku: Mo Yan ma w dupie to, co dzieje się z takimi jak Liu Xiaobo, i jest przekonany, że wy również. Dla niego cała wrzawa wokół praw człowieka to brednie i przymus, które pamięta z czasów Mao, i domaga się przestrzegania swego prawa do trzymania się od nich z daleka.

Historia druga

„Ponad trzydzieści lat temu, jeszcze w wojsku, do pokoju, w którym czytałem coś za biurkiem, wszedł starszy oficer. Spojrzał na stojące przede mną puste krzesło i zapytał: »Gdzie są wszyscy?«. Wstałem i odpowiedziałem, podnosząc głos: »Chcecie powiedzieć, że ja to niby nikt?«. Dziadkowi w jednej chwili spąsowiały uszy, obrócił się na pięcie i wyszedł. Długo potem napawałem się myślami o tej, jak mi się zdawało, świetnej zagrywce. Z czasem jednak to samozadowolenie zmieniło się w poczucie wstydu”.

Innymi słowy, Mo Yanowi zrobiło się przykro, że oficer interesuje się nieobecnymi („pustym krzesłem”), a nie jak najbardziej obecnym Mo Yanem. Trudno nie dostrzec w tym aluzji do mebla, który stał się symbolem Liu Xiaobo. Chwila nieuwagi strażników pilnujących bezprawnie więzionej Liu Xii (jego żony) wystarczyła, by na kilka dni przed wręczeniem Nagrody zagraniczni dziennikarze nagrali jej słowa i szlochy. Mo Yan jest zirytowany, że z okazji jego benefisu poświęca się tyle uwagi innemu laureatowi.

Ale może owa uraza to tylko pozór, służący uwypukleniu głębokiej mądrości, którą Mo Yan dzieli się z nami, opowiadając o swojej skrusze? Brzmi świetnie, problem w tym, że młodzieńcza reakcja wciąż pozostaje żywa, a analogia z obecną sytuacją jest po prostu idealna, podczas gdy owa nabyta mądrość wydaje się jedynie gołosłowną deklaracją, nic bowiem za nią nie idzie. Chciałby pozbyć się tej zadry, jednak ta uparcie w nim tkwi. Mamy tu zatem klasyczną figurę retoryczną, praeteritio, aczkolwiek w wersji najzupełniej dziecięcej: „Nie zauważyliście mojej nowej fryzury, ale jestem za duży, żeby się tym przejmować. Zapomnieliście o moich urodzinach, nie mówmy jednak o tym. Nie robi mi to, naprawdę”.

Przykro mi, lecz to już całe znaczenie tej historii.

Historia trzecia

„Ośmiu murarzy schroniło się w opuszczonej świątyni. Ziemią wstrząsnął potężny grzmot, posypały się iskry. Ktoś jęknął, że brzmiało to jak ryk smoka. Ze strachu poszarzały wszystkie twarze. »Jeden z nas ośmiu – powiedział któryś – musiał obrazić niebiosa jakimś straszliwym uczynkiem. Zbrodniarz winien z własnej woli wyjść na zewnątrz i przyjąć karę, oszczędzając cierpień niewinnym«. Chętnych, rzecz jasna, nie było. W końcu jeden rzekł: »Skoro nikt nie chce się zgłosić, rzućmy wszyscy swoje kapelusze w stronę drzwi. Ten, co wypadnie, zdemaskuje winnego, którego poprosimy o wyjście i oczekiwanie tam na karę«. Tak też zrobili. Siedem słomianych kapeluszy wwiało z powrotem, jeden pofrunął na dwór. Ponieważ właściciel nie chciał iść w jego ślady, pozostali wyrzucili go siłą. Mogę się założyć, że wszyscy znacie zakończenie: chwilę później świątynia się zawaliła, grzebiąc pod gruzami siedmiu mężczyzn”.

Ta opowieść jest długa, trzyma w napięciu i już wstęp („bardzo proszę o cierpliwość, to będzie ostatnia historia”) sugeruje, że ma znaczenie szczególne. Chińscy komentatorzy prześcigali się w najdziwniejszych interpretacjach, dopatrując się w niej nawet paszkwilu na władze. Nie należy przesadzać z alegoriami i spodziewać się, że wszystko nam wyjaśnią (pisarz słynie w końcu z luźnych skojarzeń), niemniej możemy przypuszczać, że elementy przypowieści mają znaczenie i że nie powinno się ono kłócić się ani z morałem, ani z psychologiczną konstrukcją autora. A idzie tu przede wszystkim o system wartości murarzy. Mają oni nieczyste sumienia i są zabobonni, wydaje się im, że ukaranie kogoś rozwiąże ich problemy, patrzą na świat i jego zjawiska przez pryzmat głupiego moralizmu. Wreszcie szukają schronienia w świątyni, świątyni opuszczonej, symbolizującej wiarę staromodną, przebrzmiałą.

Człowiek, którego czynią ofiarnym kozłem, jak oni robi w budowlance kulturowej. Jest osamotniony, mają nad nim przewagę. Początkowo nic go od nich nie odróżnia, ale że jego kapelusz wypada na dwór, zostaje uznany za winnego i wykluczony.

Jeśli w wystąpieniu, w którym zaimek pierwszej osoby liczby pojedynczej występuje ponad trzysta razy, pojawia się parabola, a w niej samotny bohater, można w miarę bezpiecznie uznać, że autor widzi w nim siebie. Burza wyobraża zamęt społeczny i ludzkie cierpienie, zapewne to, które było współcześnie udziałem Chińczyków. Świątynia symbolizuje moralny, iluzoryczny system wartości. Murarze to pisarze i artyści. Wygnańcem jest Mo Yan, którego myśl wyrwała się z ciasnych ram moralizmu, ściągając nań potępienie. Pozostali wyrobnicy są współczesnymi mu artystami, usiłującymi winić go za niedoskonałości chińskiego społeczeństwa. Do ostracyzmu wprawdzie nie doszło (i raczej trudno wyobrazić go sobie w kontekście otrzymania Nagrody Nobla), niemniej Mo Yan może uważać, że taki właśnie zamysł stoi za przypuszczanymi nań atakami. I mówi tym, którzy widzą w nim sprzedawczyka albo ślepe narzędzie władz: „Proszę bardzo, wyrzućcie mnie poza nawias. I tak mnie już tam nie ma. Skończyłem z waszymi wartościami. Nie prawcie mi kazań o moralnej odpowiedzialności pisarza. To nonsens, który sprowadzi na was zgubę, jeśli będziecie w nim trwali. Ja, na szczęście, jestem pragmatykiem i dobrze mi to służy”.

Problem z takim odczytaniem polega na tym, że skarżenie się na ostracyzm przez popularnego i szanowanego pisarza, który odbiera właśnie Nobla, wydaje się dość idiotyczne. Mo Yan – patrząc na to obiektywnie – nie jest też z pewnością samotny w swej symbiozie z partią i politycznej moralności, niemniej interpretacja ta wydaje się spójna z przypowieścią pierwszą, w której pozuje na samotną ofiarę polowania na czarownice.

Dlaczego to ważne? Analiza ta nie ma przecież związku z jakością twórczości Mo Yana i nie wynika z niej nic, co mogłoby wskazywać, czy pisarz zasłużył na Nobla.

To jest ważne, ponieważ – najprościej rzecz ujmując – warto rozumieć, co ludzie do was mówią. Przytyk tak subtelny, że trudno go zauważyć i odczytać, może wydawać się dziwnym środkiem komunikacji. Z całą pewnością widzieliście jednak sytuację, kiedy mówca irytuje się na słuchacza i sądzi, że jest od niego znacznie mądrzejszy. Zwykle dzieje się to na oczach – i użytek – widza, nazwijmy go „swoim”, mającego właściwie przeczytać kontekst. (A gdyby przedmiot takiego zabiegu zaczął się nagle burzyć, zawsze można mu powiedzieć, że zrozumiał wszystko opacznie.)

I wreszcie jest ważne dlatego, że otrzymawszy najbardziej prestiżową nagrodę na świecie, Mo Yan, nawet jeśli nie miał na to najmniejszej ochoty, znalazł się na froncie batalii Chin o miękką siłę. Ich przywódcy muszą się cieszyć, że zbywa jako zakłamany nonsens wartości leżące u podstaw obrony praw człowieka przed państwem. Jeszcze to usłyszymy, od Mo Yana i innych, i nie zawsze w tak subtelnej formie. Nie znaczy to przecież, że w obszarze strzeżenia owych praw nie będzie zmian na lepsze. Liu Xia, na przykład, prawie na pewno ma już nowych, lepszych strażników.

 

14 grudnia 2012

 

 

Milczał, kiedy prześladowano kolegów po piórze”: Według Międzynarodowego PEN Clubu w czasie piastowania przez Mo Yana urzędu wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Pisarzy aresztowano Chena Weia, Chena Xi, Zhu Yufu i Li Bifenga, a Guo Quan, Hada, Tursunjan Hezim, Kong Youping, Lu Jianhua, Liu Xiaobo, Lu Zengqi i Yan Qiuyan, Liu Xianbin, Liu Yonggen, Hailaite Niyazi, Dilishat Paerhat, Qi Chonghuai, Shi Tao, Tan Zuoren, Wang Xiaoning, Yang Tongyan, Nurehamet Yasin, Yuan Xianchen, Zhang Qi oraz Li Tie odbywali kary więzienia orzeczone wobec nich wcześniej. Mo Yan publicznie wypowiedział się na temat tylko raz, mówiąc 9 grudnia 2012 roku w Sztokholmie, że „nie słyszał, żeby w więzieniach było wielu pisarzy, i że są po temu złożone powody”.

„Długo odmawiał słowa wsparcia Liu Xiaobo”: Odpowiadając na pytanie dziennikarza, i „dystansując się” od polityki Liu, 12 października 2012 roku Mo Yan powiedział: „Mam teraz nadzieję, że bardzo szybko odzyska wolność. Jeśli zostanie zwolniony wcześniej w dobrym zdrowiu, będzie mógł studiować swoją politykę i swój system społeczny”, od tej pory kategorycznie odmawia jednak poruszania tego tematu tudzież choćby powtórzenia słów, które, być może przedwcześnie, uznano na Zachodzie za dowód zmiany poglądów.

„Zagraniczni dziennikarze nagrali jej słowa i szlochy”: Według AP „Liu Xia powiedziała, że przetrzymywanie jej bez końca w areszcie domowym jest boleśnie surrealistyczne i stanowi niezwykły kontrast dla oficjalnych celebracji tegorocznego noblowskiego zwycięstwa Chin – literackiej nagrody Mo Yana”.

„Przytyk tak subtelny, że trudno go zauważyć i odczytać”: W 1972 roku Zhou Enlai tak stuknął kieliszkiem w kieliszek Nixona, że tylko Chińczyk dostrzegłby w tym lekceważenie gościa. Pianista Lang Lang, zaproszony do Białego Domu w 2011 roku, zagrał tam melodię z propagandowego filmu z czasów wojny koreańskiej.

 

 

A.E. Clark jest poetą, pisarzem, niezrównanym tłumaczem i wydawcą dysydenckich autorów z ChRL (między innymi Oser).

 

 

Za Ragged Banner Press